Codzienność

Westchnienie

dodane 15:35

Wspólnota... Ech, jak to łatwo powiedzieć.

Dawno nie byłem w Rzymie. Dawniej... Moim ulubionym tam miejscem był Plac św. Piotra. Lubiłem usiąść wieczorem w cierniu kolumnady, chłonąć ciepłe powietrze, słuchać szumu fontann, gapić się na ludzi, kamienie, niebo i gołębie. Czułem się jak u siebie. Jakby ten plac był jakoś moją ojczyzną. W bazylice i jej otoczeniu nieustannie męczyli mnie wszechobecni porządkowi. Nawet jeśli nic nie mówiąc, to czujnym okiem sprawdzający, czy nie ma mnie za co upomnieć. A to, ze za długo zatrzymałem się przed grobem Jana Pawła II (gdy był jeszcze w podziemiach), a to, że muszę poczekać, jeśli chce się pomodlić (gdy grób przeniesiono do góry) i tak w kółko. O sprawdzaniu mnie przed wejściem już nie mówiąc. Na placu było inaczej. Gdy byłem ostatni raz parę lat temu.... Już się ujednoliciło. Na Placu też zrobiło się "policyjnie", a jak człowiek siadł, to zastanawiał się, kiedy mu zwrócą uwagę, ze siedzieć nie wolno. A bo to wiadomo, co i dlaczego tym wszystkim stróżom strzeli do głowy?

Wspominam o tym, gdyż przejrzałem fragmenty wydanej dziś instrukcji "Nawrócenie duszpasterskie wspólnoty parafialnej w służbie misji ewangelizacyjnej Kościoła". Nie tylko te wybite w informacjach, ale trochę więcej... I czuję pewien zgrzyt. Parafia ma być otwarta. A Watykan? Tam byłaby nieustająco świetna okazja do ewangelizacji... I nie zgadzam się, że to co innego, że zbyt wielu ludzi, że by zadeptali itd itp. Parafie, zwłaszcza większe, przeżywają dokładnie to samo, tylko w nieco mniejszej skali. Zbyt dużo ludzi, by proboszcz i wikariusze z każdym mogli wejść w osobisty kontakt. Wspólnota? Zawsze jest część ludzi mocno zaangażowanych, jest cześć omijających kościół szerokim łukiem. Jak ewangelizować? Może trzeba by wciąć sobie stołeczek, stanąć na nim gdzieś w ruchliwym miejscu i zacząć mówić?

Nie wiem. Zresztą to chyba nie moja sprawa. Zwłaszcza odkąd nie jestem katechetą. Czytam w instrukcji (86): "Od wszystkich wiernych świeckich wymagane jest dziś wielkoduszne zaangażowanie w służbie misji ewangelizacyjnej, przede wszystkim poprzez ich świadectwo codziennego życia zgodnego z Ewangelią w swoich naturalnych środowiskach i na każdym poziomie odpowiedzialności, a zwłaszcza przy podejmowaniu odpowiadających im zobowiązań w służbie wspólnoty parafialnej.

Czyli zasadniczo mam ewangelizować przez życie zgodne z Ewangelią. Na tym polegać ma moja wielkoduszność. No to staram się. Ba, robię ciut więcej. I nie czuję, jakoby miało to dla dzieła ewangelizacji jakiekolwiek znaczenie....

Kiedyś, dawno temu,  spotkałem na spacerze jednego z naszych wikariuszy. Trochę pogadaliśmy, potem zaczepiła nas dwójka chłopaków. Ot, chcieli pogadać z księdzem. Ale to nie była rozmowa wynikająca z potrzeby wiary, a raczej z poszpanowania niewiarą. Chciałem coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Cokolwiek przychodziło - było nieadekwatne do tej sytuacji. Więc milczałem. Straciliśmy okazję do ewangelizacji? Odbilibyśmy się od muru, a Chrystusa narazili na lekceważenie. I tak jest bardzo często. Ewangelizować, przygarniać, integrować itd itp....

Przeprowadziłem w swoim życiu parę takich "ewangelizacyjnych" rozmów, które nic nie dały. A ci ludzie się otworzyli, chcieli rozmawiać. Gdy człowiek jest zamknięty, zadowolony,a Bóg do niczego nie jest potrzebny... Jak ewangelizować? Ci wszyscy wielcy ewangelizatorzy mówią do tych, którzy przyszli ich słuchać, więc już mają jakiś głód Boga. Jak obudzić głód w kimś, kto Boga nie potrzebuje, a do parafii przychodzi jak do urzędu, bo mu się należy?

To wszystko się tylko łatwo mówi. Im dłużej żyję, tym bardziej jestem przekonany, że wiara naprawdę jest łaską. I jeśli nie zadziałą, największa nawet otwartość nie pomoże. Zresztą...

Często chyba stawia się dziś sprawę tak, że człowiek ma przyjść do Jezusa, bo ten go kocha i w niczym mu nie będzie przeszkadzał. Przyjmij Jezusa, zrób Mu tę łaskę - wołamy. A to bez sensu. Gdy czytam Ewangelię widzę, że tam problem postawiony był inaczej. To Jezus może ci coś dać, może dać życie wieczne. A co wybierzesz - Twoja wola. Jak chcesz być głupi i z Jego oferty nie skorzystać - rób co chcesz...

Myślę, z ewangelizacja musi być naprawdę głoszeniem Dobrej Nowiny, a nie indoktrynacją. My ci przekazujemy wieść, ale wybór, należy do ciebie. Do niczego nie chcemy cię uwodzić. Możemy cię wesprzeć w twoich problemach, możemy pogadać o traumach, ale nie podejmiemy decyzji za ciebie.

Wydaje mi się to ważne. Bo dzisiejsza niewiara nie wynika z odrzucenia przez wierzących. To błędna diagnoza. Przynajmniej u nas, w Polsce. Raczej z tego, ze Bóg nie jest wielu ludziom do niczego potrzebny. Sprzedać człowiekowi coś, czego nie potrzebuje, owszem, można. Ale za chwilę będzie się zastanawiał, po co to kupił. Jeśli chcemy by wiara byłą dla człowieka wartością, to, niestety, on sam musi odkryć, ze tak jest. Za niego tego nie zrobimy...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024