Na marginesie synodu o rodzinie

dodane 22:01

Czytając relacje z rzymskiego synodu o rodzinie miewam momentami takie same wrażenie, jak wtedy, gdy przysłuchiwałem się dyskusji o rodzinie na naszym lokalnym, katowickim synodzie: na rodzinę patrzy się z głownie z perspektywy problemów.

Nie, no w porządku. I tak dobrze, że nikt nie twierdzi, że rodziny to problem, tylko że rodziny miewają problemy. Mimo wszystko czuję się jednak w tym wszystkim nieswojo.

Sam wychowałem się w cudownej rodzinie. W podobnym duchu o swojej mówi moja żona. My... No, my to jesteśmy taką niepełną rodziną, bo nie mamy dzieci. Pewnie niejedno mam za uszami, ale żona – Wiesia – zdecydowanie mnie lubi. Ja ją też. Patrzę jak to wygląda wśród naszych znajomych. Prawda, są i tacy, którzy się rozwiedli. Połowa z nich, po Bożemu, nie weszła zresztą w nowe związki. Ale całkiem sporo wśród moich znajomych takich kochających się mężów i żon, którzy pewnie by się roześmiali, gdyby im ktoś próbował gratulować, że tak długo ze sobą wyrwali.

Kłopoty z dziećmi? Ano bywają. No ale jeśli na przykład dorosłe (i póki co nie mające własnej rodziny) dzieci naszych przyjaciół od czasu do czasu biorą udział w naszych z nimi górskich wycieczkach, to chyba nie ma między nimi konfliktów, prawda? Inaczej nie chcieliby widzieć swoich staruszków na oczy, a nie wybierali się z nimi w góry.

No więc tak patrzę, rozglądam się i się zastanawiam: czy tylko mi się wydaje, że wiele żon i mężów to ludzie w swoich związkach szczęśliwi? Mimo tego, że tym czy owym przyjdzie się od czasu do czasu o coś pokłócić...

Nie bardzo też rozumiem tych, którzy domagają się, by Kościół bardziej angażował się pomaganie rodzinom. Duchowo, znaczy się, nie materialnie, bo to już inna para kaloszy. Nie widzę jakiejś naglącej potrzeby organizowania nowego, dedykowanego rodzinom duszpasterstwa. Ci, którzy chcą mogą się włączyć w to, co już jest. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by małżonkowie razem chodzili na spotkania jakiejś „nierodzinnej” grupy. Np. kręgu biblijnego. Koniecznie trzeba ciągle wałkować z rodzinami sprawy rodzinne? Zgłębianie Biblii nic nie wnosi do życia rodzinnego? Ha, to by znaczyło, że źle się tę Biblię zgłębia...

Słowem, nie byłbym pesymistą. Być może globalnie rzecz biorąc sprawy nie mają się najlepiej, ale rodzin „bezproblemowych” też nie brakuje. Nie żądam od duszpasterzy, by nas zauważali i się nami jakoś specjalnie zainteresowali. Bo i po co. Chciałbym, żeby nas zauważyli i się uśmiechnęli. Naprawdę, świat się jeszcze nie wali :)

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024