Czasem brakuje słów
dodane 2014-09-21 17:48
Te informacje przeszły jakoś bez większego echa. Nie wnikam nawet dlaczego. A wypowiedzi hierarchów były naprawdę skandaliczne.
W połowie września patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl I odwiedzał zakłady zbrojeniowe im. Jurija Gagarina w Komsomolsku nad Amurem. Taki gest, gdy trwa wojna z niby bratnim narodem – tak przynajmniej nazywają Ukraińców przedstawiciele rosyjskiej Cerkwi – już w sam w sobie mógłby być uznany za skandal. Byłbym jednak daleki od wyciągania takiego wniosku, gdyby nie słowa, które tam padły. Zacytuję fragment informacji Katolickiej Agencji Informacyjnej.
„Rosja nie może być wasalem, gdyż jest ona nie tylko krajem, ale Rosja to cała cywilizacja, tysiącletnia historia, stop wielu kultur, to ogromna siła, w tym także duchowa” – oświadczył zwierzchnik RKP. (...) Z zakładami tymi wiąże się bezpośrednio bezpieczeństwo naszego kraju, a zatem również jego suwerenność i nasza wolność bez jakichkolwiek wpływów z zewnątrz”.
To wszystko oczywiście w opozycji do innych krajów, które niepodległe są jedynie z nazwy, a naprawdę podlegają innym, mocniejszym.
Co tu oburzającego? Rosja od lat ciągle stosuje w kontaktach z innymi zasadę „co moje to moje, a dyskutować możemy o twoim”. „Rosja nie może być wasalem” oznacza w praktyce uzurpowanie sobie prawa do decydowania za innych. I gniewne reakcje z całą gamą różnych nacisków, gdy ci inni jednak próbują oponować. Widać to nie tylko na płaszczyźnie politycznej. Podobnie zachowuje się rosyjska Cerkiew w relacjach z innymi Kościołami, także prawosławnymi. Bo rozbuchane ego Rosji widzi zagrożenie w każdej współpracy, która nie jest relacją podległości wobec niej.
Bo to nie tak, że Rosja broni się przed byciem czyimś wasalem. Ona dusi się gdy musi być partnerem, a nie może być starszym bratem. A Cerkiew Rosyjska zamiast ten nacjonalizm rozbrajać, jeszcze go takimi wypowiedziami swoich hierarchów wzmacnia.
Jeszcze większym skandalem była wypowiedź Przewodniczącego Wydziału Zewnętrznych Kontaktów Kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego metropolity Hilariona Ałfiejewa. W kontekście trwającej właśnie w Ammanie kolejnej rundy katolicko-prawosławnego dialogu nie tylko zakwestionował ideę unii jako sposobu odbudowania dawnej jedności. Wolno mu. Zresztą to opinia znana od dawna. Niesmak musi jednak budzić propozycja, by porzucić dialog doktrynalny, a zająć się – uwaga – problemem Kościoła greckokatolickiego, „ciągle krwawiącej rany”. Czyli de facto zlikwidowanie tego Kościoła lub przynajmniej mocne ograniczenie jego działania.
To taki dialog w rosyjskim stylu, prawda? Uskarżanie się, jacy to jesteśmy biedni i krzywdzeni, bo nie wszystko idzie po naszej myśli, bo są tacy, co to ośmielają się z nami nie zgadzać. A Zachód ciągle daje się na to nabierać. Tym jednak razem metropolita mocno przesadził. Bo jeśli Kościół greckokatolicki jest „ciągle krwawiącą raną” to chyba tylko na sumieniu rosyjskiego prawosławia. Samo prześladowane skrzętnie przecież przyjęło dar losu, jakim była likwidacja tego Kościoła przejmując jego wiernych i jego majątek. A potem podnosiło lament wniebogłosy, gdy po odzyskaniu wolności skazani na zagładę nie tylko ośmielili się przyznać do swojej wiary ale też upomnieli się o swoje cerkwie. Dziś są widać żywym wyrzutem sumienia. I dlatego wzbudzają w prawosławnym hierarsze takie emocje.
Pan Jezus kiedyś powiedział „po owocach ich poznacie”. Właśnie na te owoce patrzę. I obiecuję sobie solennie, że jeśli jeszcze raz usłyszę zachwyt nad głęboką duchowością prawosławia w rosyjskim wydaniu, to tym razem bez oporów demonstracyjnie puknę się w czoło.