Znaki nadziei
Czy o. Wiśniewski ma rację?
dodane 2018-01-18 16:15
W Polsce umiera chrześcijaństwo. Wykorzeniają je gorliwi członkowie Kościoła. Biskupi milczą, niestety – napisał w TP w tekście „Oskarżam" o Wiśniewski OP. A ja czytając jego tekst mam mieszane uczucia.
Tekst o. Ludwika Wiśniewskiego - https://www.tygodnikpowszechny.pl/oskarzam-151647
Dlaczego mieszane? Kto czyta czasem moje teksty pewnie dawno już zauważył, jak często wspominam w nich o wybiórczym chrześcijaństwie. Często wracałem do niej w komentarzach do Ewangelii tworzonych na potrzeby Radia eM i Gościa Niedzielnego (historycznie w tej kolejności, choć dziś już w czasie przeszłym). Oba cykle umieszczone na Wiara.pl, a dotyczące Mateuszowej Ewangelii („Konstytucja królestwa” i „No to się zreformujmy”) wynikały z tej właśnie inspiracji, a i u źródeł tego, który tworzę dziś (bo trudno powiedzieć, że piszę, skoro tylko przedstawiam drobiazgi, a pozwalam mówić samemu św. Markowi) leżała konstatacja o wybiórczym traktowaniu przez polskich katolików Ewangelii. Tak, myślę, że to wielki problem. Znacznie większy, niż się zwykło uważać. I z częścią tez o. Ludwika Wiśniewskiego jak najbardziej się zgadzam.
Z częścią jednak nie. Część jego zarzutów wobec polskich katolików i ich biskupów wydaje mi się przesadzona, przerysowana, wyrażona zbyt ostro. Ot, choćby w kwestii milczenia biskupów o ważnych dla naszego społeczeństwa sprawach. Przypominam sobie całe mnóstwo takich wypowiedzi (tych z ostatnich dni o. Wiśniewski pisząc swój tekst nie mógł jeszcze znać). Przynajmniej niektórych biskupów, bo przecież nie jestem w stanie na bieżąco śledzić wypowiedzi wszystkich. Tyle że najczęściej nie docierały one do szerszej opinii publicznej. Pewnie także i z tego powodu, że były to wypowiedzi dość wyważone, nikogo wprost nie atakujące, a obliczone na inteligencję odbiorców, którzy mieli w ten sposób szansę coś zmienić bez postawienia pod pręgierzem. Niestety, wielu pewnie albo ich nie usłyszało albo wolało udawać głuchych.
Podstawowym mankamentem tez o. Wiśniewskiego wydaje mi się jednak co innego. W moim odczuciu to wyjście z błędnych założeń. Słusznie wskazując na te czy inne mankamenty polskiego katolicyzmu zapomina, że nie wzięły się one znikąd. Że nie są one efektem wynikającego ze złej woli czy niedouczenia prostego zastąpienia Ewangelii własnymi poglądami. Przynajmniej nie tylko. U ich źródeł – tak mi się wydaje - tkwi poczucie bycia marginalizowanym, wyśmiewanym, wyszydzanym; bycia głupim, „tradycyjnym”, przywiązanym do swojej ojczyzny prostaczkiem, co to się na niczym, łącznie z Ewangelią nie zna.
Skąd to poczucie? Ano chyba z rosnącego poczucia wykluczenia i frustracji. Proszę pamiętać o trwającym latami, a mało zrozumiałym sojuszu „oświeconych katolików” z „oświeconymi elitami” kulturalnymi naszej ojczyzny. Ot, choćby casus katolików w Gazecie Wyborczej. Dla „oświeconych katolików” była to pewnie próba dialogu będącego częścią preewangelizacji. Dlatego z wyrozumiałością traktowali antychrześcijańskie ekscesy tego czy owego niewierzącego licząc, że z czasem się to zmieni. Zwyczajny, szary katol, pewnie nie zawsze biegły w teologii i filozofii chrześcijańskiej, atakowany był przez wrogów wiary za swoją pobożność, swoje przywiązanie do Kościoła i kultywowanie religijnych i narodowych tradycji. I nie tylko nie znajdował oparcia w „oświeconych katolikach”, ale był dla nich też „tym gorszym”. Wyraźnie obywatelem drugiej kategorii, którego można potraktować z pobłażaniem jak wariata i wbrew jego opinii zrobić swoje. Ot, nie przyznając jego telewizji miejsca na multiplexie albo po wielkiej dyskusji tylnymi drzwiami wprowadzając finansowanie in vitro.
Przecież i dziś „oświeceni katolicy” nie tylko optują przecież za przyjmowaniem uchodźców, dialogiem ekumenicznym i międzyreligijnym. W pakiecie mają takie pomysły, jak szeroką tolerancję dla homoseksualizmu, kapłaństwo kobiet czy domaganie się interkomunii z protestantami, przy jednoczesnej daleko idącej powściągliwości, gdy idzie o obronę ludzkiego życia. Że nie wszyscy, że trzeba odróżnić zdrową naukę od niezdrowej itd.? Ano jak się zwyczajny katolik ma rozeznać w takich niuansach, jak to, kto gdzie jaki akcent postawił, skoro rozumie głównie to, że tamci są przeciw niemu?
Wydaje mi się, że piętnowanie i „oskarżanie” nic tu nie da. Zwłaszcza jeśli będzie dotyczyło tylko jednej strony tego religijnego i społecznego sporu. Trzeba tu dokładnie tego samego, co w przypadku ekumenizmu: zwrócenia się i jednych i drugich ku Ewangelii, ku zdrowemu nauczaniu Kościoła. Dodajmy, integralnego przesłania Ewangelii, integralnego nauczania Kościoła, a nie wybierania tego, co wygodne. Trzeba nie tylko pamiętać o pierwszym, piątym i ósmym przykazaniu, ale i o drugim, trzecim, szóstym i siódmym. A dzisiejsze wzajemne zranienia zostawić łasce Boga i leczącemu rany upływowi czasu.