Codzienność, Inspiracje, Złośliwości

Czas bardzo drogi

dodane 22:51

Tej zarazy nie zatrzyma już w Polsce żadna ludzka siła. Tego możemy być pewni.

Przyznaję, ostatnie zaostrzenie rygorów dotyczących naszego życia podczas epidemii mocno mnie zirytowało. Nie wychodź z domu, nie idź do parku, nie idź do lasu, nie idź na cmentarz. Do kościoła oczywiście też. Bo czy to konieczne? Do sklepu też najlepiej nie chodź, kup w internecie (jakby towar przywoziły ufoludki, nie ludzie – i to mający kontakt z wieloma innymi), a jak już musisz, to zrób wielkie zapasy. I jedz spleśniały chleb – dopowiadam na takowe dictum.  Na pełne dramaturgii pytanie, czy faktycznie muszę wychodzić  – żeby nie było, prawie nie wychodzę – odpowiadam, że człowiek musi tylko umrzeć. Wszystko inne przecież w zasadzie koniecznością w życiu człowieka nie jest, prawda?

Skoro ponad trzy tygodnie coraz surowszej narodowej kwarantanny rozwoju zarazy nie zatrzymały, a jedynie ją spowolniły, nie zatrzyma jej już żadna ludzka siła. Bo nie bardzo można zrobić dla naszej izolacji jeszcze dużo więcej.  No, chyba że w ogóle nikt z domu nie wyjdzie przez najbliższy miesiąc. Kto ma umrzeć – umrze. Z głodu przede wszystkim. Reszta będzie żyła. Przymierając głodem. I to do czasu nawrotu epidemii. Tylko że tak się nie da. Ktoś wyjść musi, żeby przynieść jedzenie, ktoś, żeby pogrzebać zmarłych. Nie tylko wskutek epidemii.... A skoro tak się nie da, wprowadzanie dalszych obostrzeń i straszenie drakońskimi karami, z wiecznym potępieniem za narażenie innych na śmiertelną chorobę, nie ma sensu.

Powtórzę: skoro ponad trzy tygodnie coraz surowszej narodowej kwarantanny rozwoju zarazy nie zatrzymały, a jedynie ją spowolniły, nie zatrzyma jej już żadna ludzka siła. Ilość zakażonych będzie rosła. Jak długo? Nie wiem. Ale nie wiem czemu nagle miałaby się zatrzymać. Jeśli rozwijałaby się w takim tempie jak dotychczas – licząc od 100 zakażonych – powiększając codziennie liczbę zakażonych o jakieś 19,5 procenta w stosunku do dnia poprzedniego, przed Wielkanocą będziemy mieli koło 10 tys. zakażonych (taką liczbę podaje też min. Szumowski), za niespełna trzy tygodnie 100 tysięcy, milion przekroczymy za około miesiąc, a za kolejne trzy tygodnie epidemia zacznie wygasać, bo zarażonych będzie juz ponad połowa Polaków.

Oczywiście w takim tempie zaraza rozprzestrzeniać się nie będzie. Zwłaszcza na dłuższą metę. Ale nie dlatego, że wprowadzone zostaną kolejne dotyczące całej społeczności obostrzenia, ale dlatego, że nie da się zarazić już zarażonego; coraz mniej będzie tych, których wirus będzie się jeszcze mógł przenieść, coraz więcej wyzdrowiałych i tych, którzy przeszli to bezobjawowo (co nie znaczy że na pewno nie zarażą się po raz drugi). Jasnym jest jednak, że wielu zakażeń nie unikniemy. Jeszcze raz powiem: żadna ludzka siła tego nie zatrzyma.

A jeśli już widzimy, że ta metoda daje jedynie spowolnienie tempa rozwoju zarazy czas najwyższy sięgnąć po inne środki niż zaostrzanie rygorów izolujących jednych od drugich. Ot, choćby izolowanie skupisk, w których zarażonych jest najwięcej, od tych, w których chorych nie ma. Przede wszystkim jednak trzeba jasno powiedzieć, że bicie w bęben „nie wychodźcie z domu nawet na spacer” nie tylko nie ma już sensu, ale w dłuższej perspektywie może przynieść więcej szkody niż pożytku.

