Złośliwości
Kto założy maseczki?
dodane 2020-09-23 17:01
Nieuchronnie zbliża się godzina, w której znów dowiemy się, kto trafił do niebieskiej, kto do żółtej, kto do czerwonej strefy. Tylko...
Nieustannie irytuje mnie sposób, w jaki rząd przelicza zakażonych wirusem SARS-CoV-2 na przydział do stref żółtej i czerwonej (mniejsza o niebieską). To ciągle ilość wykrytych zakażeń (niekoniecznie chorych) na liczbę mieszkańców. Jak tłumaczyłem, wiele zależy od decyzji władz, czy zdecydują się na badania przesiewowe na danym obszarze czy nie. Tak do czerwonej strefy wpadło moje miasto, Ruda Śląska. Dziś żadnych takich badań nie ma. W 140 tysięcznym mieście jest oficjalnie 18 zakażonych. Nieustannie irytuje mnie jedna, kiedy patrzę na interaktywną mapę, widzę (nie zawsze aktualne) dane na temat liczby aktualnie mających wirusa i jednocześnie kto w czerwonej czy żółtej strefie jest, a kto nie jest.
Właśnie: patrzę na mapę. To najlepiej unaocznia problem. Taki powiat nowotarski. Jest w strefie żółtej. 22 września było w nim 815 zakażonych. Liczba mieszkańców? 191782. To znaczy 130,1 osoby na km/2, bo obszar powiatu to 1474,66 km2. A Warszawa? Zakażonych było tam tegoż samego 22 września 4401 osób! Mieszka tam oficjalnie 1790658 osób. Nie jest nawet w żółtej, choć aktualnie wykrytych zakażeń jest tam 5,5 raza więcej niż w powiecie nowotarskim! Stosowany przez rząd przelicznik jednak sprawia, że do czerwonej strefy trafiłoby, gdyby epidemia się tam rozszalała. Ale to obszar 517,24 km2. Prawie trzy razy mniej niż powiatu nowotarskiego. Gęstość zaludnienia? 2462 os/km2. I ta liczba jest porażająca. Bo znaczy, z choć na 1 km2 jest w Warszawie wielokrotnie więcej zakażonych, mieszkańcy stolicy nie muszą chodzić po ulicy w maseczkach. Tak, pamiętam, ze chodzi nie o liczbę zakażonych, ale o nowe zakażenia w ciągu 14 dni. Nie chce mi się sprawdzać tych przyrostów, ale nie sądzę, by chorzy Warszawiacy zdrowieli wolniej niż w innych rejonach kraju, a przecież nigdy nie byli nawet w niebieskiej strefie.
Chodzi mi o to, że wiązanie przydzielania do stref jedynie na podstawie stosunku liczby nowozakażonych do ilości mieszkańców jest absurdem. Bo absurdem jest to, że w mieście bardziej zatłoczonym z większą ilością wykrytych zakażeń nie ma obostrzeń, a na obszarze, gdzie dominuje zabudowa jednorodzinna, nie ma wielkiej gęstości zaludnienia i na km2 zakażeń znacznie mniej, o takie obostrzenia łatwiej. Noszenie maseczek na ulicy (pamiętam, że żółta strefa nie nosi jeszcze masek na ulicy, ale chodzi mi o zilustrowanie problemu) ma zapobiec zakażeniom na ulicy, w tłoku. Ten zaś nie zależy od liczby zakażonych na liczbę mieszkańców, ale od gęstości zaludnienia, nieprawdaż?
Oczywiście powiat nowotarski to w dużej mierze góry i pola, więc na ulicach w miastach i wioskach tłok może i być. Ale np. gdy już porównujemy miasto do miasta, np. miasta Śląska do Warszawy nie ma już wymówki: na ulicach Warszawy tłok musi być większy. Tak wynika z prostych wyliczeń. A decydenci wiedzą swoje...
Uparłem się na Warszawiaków? Nie o Warszawę jako taką mi chodzi. Ciekaw jestem co na obowiązek noszenia maseczki na ulicy powiedzieliby ci, którzy taki przepis dla innych wprowadzili sami licząc, że z racji przyjętych zasad ich ta szykana nigdy nie dotknie. I tak byłoby im łatwiej niż tym, którzy musieli te maseczki nosić w upalnym sierpniu....
Wyszedłem wtedy wieczorem na spacer, na twarzy zawiązałem chustkę. "Panie, pan się udusi" usłyszałem, gdy już minąłem grupkę raczących się piwem w parku. Takiej grzecznej troski o mnie z ich strony się nie spodziewałem. I choć chustka na twarzy pozwala akurat w czasie spaceru lepiej oddychać niż nie jedna maseczka, mieli rację. Zakaz oddychania to jedna z najpodlejszych zakazów, jaki można wprowadzić...