Współczeny faryzeizm, Złośliwości
Ja, faryzeusz
dodane 2015-02-13 16:18
Pierwszy odcinek mojego blogowego minicyklu „Współczesne oblicza faryzeizmu”.
Gdy czyta się Ewangelię, to wręcz rzuca się w oczy. Łagodne traktowanie pogubionych, surowa ocena pobożnych. Skąd takie podejście Jezusa?
Można by oczywiście mówić, że faryzeusze byli rywalami Jezusa w jego poszukiwaniu akceptacji. To jednak bardzo spłyca sprawę. Jak się przyjrzeć, to widać, że niechęć Jezusa wobec tak wielu faryzeuszy wynikała z czego innego. Otóż byli to ludzie niewątpliwie pobożni, żyjący Bożym prawem. Jednocześnie wszyscy grzeszyli samozadowoleniem; uważali się za lepszych. I to do tego stopnia, że nieraz zamykało im to juz możliwość zauważenia poważnych grzechów, jakie w sobie hodowali: pychy, zarozumiałości, stawiania się ponad Bogiem.
No właśnie... Bo pycha, pierwszy spośród grzechów głównych, to częsta przypadłość ludzi pobożnych. Zwłaszcza gdy idzie o sprawy duchowe. Grzesznik wie, że jest do niczego. Przyznaje to, pogodził się z tym. Dlatego Jezus grzeszników próbował mobilizować, docenić, popchnąć na drogę dobra przez zauważenie, dobre słowo, pochwałę. Pyszałkiem trzeba wstrząsnąć. Bez tego nie ruszy z miejsca. A pochwały, dobre słowa czy zauważenie tylko pogłębią jego samozadowolenie.
Dziś wielu chrześcijan gorszy się postawą papieża Franciszka, który wobec dzisiejszych grzeszników i dzisiejszych pobożnych postępuje podobnie. Jako zaliczający się do pobożnych (faryzeuszy) wiem, że takie traktowanie boli. Wydaje się niesprawiedliwe. Ale jednocześnie wiem też, że z tego duchowego samozadowolenie jakie cechuje nas, faryzeuszy, mało co może człowieka wyrwać. Dopiero uświadomienie sobie swojej małości, czasem połączone z doświadczeniem wyciorania w brudzie grzechu, przynosi opamiętanie, łzy i prawdziwe nawrócenie. Ja już rozumiem czemu Franciszek tak robi. I wiem, ze robił tak sam Jezus. Może pomogła mi szkoła mojego dawnego proboszcza? Pewnie tak. W każdym razie, choć boli, już się nie obrażam. Ani na Jezusa ani na Franciszka. Wiem, że jeśli spocznę na laurach (ach, jakie to wygodne!), przestanę ciągle pytać o podstawy mojego samozadowolenia, mogę okazać się karykaturą prawdziwego ucznia Chrystusa....
Jednocześnie żyję i obserwuję. No, może mniej swoje grzechy, ale jako rasowy faryzeuszy, grzechy bliźnich... Te widać nawet zza redakcyjnego biurka i na ekranie monitora. Postanowiłem podzielić się moimi spostrzeżeniami. Oczywiście starając się, by nikogo konkretnego w tych swoich tekstach nie wskazać, a jedynie naszkicować, ba, może czasem nawet w formie karykatury przedstawić pewne duchowe zwichrowania, które nam, pobożnym, zbyt często zagrażają. Bo nie chodzi mi o to, by komuś sprawić przykrość czy kogoś wyszydzić, ale by pokazać mechanizm. Kto go w sobie rozpozna może cichcem go w sobie unieruchomić....
Więc do dzieła. Pierwszy odcinek tego blogowego minicyklu będzie miał tytuł "Recenzent" . Pojawi się wkrótce. Zapraszam do klikania w link kategorii „Współczesny faryzeizm”.