Indiana Jones w miejskiej dżungli

dodane 17:26

Po co są przepisy? Żeby ich przestrzegać? Święta racja. Bo chyba nie po to, żeby jakoś sensownie porządkowały naszą rzeczywistość.

Ta smutna refleksja towarzyszy mi nieodmiennie od lat. Ostatnio także wtedy, gdy codziennie zmierzam samochodem do pracy. Z Rudy Śląskiej do Katowic. A potem w drugą stronę. Ile to? Licznik pokazuje 15 albo 17 kilometrów. W zależności od tego, którędy jadę. Drogi niby dobre. Ale człowiek czuje się monetami jak Indiana Jones eksplorujący jakieś podziemia dawno zaginionego miasta. Tyle na nich pułapek. Nie, nie o dziury chodzi czy fotoradary. O różne absurdalne rozwiązania. Zapewne zgodne z przepisami. Ale nie mające nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Przykłady?

Przepraszam, do tego potrzebna jest cała opowieść. Rozpocząć powinna się w centrum Nowego Bytomia, dzielnicy Rudy w której mieszkam.

Na początek omijam oczywiście pięcioramienne skrzyżowanie w samym centrum wybierając drogę z trzema tzw. leżącymi policjantami. Dlaczego? Poczekać na zielone światło to bym mógł. Problem, że na skrzyżowaniu tym odbywa się nieustające polowanie z nagonką. Myśliwymi są kierowcy, nagonką ten, który światła poustawiał. A zwierzyną – piesi. Problem w tym, że kiedy skręcam na tym skrzyżowaniu w prawo, spodziewam się, że będę musiał przepuścić pieszych. A tu niespodzianka: stoją. Nie ruszają się. Zachęcony tym widokiem wjeżdżam na pasy. Ale ostrożnie! Światła mogą w każdej chwili się zmienić! A jak zielone, to zielone. Piesi wejdą na nie natychmiast,  nawet gdyby mieli porozbijać sobie nosy o drzwi mojego samochodu.  Wzrok kieruję więc w lewo, by zahamować natychmiast, gdy zauważę zmianę świateł. Ale wtedy gorzej widzą co dzieje się po prawej. A to stamtąd wkroczyć może niebezpieczeństwo. Całe szczęście, że są tam jeszcze tory tramwajowe...

I to nie koniec pułapek na tym odcinku.  Ze sto metrów dalej źle oświetlone nocą pasy, przed którymi lepiej zwolnić do 20. Zwłaszcza kiedy coś jedzie z naprzeciwka pieszego naprawdę na nich nie widać. Dalej przystanki, następne pasy... Nie, stanowczo lepiej ten odcinek omijać. A dalej?

O zatłoczonym skrzyżowaniu i z mało jasnych powodów wijącej się jak wąż drodze nie warto wspominać. A potem jest już Chebzie. Nowoczesne skrzyżowanie z inteligentnymi niby światłami. Zastanawiam się tylko jak to jest, że zielone światło zapala się tym, którzy jadą prosto, a nie zapala się tym, którzy skręcają w prawo? Zaznaczam, wcale nie wtedy, gdy harmonię na skrzyżowaniu zakłóca tramwaj. Ale to i tak drobiazg w porównaniu z tym, co dzieje się, gdyby jechać z  drugiej strony. Tempa zmian świateł nie powstydziłaby się niejedna dyskoteka. Człowiek już zwolni, a tu zapala się zielone, więc noga na gaz, ale nic z tego, zanim dojedzie znów będzie czerwone...

Gdzie jestem? Na średnicowej. Zasadniczo super. Niedawno jednak, już w obrębie Świętochłowic, przystosowywano tamtejsze nieużytki pod jakąś inwestycję. Zajęto pobocze i jeden z trzech pasów. No i oczywiście ograniczenie. Nie byle jakie, 50 km/h. Zwężenie i ograniczenie stały sobie oczywiście ze dwa tygodnie po tym, jak ostatnie pojazdy zjechały z placu budowy. Pewnie dlatego, że robota jeszcze nie była odebrana – pomyślałem sobie. A że utrudniało to życie kierowcom? E, kto by się kierowcami przejmował. Mają jechać 50 i basta. Bo tak wymyśliliśmy.

To i tak lepiej niż na trasie do Warszawy – myślę sobie Napracowali się tam nad wybudowaniem drogi ekspresowej, co by po niej można było jeździć te 120 km/h. A ile kasy wydali! Jedzie sobie człowiek chwaląc polskie drogi, a  tu niespodzianka: na wielu łukach, łagodnych przecież, ograniczenie do stówy. Niby niewiele. Ale jak człowiek w podróży długodystansowej, to raczej wolałby jeździć na nożnym tempomacie, a nie wytężać wzrok w celu wyłapania kolejnych ograniczeń. Skoro ta droga nie spełnia wymagań stawianych drogom ekspresowym i trzeba tam jeździć wolniej, to może trzeba zwrócić kasę za wyprodukowanie drogowego bubla? Co ja piszę, przecież tak nawet pomyśleć nie można.  

