Można. Jak się chce

dodane 14:14

Pisałem parę tygodni temu o drogowych absurdach, na jakie napotykam jadąc codziennie do pracy. Teraz muszę pochwalić: zmieniło się na lepsze!

Wydawało mi się, że jeśli na polskich drogach może się coś zmienić, to tylko asfalt i szerokość drogi,  a reszta już tylko na gorsze. A tu zaskoczenie. W Rudzie Śląskiej nad przejściami dla pieszych zamontowano dodatkowe oświetlenie. Nie wiem czy wszędzie, ale na tej drodze którą zazwyczaj jeżdżę – tak. Pisałem, że na niektórych przejściach dla pieszych zwyczajnie nic nie widać, bo światło latarni pada albo przed albo za pasami, a reflektory nadjeżdżających z naprzeciwka samochodów dodają swoje. Teraz powinno już być znacznie lepiej. Piesi będą bezpieczniejsi, a i kierowcy mniej spięci. Mam nadzieję, że i inne absurdy (nie tylko w Rudzie Śląskiej) uda się stopniowo wyeliminować.

Bo tych, niestety, całkiem sporo. Trzeciego grudnia życie dopisało smutną kartę do jednego z nich. Na autostradzie A4, w miejscu gdzie z powodu remontów zwężona jest droga, doszło w ciągu bodaj godziny do trzech wypadków. Powód? Policja oczywiście podaje jeden: zbyt duża prędkość. U źródeł problemu jednak leży kolejny drogowy absurd.

Bo co to znaczy zbyt duża prędkość na autostradzie? Albo też często używane  określenie „niedostosowanie prędkości do warunków jazdy”? Myślę, że każdy pojazd poruszający się z prędkością większą niż 10 kilometrów na godzinę w pewnych okolicznościach można uznać za pojazd poruszający się zbyt szybko. Ale właśnie po to wydajemy tyle pieniędzy na drogi, żeby nie poruszać się z prędkością furmanki. Czy  nie jest obowiązkiem odpowiedzialnych za drogi zadbać, by na autostradzie dało się jeździć z dozwoloną przepisami prędkością 140 km/h? 

Tymczasem między Katowicami a Rudą Śląską, na którym to odcinku doszło do wspomnianych wcześniej wypadków, drogowcy grzebią w drodze już od ponad dwóch miesięcy. Rozumiem, asfalt trzeba wymienić (choć jeżdżąc tamtędy codziennie nie pomyślałem ani przez chwilę, że tak dobrą nawierzchnię trzeba wymieniać). Tylko dlaczego przy okazji remontu o zamkniętym węźle Wirek nie informowano wcześniej, by zainteresowani mogli też wcześniej zjechać? Niejeden kierowca fundował sobie niepotrzebnie kilkunastokilometrowy objazd. A teraz to zamknięcie jednego pasa ruchu na odcinku kilku kilometrów z powodu remontu dwu wiaduktów (na oko jeden już dawno skończony, robotników nie widać). Przecież to proszenie się o kłopoty.

Nie trzeba wielkiej wnikliwości  żeby wiedzieć, że prawdopodobieństwo, iż na takim długim odcinku coś się wydarzy (awaria, stłuczka) jest znacznie większe niż to, że stanie się tak na kilkuset metrach potrzebnych do objechania remontowanego wiaduktu. A to oznacza wielokilometrowe korki. Trzeba takie sytuacje prowokować?

Podobnie ustawienie pachołków rozdzielających pas przeznaczony do jazdy w jedną i druga stronę. Nie trzeba wielkiej wyobraźni by zorientować się, że ustawienie ich nieco inaczej niż to wskazują wymalowane na jezdni pasy będzie dla niektórych kierowców pułapką.  Dobrze, niech będzie. Konieczny (?) remont to konieczny remont. Ale trzeba tę mylącą dla kierowców sytuację utrzymywać, gdy spokojnie można by już puścić ruch dwoma pasami? Nie da się, bo jakiemuś urzędnikowi w dokumentach coś by nie pasowało?

Wiem że tworzący różne przepisy potrafią ignorować istnienie zjawisk tak oczywistych jak pory roku. Może jednak narażanie zdrowia i życia kierowców dla tego, żeby się zgadzało w papierkach to już jednak zbyt wiele?

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

6

7

8

9

10

11

12

13

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 28.04.2024