Codzienność
Gwoli uczciwości
dodane 2020-08-29 14:58
Niepohamowane rzucanie oskarżeń nie jest cnotą. Cnotą jest umiarkowanie.
Niezręcznie zabierać mi głos w sprawie oskarżeń abp. Wiktora Skworca, dotyczących... No właściwie czego? Gdy pogadać z ludźmi, którym obiło się o uszy, różne rzeczy można usłyszeć. Coś tam związane z molestowaniem małoletnich - usłyszał ten i ów. Niezręcznie, bo każdy głos w tych sprawach, który nie jest głosem kipiącego oburzeniem potępienia, uważany jest przez co głośniejszych aktywistów za współudział w zbrodni seksualnego wykorzystywania dzieci. Jeśli nawet wprost tego nie wyartykułują, to z obrzydzeniem odwracają głowy i zatykają nos, bo śmierdzi. Niezręcznie, bo to mój biskup i zawsze ktoś powie, że piszę, bo mi tak kazali, bo mam jakieś zobowiązania itd. itp. A tak naprawdę piszę, bo sumienie nie powala mi milczeć. Wstydziłbym się potem patrzeć z lustro.
Przedstawmy więc fakty. One najlepiej pokazują prawdziwą wagę zarzutów.
1. Arcybiskup NIE JEST oskarżany o molestowanie.
2. Arcybiskup NIE JEST oskarżany o tuszowani sprawy kałana molestującego małoletnich.
3. Arcybiskup JEST oskarżany o to, że 18 temu, jako ordynariusz tarnowski, błędnie rozeznał sprawę i nie dochował kościelnych procedur dotyczących z postępowania z kapłanem oskarżonym o nadużycia seksualne wobec małoletnich i nie zgłosi sprawy księdza oskarżanego o owe nadużycia Watykanu. Sprawa dotyczyła niestosownego zachowania na lekcji religii, a zgłosili ją rodzice.
4. Ten swój swój błąd Arcybiskup naprawił 10 lat temu, gdy po kolejnych doniesieniach w sprawie tego samego księdza, znacznie poważniejszych, wszystkie materiały go dotyczące, także owej sprawy sprzed 18 lat, przesłał do Stolicy Apostolskiej. Czyli - powiedzmy to wyraźnie - 10 lat temu poddał pod osąd swoje wcześniejsze działania w tym względzie.
Tyle fakty. Wszystko inne to już kwestia tego, co by było, gdyby. Gdyby biegli biorący udział w pierwszej sprawie wydali inną opinię, gdyby sprawę zgłoszono do Watykanu. Dodajmy: gdyby polskie prawo w 2002 roku było inne, gdyby rodzice zdecydowali się zgłosić sprawę do prokuratury itd itp. To truizm, ale wszyscy popełniamy błędy. Prokuratorzy, sędziowie też. Nie da się przewidzieć ludzkich zachowań. I nie można prewencyjnie człowieka zastrzelić, bo może w przyszłości okaże się mordercą. Nawet jeśli ma taki wzrok, jakby chciał kogoś zabić.
Czy w świetle faktów oskarżenia wobec abp. Skworca są poważne? W moim odczuciu, skoro dotyczą sprawy sprzed 18 lat, naprawionej 10 lat temu, to raczej bicie piany.
Więcej można znaleźć pod adresem:
https://tarnow.gosc.pl/doc/6480071.Chronologia-zdarzen-i-dzialan
https://katowice.gosc.pl/doc/6483351.Oswiadczenie-w-sprawie-ks-Stanislawa-P
Nie dziwię się, że w sprawę dmie TVN. Wiadomo, część środowisk i wspierających je mediów od dawna lansuje tezę, że problem pedofilii to tylko i wyłącznie problem Kościoła katolickiego. To dlatego tak gniewnie zareagowały na powołanie państwowej komisji, która ma zająć się tym problemem także w innych środowiskach, a zwłaszcza na powołanie jako jej przewodniczącego Błażeja Kmieciaka. Smuci mnie bardziej rola, jaką w tej sprawie tych odgrywają osoby związane z Kościołem. Ks. Tadeusz Isakowicz Zaleski i redaktor Tomasz Terlikowski. No cóż...
Ten pierwszy nie pierwszy raz szuka okazji, by oskarżyć. Także abp Skworca. Taki widać charakter. Jeśli ktoś chce zrozumieć, polecam książkę tegoż ks. Isakowicza-Zaleskiego "Księża wobec bezpieki". Konkretnie rozdział poświęcony słudze Bożemu, Franciszkowi Blachnickiemu. Napisany w pokrętnej logice "nie był współpracownikiem, ale jednak współpracował". To nie tylko moje wrażenie, skoro spowodował dość mocną reakcję odpowiedzialnych za ruch Światło-Życie (TUTAJ). Trudno było o kimś, kto do końca życia był inwigilowany przez bezpiekę i kto z dużą dozą prawdopodobieństwa został w końcu przez bezpiekę otruty tak otwarcie napisać, że był jej współpracownikiem. Ale co ks. Isakowicz-Zaleski w książce napisał, to napisał. Świetne studium sposobu myślenia autora.
Ten drugi... W moim odczuciu (nie upieram się, że to obiektywny sąd) niegdyś czołowy przedstawiciel poglądu, że dobry katolik, to wiecznie na coś wnerwiony katolik, najlepiej z pięścią zaciśniętą na krzyżu, zawsze gotową, by użyć go w charakterze buzdyganu, z czasem stał się głośnym krytykiem Kościoła, a ostatnio wszelkiego w nim grzechu. Charakter jak widać się nie zmienił, zmieniło się tylko to, co wnerwia. Trudno. Zastanawiam się tylko, jak autor książki "Koń trojański w mieście Boga" może dziś tak głośno robić zarzut z tego, że coś nie zostało zgłoszone do Watykanu. No cóż....
'Kto mieczem wojuje od miecza ginie". W ostatnich kilkunastu latach parę razy byłem zdumionym świadkiem, jak prawdziwe to stwierdzenie. Wcześniej czy później tych, którzy innych niszczą, spotyka w życiu to samo. Lepiej więc, znacznie lepiej, po miecz mocnych oskarżeń nie sięgać.
Bronić... Po ludzku też często nie warto. Można zapłacić. Koniecznością znoszenia uwag o defektach intelektualnych i moralnych, oskarżeń o kunktatorstwo, zakrakiwania, przyklejania etykietki, zatykania nosa na mój widok... Trudno. To lepsze, niż tchórzliwe chowanie głowy w piasek. Zawsze uważałem, że imiona, które mi dali rodzice na chrzcie - Andrzej Aleksander - do czegoś zobowiązują. I posiadanie sumienia - też.