Z dalszych rozmyślań wyrywa mnie przedkatowicki tłok. Od parunastu dni nieuchronnie zamieniający się w korek. Nie, nie przeszkadzają kolejne roboty obok drogi w Chorzowie. Trzy pasy są, ograniczenie niewielkie. To pewnie skutek robót prowadzonych od miesięcy na innych drogach. Wjazd od Brynowa – mocno utrudniony. Od Ligoty? Jeden wielki korek. Autostrada? Właśnie wymieniają asfalt. Nieprzejezdna też jest na tym odcinku w stronę Katowic ulica Gliwicka.  Więc kto żyw szuka wygodniejszego dojazdu do centrum.

Nie można po kolei? Najpierw skończyć jedna budowę, potem zabrać się za drugą? Zwłaszcza że te remonty trwają miesiącami. Widać nie. Są pieniądze, więc robić trzeba. Kierowcy jakoś sobie poradzą.

Na źle wyprofilowanym wiadukcie w Dębie wcale więc nie muszę zwalniać do 70. Jest dobrze jak jadę 30. Może to i dobrze? Przecież z początku to chyba nie było dnia, w którym by ktoś tam z drogi nie wyleciał. Dzięki zwiększeniu ruchu całkiem bezpieczny wjeżdżam więc do centrum. I tylko modle się, by w tunelu nie było kolejnej stłuczki, bo wtedy kaplica. Bo wtedy, choćby całe Katowice miały stanąć, tunel jest zamykany.

Do korków na Goeppert-Mayer przywykłem. Ostatnio zresztą nie są już tak wielkie. Przy sądzie, za torami skręcam w Andrzeja (świętego Boboli zresztą, ale jak Andrzeja, to mogę się pochwalić, że moja). Autobusy w zatoczkach i poza nimi, ludzie chodzący jak po  „tatowym polu”, ale w sumie da się przejechać. Potem jeszcze tylko skrzyżowanie przy kościele garnizonowym. Żeby zobaczyć czy coś nie jedzie z lewej trzeba się mocno wychylić. Inaczej się nie da. No i można jechać uważając na pieszych po drugiej stronie...

Ile zostało do redakcji? Nawet nie kilometr. Ale teraz zaczyna się najciekawsze. Przecież Kościuszki w remoncie. Nie mogę zrozumieć dlaczego rozkopuje się tam kolejne skrzyżowania, skoro jeszcze nie skończone remontu na tych, które rozkopano wcześniej. W pewnym momencie jedynym, którym dało się tu przejechać na odcinku do autostrady był Plac Miarki (bo koło kina Rialto, obok którego można by skręcić  w lewo, był nakaz skrętu w prawo; specjalnie łaziłem tam i oglądałem). Nie da się inaczej? Pamiętam że kiedy budowano tunel pod rondem korki, dawniej ciągnące się od Dębu, wyraźnie się zmniejszyły. Ale po 2004 roku specjaliści wyemigrowali. Pracują z pożytkiem dla innych krajów. Nam pozostało męczyć się z tymi o mentalności rodem z socjalizmu. Jak się drogę remontuje, to utrudnienia musza być, nie?

Kluczę więc wąskimi uliczkami, przejeżdżając przez nieszczęsne skrzyżowanie Wita Stwosza z Ligonia. Obie jednokierunkowe. Po zwężeniu obu i przerobieniu na parkingi światła są tu potrzebne jak latem ciepła czapka. Ale zawsze były, nie? To muszą być. Choć biedni piesi muszą się tam sporo naczekać, by przejść przez drogę o szerokości pięciu kroków (dosłownie!). No ale kto by się tam jakimiś pieszymi przejmował? Jak zapomną nacisnąć guzik (jakie to niehigieniczne!) to postoją sobie jeszcze dłużej. Ale mnie pozostało jeszcze tylko przecisnąć się ulicą Konckiego i już jestem w pracy.

Ta wersja trasy jest i tak znacznie lepsza od tej, którą jeździłem licząc na skrzyżowanie Kościuszki z Poniatowskiego i Szeligiewicza. Póki mimo trwających robót było normalnie przejezdne, OK. Dzierżyłem nawet fakt, że wszyscy musieli się tam zatrzymywać, bo wedle znaków pierwszeństwo miała droga, na której właśnie prowadzono roboty, a operatorzy koparek chętnie z tego faktu korzystali. Ale pewnego dnia dojechałem do tego skrzyżowania i koniec: na drugą stronę przejechać się nie da. Grzecznie ruszyłem objazdem. Tyle że po kilkudziesięciu metrach musiałem się zatrzymać. Objazd objazdem, ale właśnie ciężarówka dowiozła żwir. Przecież trzeba ją rozładować, nie?

