Złośliwości
Nerwy
dodane 2020-04-08 01:03
Od dawna wiadomo, że w sytuacji zagrożenia najgorsza jest panika.
Przeczytałem dziś na Twiterze bardzo ostry wpis pewnego lekarza walczącego z epidemią. Pisał - chyba w bezsilnej rozpaczy - że pacjent, który miał się nieźle teraz ledwo żyje. Pisał - używając także słowa powszechnie uważanego za wulgarne - że mamy siedzieć w domach. Ha....
Rozumiem nerwy, rozumiem gorycz, rozumiem strach. Ale te wszystkie emocje są złym doradcą, gdy chodzi o racjonalną oceny spraw. A ta pokazuje, że choć zachowanie daleko idącej ostrożności w kontaktach z ludźmi ma sens, to nie może trwać nie wiadomo jak długo. Zwłaszcza zaś nie można w ogóle wszystkiego unieruchomić i strzelać do wychodzących z domu. Jak pisałem, jeśli dziś zakazujemy nawet samotnych spacerów, jutro ci ludzie nie tylko przybiorą parę kilogramów na wadze ale i zachorują. I nie tylko na hemoroidy, ale na zakrzepice, udary, wylewy, zawały, cukrzycę i osteoporozę. Wycieńczeni po zimie ciągłym brakiem ruchu i słońca tym gorzej zniosą infekcję koronawirusem. To oczywista oczywistość, którą nie tylko urzędnik znać powinien, ale lekarz przede wszystkim. Sprowadzanie całej obrony przed koronawirusem do trzymania wszystkich w nieformalnej kwarantannie to strzał w stopę. Znacznie lepiej, jeśli ludzie pójdą do lasu, do parku czy na cmentarz, zwłaszcza teraz, gdy jest ciepło, niżby mieli chodzić do sklepów udając, ze coś chcą kupić. Może i trzeba, żeby mieć na twarzy maseczkę, skoro twierdzą niektórzy, że nawet oddechem można zarazić, ale nie wolno w ogóle zakazywać wychodzenia z domów i karać wszystkich, którzy ze sklepu do domu wracając nieco okrężną drogą przeszli przez jakiś teren zielony.
A wszystko to - przypomnę - nie dla zapobieżenie epidemii, ale spłaszczenia krzywej zachorowań. Czyli po to, żebyśmy nie zachorowali wszyscy na raz. Jeśli naszą taktyką jest przeczekiwanie epidemii tak, by jednocześnie było jak najmniej poważnie chorych, to wprowadzanie zasad skutkujących osłabieniem odporności organizmów obywateli należy uznać za działania idące dokładnie na przekór tej taktyce. A że chodzi o ludzkie życie nie jest to już tylko głupota, ale zbrodnia.
No i jeszcze jedno: doceniając ofiarną pracę całego personelu medycznego nie sposób nie zauważyć, że do sporej liczby zachorowań w naszym kraju dochodzi w placówkach medycznych. Na pewnym etapie mowa było, ze 17 proc, zarażonych to medycy. Dodajmy jeszcze zarażonych przez nich pacjentów. Nie mam pretensji, wiem, że to nieuniknione. Ale racjonalnie do sprawy podchodząc należałoby właśnie tutaj odpowiednio zareagować - i przez procedury i przez dostarczenie odpowiedniego sprzętu. Mija już miesiąc odkąd żyjemy z epidemią, i o ile w lutym lekarze mogli odsyłać ludzi z typowymi objawami koronowirusa do domów jakby mieli grypę (znam taki przypadek), to po paru tygodniach nic nie usprawiedliwia braku odpowiednich procedur, np. tego, że w niektórych szpitalach umieszczania podejrzanych o to, ze są zakażeni koronowirusem razem z tymi, co do których takich podejrzeń nie ma. Nie wymyślam. Tak bywa. Dramatyczny apel pewnego pacjenta ze szpitala w Zagłębiu, który mimo trzykrotnie ujemnego testu przebywał na sali z czekającym na transport zarażonym koronawirusem dobitnie świadczy, że bywa z tym kiepsko.
Chodzi po prostu o to, by zamykanie nas w domach, na pewno w jakiejś mierze konieczne, nie było jedyną formą przeciwdziałania epidemii i jej skutkom. Procedury, środki ochronne, odpowiednia liczba testów, izolowanie ognisk epidemii - to wszystko jest ważne. Nie tylko "siedźcie w domach". Tak można jakiś czas, ale na dłuższą metę to będzie po prostu zabójcze. Ni tylko dla goposodarki, naszych finansów, domowych budżetów. Dosłownie zabójcze.