Inspiracje, Znaki nadziei
Zagubione diamenty
dodane 2017-11-20 19:52
Czytałem dziś krótka notkę o wypowiedziach papieża Franciszka na temat diakonatu. No i tak...
Jeśli Kościół pierwszego wieku wymyślił coś takiego jak diakonat - nie jako szczebel w drodze do prezbiteratu, ale diakonat stały - to musiał uznać tę posługę za bardzo istotna. Tak, wiem, chodziło o "obsługiwanie stołów", troskę o ubogich. Jednocześnie wiemy z Dziejów Apostolskich, że diakoni zajmowali się też głoszeniem słowa Bożego. Mamy przykład i Szczepana, pierwszego męczennika, i Filipa. Dlatego zmiany w Kościele zmierzające do wprowadzenia go na stałe generalnie uważam za dobry pomysł. Wszak to bardzo stara, pochodząca od samych Apostołów tradycja.
Generalnie. Bo moim zdaniem coś jednak w praktyce jest nie tak. Przynajmniej z mojej, pewnie dość ograniczonej perspektywy. Chodzi o to, że i episkopat i prezbiterat i diakonat są posługami "równoległymi" To znaczy wszystkie są Kościołowi potrzebne. Razem. Tymczasem mam wrażenie - choć może się mylę - że diakonat rozwija się czasem jako zastępstwo dla prezbiteratu. Do takich wniosków prowadzi choćby prosta konstatacja, że sporo ich tam (nie wiem czy najwięcej), gdzie brakuje kapłanów. Zastępują w trosce o parafię księży, których nie ma. W takiej Polsce, gdzie księży nie brakuje - stałych diakonów jest bardzo mało. Nie wydaje mi się, by to była dobra droga. Powtórzę: Kościół potrzebuje wszystkich trzech posług. Naraz. Nie jednej w zastępstwie drugiej.
Wnioski? Pierwszy taki, że trzeba się troszczyć o zapewnienie ludowi Bożemu odpowiedniej liczby prezbiterów. Zastępowanie ich diakonami nic nie da. Kościół jest tam, gdzie Eucharystia. A tę mogą sprawować tylko biskupi i kapłani. Podobnie jest zresztą z sakramentem pokuty i pojednania. Musi być ksiądz i koniec. Można oczywiście przyjąć postawę defensywną: ograniczać liczbę istniejących parafii. Pewnie przy okazji co najmniej rozluźniając wypływający z jednego z przykazań kościelnych obowiązek uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii. Można liczyć na to, że nastąpi cud i pojawi się wysyp nowych powołań kapłańskich. Wydaje mi się jednak, że lepiej byłoby zgodzić się, by tam gdzie jest taka potrzeba, święcić mężczyzn żonatych. Nie młodzieńców oczywiście. Nie mają np. co najmniej 35 lat. Niech wymogiem będzie, by skończyli teologię. Niech będą to naprawdę "viri probati" (mężowie wypróbowani). Nie wydaje mi się jednak dobry rozwiązaniem to, z którym spotkać się można czasem na zachodzie: że wspólnocie z braku kapłana przewodniczy żonaty diakon. Jeśli nadaje się na diakona, nadaje się też do bycia kapłanem. A skoro i tak przewodniczy wspólnocie, to czemu nie pozwolić mu sprawować Eucharystii? Przecież - wiele razy to słyszałem - bez niej nie ma Kościoła, prawda? No to co jest ważniejsze: Eucharystia czy celibat?
Drugi wniosek? Na pewno trzeba pamiętać o pierwotnych zadaniach diakonów: troska o chorych i ubogich oraz głoszenie słowa Bożego. Wydaje mi się jednak, że diakon mógłby, jeśli by to potrafił, zastępować księży w zadaniach czysto administracyjnych. Jasne proboszcz za wszystko odpowiada. Nie musi przecież jednak doglądać, czy betoniarka się kręci, prawda? Jeśli nie jest to dla niego formą odpoczynku, szkoda na to jego kapłańskiego czasu. Dlatego trzeba by się było zgodzić, by diakon swoich obowiązków nie wykonywał "z doskoku", godząc je ze swoją pracą zawodową. Co dziś w dokumentach dotyczących diakonatu traktowane jest raczej jako pewien wyjątek. Tak, wiem, pieniądze Kościoła to temat drażliwy. Myślę jednak, że w tym kierunku powinno pójść myślenie, gdy chodzi o diakońską pomoc kapłanom. Nie tylko szczeblu parafii, ale także diecezji. Nie zastępowanie prezbiterów w ich funkcjach kapłańskich, bo w tych najważniejszych i tak są nie do zastąpienia, ale właśnie w takich, do których wykonywania nie potrzeba kapłańskich święceń. Tak by prezbiterzy mogli poświęcić się temu, co w ich powołaniu najważniejsze. A diakoni zajmowali by się "stołami"...
Póki co - jak napisałem - normą jest to, ze diakon utrzymuje się z pracy zawodowej (taki z niego diakon-robotnik ;)). I szczerze mówiąc myślę, że w takiej sytuacji niewiele w parafii może pomóc. No bo ile może zrobić człowiek pracujący osiem godzin gdzie indziej? Owszem, na spokojnym stanowisku, które angażuje regularnie od - do i pozwala zawsze mieć wolne soboty i niedziele może i tak. Ale jeśli nie ma regularnego czasu pracy i nie ma przywileju korzystania z wolnego w weeked, to raczej pomoże tylko z doskoku i stawianych wobec niego oczekiwań nie spełni. Czyli nie ma powołania :) No, chyba że będzie tyrał od świtu do nocy, a za parę lat przeniesie się na drugie, najświętsze po kościele w każdej parafii miejsce. Cmentarz.
Wynika z tego, że Pan Bóg póki co musi obdarowywać powołaniem do diakonatu wczesnych emerytów. Mają i zapewnione utrzymanie i mogą poświęcać swojej posłudze wiele czasu... Cóż, nie nowość. Przyglądając się oczekiwaniom, np. wobec katechetów też można zauważyć, że raczej nie powinni zakładać własnych rodzin...
A skąd tytuł tego postu? Ano jakiś czas temu jakiś tam mój tekst znalazł odzew u pewnej mojej znajomej. Z czasów studiów teologicznych. Napisała coś w stylu, że najgorsze, gdy mimo gorliwego serca talenty człowieka nie są Kościołowi do niczego potrzebne. Coś w tym jest. Mówi się czasem o budzeniu olbrzyma, jakim są w Kościele świeccy. Obawiam się jednak, że ten potencjał jest zaniedbywany. Daleki byłbym od mówienia o klerykalizacji naszego życia w kościele. Nie o to chodzi. Bardziej o brak dobrego rozeznania, jakimi skarbami się dysponuje. Owszem, proponuje się świeckim różne formy zaangażowania się, ale czasem zupełnie mijają się one z ich charyzmatami. Nie można przecież prosić o prowadzenie chóru człowieka, który nie ma muzycznego słuchu, i dziwić się, że odmawia. Niestety, wydaje mi się że to właśnie ten mechanizm przeszkadza wykorzystać to, co Pan Bóg nam w Kościele w poszczególnych ludziach daje. A jeśli pisze o tym w kontekście diakonatu to właśnie dlatego, że obawiam się, iż także w tej kwestii może działać podobny schemat. Mamy - dość wąskie - ramy wypracowanych zasad i przepisów i tych się trzymamy. Jak coś się w nich nie zmieści, to odpada. A przecież można by dane ludziom charyzmaty wykorzystywać lepiej, prawda?