Przyznam że to i tak drobiazg w porównaniu z tym, co widziałem u drogowców z Mikołowa i Tychów. Jechałem sobie wiosną do Bielska. Pamiętając że przy drodze z Mikołowa na Kobiór stoi informacja o objeździe postanowiłem feralny odcinek ominąć. Nie wiedziałem tylko, że problemy zaczynają się dopiero w Kobiórze. Przekonałem się o tym, gdy wylądowałem w Wyrach. Wracać na Wiślankę? Nie no, pojadę jak kierują objazdem. A objazdem skierowano mnie z powrotem do Mikołowa, Potem na Tychy. Ufny, że drogowcy naprawdę wiedza co robią, nie próbowałem przejeżdżać przez miasto.  I...  wjechałem prosto w wielki plac budowy przerabianej właśnie drogi na Bielsko. Nie no, objazd robót kierujący wielkim kołem na inne roboty może bym i zdzierżył, gdyby  w tym miejscu z powodu prowadzonych prac nie wyznaczono nowego objazdu. Żeby jechać na Bielsko (południe)  należało się najpierw kierować... na Katowice (północ). Pomyślałem sobie: w sumie dlaczego nie na Rzeszów? Reszta nie nadaje się do publikacji.

Z pracy to wolę już jeździć autostradą. Trochę dalej, ale nie trzeba przebijać się przez miasto. Wydawałoby się: nic takiego, świetna droga. Ale nic bardziej mylnego. Korek na Powstańców? No cóż, bywa. Trudno mi jednak przywyknąć do skrzyżowania Powstańców z Francuską. To też jedno z tych skrzyżowań, na którym kierowcy grają w rosyjska ruletkę. Tyle że zamiast naboi są piesi. Wejdą? Nie wejdą? Mam zielone, piesi też powinni mieć. Ale ich zapala się ciut później. Wjeżdżając muszę być czujny (jak pies podwójny) i gotów w każdej sekundzie zatrzymać samochód w miejscu. A jak nie? Pieszy na masce, a dla mnie kajdanki.

Potem już nie jest źle. Przed wjazdem na autostradę trzeba uważać na wyjeżdżających ze swojej siedziby stróżów prawa, ale o ile jakiś dżentelmen nie chce ustąpić pierwszeństwa im wszystkim, jest OK. Potem tylko trzeba zmienić dwa pasy. Czyli patrzyć w lusterka uważając jednocześnie, czy kierowca samochodu przede mną nie zacznie gwałtownie hamować. Wiadomo, zjazd na Ligotę bywa zakorkowany. A dalej?

Dalej trwa wymiana nawierzchni na autostradzie. W zasadzie już się nie dziwię. Przywykłem, że po oddaniu drogi do użytku drogowcy z zapałem. przystępują do jej remontowania. Nie inaczej było z tym odcinkiem autostrady. Wkrótce po jej otwarciu zaczęły się jakieś roboty na pasie zieleni i na poboczach. Trwały dobrych parę miesięcy. Teraz przyszedł czas na wymianę asfaltu. Tłumaczenie jakie przeczytałem w jednym z portali internetowych z góry włożyłem między bajki. Nawierzchnia zużyta? Przecież jeżdżę tamtędy codziennie. I prócz drobiazgów, resory mojego samochodu niczego nie zarejestrowały. Pęknięcie związane ze szkodami górniczymi  w okolicach Wirku? Po ponad roku (jeśli mnie pamięć nie myli) ograniczenia tam prędkości w końcu je naprawiono. Niedawno. Do dziś mam tam odruch zwalniania. Teraz naprawia się je po raz drugi.

Dlatego moja hipoteza na temat powodu rozpoczęcia tego remontu brzmi inaczej. Są pieniądze na remont, więc trzeba je wydać. Można by oczywiście spożytkować je na budowę jakiegoś innego odcinka drogi, ale to pewnie wprowadziłoby ogromne zamieszanie w papierach.  Więc żeby w papierach był porządek, zacznijmy remont i  nie dokładajmy urzędnikom roboty!