„Kupujemy czas” – mówił minister Szumowski, gdy wprowadzano pierwsze obostrzenia. Chyba niewielu zrozumiało wtedy, co minister ma na myśli. Czas, nie to, że epidemii i wielu zarażonych nie będzie. Także w jednym z ostatnich wywiadów, choć zapowiedział, ze szczytu zachorowań możemy się koło Wielkanocy i będzie ich koło 10 tys., to jednocześnie przyznał, że „nasz czas, czas, jaki biegnie, to czas do szczepionki; musimy mieć perspektywę tej szczepionki”. Czyli perspektywa, jeśli w ogóle wynaleziona zostanie szczepionka, to wiele miesięcy (na szkarlatynę, niegdyś zbierającą straszne żniwo, nie wynaleziono nigdy). Czy fala będzie wysoka i krótka czy spłaszczona i długa, ilość wody jaka się przez nas przeleje będzie taka sama.

I ten czas, za wielką cenę, udało się kupić. I bardzo dobrze, bo to pozwoliło (mam nadzieję) usprawnić system ochrony zdrowia. Wiele więcej kupić się już go jednak nie da. Zresztą po co? I tak wiadomo, że leku jak nie było, tak nie ma, a ewentualna szczepionka to czas tak odległy, że do tego czasu nie uda się nam w tych wszystkich rygorach izolacji dotrwać. Nadchodzące ocieplenie – jak mówią dziś naukowcy - też co najwyżej nieco utrudni nowe zakażenia, ale epidemii raczej nie wygasi. Czas najwyższy zapytać, czy dalsze kupowanie czasu za cenę coraz bardziej drastycznych ograniczeń nie jest jednak zbyt kosztowne. Nie piszę o pieniądzach. O ludziach. Może się przecież okazać, że najwięcej zachorowań – a wzrost, jak tłumaczyłem, bez Bożej interwencji jest nieuchronny  – wypadnie w czasie, gdy nasze organizmy, osłabione tygodniami narodowego tkwienia w quasi kwarantannie  wzmagającej normalne wiosenne osłabienie, znacznie gorzej znosić będą infekcję. O epidemii chorób spowodowanych brakiem słońca, brakiem ruchu już nie mówiąc...

Uważam po prostu, że ostatnie zaostrzenie rygorów dotyczących przemieszczania się ludzi – o spacery chodzi i zamykanie terenów zielonych – przynosi więcej szkody niż pożytku. To zresztą takie w polskim stylu: zamiast ukarać tych, którzy urządzali tam sobie towarzyskie spotkanie, pokazać gest Kozakiewicza bez wyjątku wszystkim, nawet tym, którzy wybrali samotne spacery po nieuczęszczanych ścieżkach (od tygodni patrzę na park przed oknem domu i ani razu nie widziałem tam jakichś zgromadzeń ani żadnych tłoków na ścieżkach; zdecydowana większość albo się tego boi albo zwyczajnie ma rozum i nie kusi losu).  To takie w polskim stylu: zakazać, postraszyć drakońskimi karami i zdać obywateli na łaskę stróżów prawa, czy np. wyjście do chorej matki uznają za konieczne czy nie? Albo czy nie przyjdzie im do głowy karać kogoś – bo „dura lex sed lex” – kto na samotny spacer wyruszył wieczorem, przy prostych ulicach. Obrzydliwe, jak „kierowco zwolnij”, jednakowo apelujące do tych, którzy jadą za szybko jak i tych, którzy który jadą nawet wolniej niż pozwalają przepisy...

Ludzkie życie wymaga ciągłego kalkulowania zysków i strat. Wybierając jedno – często tracę drugie. Decydując się na drugie, nie mogę osiągnąć pierwszego. W walce z epidemią jest podobnie. Trzeba pamiętać, że tu chodzi o dobro żywych ludzi  nie o ładnie wyglądające (do czasu) statystyki i krzywe na wykresach.

Dopisek: 6 IV 2020

Dziś premier potwierdził, że miałem rację: szczyt zachorowań w maju - czerwcu. Choćbyśmy nie wiadomo co jeszcze ludziom zakazywali, tylko to zarazę spowolni. Nie zatrzyma: https://info.wiara.pl/doc/6246313.Premier-Spodziewamy-sie-ze-szczyt-zachorowan-bedzie-w-maju

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024