A jak remont, to nie może być łatwo. Po co remontować po kawałku? Trzeba zaraz zamknąć sześciokilometrowy odcinek. A potem dołożyć parę następnych. Każda awaria samochodu, każda drobna stłuczka na tak zwężonym odcinku autostrady, to oczywiście gigantyczne korki. Prawdopodobieństwo, że komuś samochód zepsuje się na odcinku kilometrowym jest kilka razy mniejsze, niż że stanie się to na odcinku kilkukilometrowym. Ale o co w ogóle chodzi? My tu pracujemy, musimy mieć odpowiednie warunki. A kierowcy? Powinni nam dziękować, że za jakiś czas będą jeździli wyremontowana autostradą.

Roboty więc prowadzone są z rozmachem. W pewnym momencie jednocześnie zamknięto dwa kolejne zjazdy z autostrady. Kto ruszając z Katowic nie zauważył tabliczki informującej o objeździe (zresztą trudno się było z niej domyślić, że chodzi o zamknięcie dwóch zjazdów) musiał jechać aż do Zabrza. I tak dobrze, że nie na węzeł w Sośnicy.  Szybko jednak pierwszy z węzłów otwarto. Ten na granicy Chorzowa i Kochłowic. Zdjęto też informację o objeździe do Rudy Śląskiej. Zjazd na Wirku oczywiście pozostał zamknięty, ale stosownej informacji wcześniej nie ma. Ale kto by się tam takim drobiazgiem przejmował? Tubylcy wiedzą, jak ten ambaras objechać, goście zapytają kogo trzeba. Z czego tu robić problem?

Kiedy znów będę mógł szczęśliwie zjechać z autostrady na węźle w Wirku wrócą inne, stare problemy. Zamknięty przejazd kolejowy. Centrum miasta, ruchliwa ulica. Wiaduktu nie ma. Zjazd z autostrady też się korkuje. A ruch na tej trasie kolejowej zrobił się całkiem spory. Co najmniej co drugi dzień trzeba poczekać. Cóż, stoję. Gdzieś 4,5 kilometra od domu. Już blisko.

Potem czeka mnie jeszcze jedno, średnio przyjemne miejsce. Przejście dla pieszych usytuowane tuż za przystankiem. I na dodatek w nocy źle oświetlone: latarnie oświetlają drogę przed i za przejściem. Do tego oślepiające światła samochodów...

Nie chodziłem tam z metrem krawieckim. Coś mi się jednak wydaje, że gdybym to ja zatrzymał mój samochód w odległości mniejszej niż 10 metrów przed pasami, naraziłbym się na mandat. Ale przystanek to przystanek.. Gdzieś musi być, piesi też musza jakoś przejść. A kierowca? Ma zachować szczególną ostrożność. 

Ale tu przynajmniej autobus wjeżdża do zatoczki. W innej dzielnicy Rudy Śląskiej, w Goduli, piesi wychodzą wprost zza autobusu. Najczęściej, nauczeni doświadczeniem wystawiają najpierw głowy i czujnie się rozglądają. Dzięki temu, że znający owe pułapki miejscowi kierowcy też zachowują czujność do wypadków nie dochodzi codziennie. Tę ogólną atmosferę czujności psują tylko czasem kierowcy autobusów. Wiadomo, jak coś jest duże i żółte ma pierwszeństwo zawsze, choćby z przepisów wynikało inaczej. Nie mają zrozumienia dla ostrożnych kierowców. Spieszy im się. I  miewają pretensje, że ktoś ośmielił się jeszcze stać przed pasami, gdy oni już wyjeżdżają z zatoczki.

Z tego feralnego przejścia dla pieszych do domu mam jakieś półtora kilometra. Już tylko ograniczenia prędkości (do 40, a jakże, przecież 50 to dla głównej, szerokiej drogi stanowczo zbyt szybko). I znów owo skrzyżowanie, które omijam rankiem. Na szczęście w tym kierunku przejezdne. Za to  jadący droga poprzeczną zgrzytają zębami. Ruch tam znacznie mniejszy, ale przejechać trudno. Czasem nie zdążą dobrze ruszyć, a światła już im się zmieniają. Ale to najczęściej już nie mój problem...

Czepiam się? Oczywiście. Wyzłośliwiam? Jak najbardziej. Mam już jednak serdecznie dość gadania, że wszystkie te absurdy, z którymi spotykam się na drodze, to wyraz dalekowzrocznej mądrości różnej maści zarządców kierujących się równie mądrymi przepisami, w których chodzi o moje dobro i bezpieczeństwo, tylko ja, prostaczek, wszystkiego tego nie rozumiem. Tu nie chodzi ani o moje bezpieczeństwo, ani o bezpieczeństwo innych użytkowników dróg, ani tym bardziej o nasze dobro. A o co chodzi? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam inteligencji Szanownych Czytelników. Chodź odpowiedź wydaje się oczywista mogę się rpzecież mylić, nie?

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 25.11.2024