Codzienność, Złośliwości
Był sobie nieodpowiedzialny turysta
dodane 2014-07-09 16:45
Na marginesie zagubienia się w Tatrach ojca z pięcioletnim synem.
Nie zamierzam na bohaterze niechlubnego incydentu wylewać kubła pomyj. Choć z pięcioletnim dzieckiem na pewno nie wybrałbym się na żaden tatrzański szlak, na którym można spaść w przepaść. Po prostu bym się o niego bał. Coś mi się jednak wydaje, że krytycy jego postawy nie zawsze wiedzą o czym mówią. I im mocniej ojca atakują, tym częściej obnażają swoje zadufanie w sobie, ignorancję i głupotę.
Miejsce zdarzenia
Zacznę od sprawy, która uderzyła mnie na samym początku. Miejsca zdarzenia. W pierwszych informacjach mowa była o tym, że doszło do niego na Orlej Perci w rejonie Koziego Wierchu. Gładko dodawano przy tym, że obaj znaleźli się na Wielkiej Buczynowej Turni. Gdzie Rzym, gdzie Krym? Oba szczyty nie są od siebie jakoś bardzo oddalone. Ale w linii prostej. Logika docierania do jednego i drugiego jest zupełnie inna. A i trudności, jakie pojawiają się podczas wędrówki na jeden i drugi mogą się diametralnie różnić.
Na Kozi trudny szlak prowadzi właściwie tylko od Koziej Przełęczy. Od Pięciu Stawów – zwykła kopa, tyle że stroma. Aż do Przełęczy nad Buczynową Dolinką można by tam ganiać krowy. A to też przecież kawałek Orlej Perci.... A od strony Hali Gąsienicowej jest stosunkowo łatwy, choć owiany zła sławą Żleb Kluczyńskiego. Ilekroć tamtędy szedłem zachodziłem w głowę, jak mogło w nim dojść do tylu wypadków. Chyba że delikwenci zjeżdżali po śniegu i spadali w bardziej stromy odcinek. Bo łańcuchy,- może mam sklerozę – które założono tam od Koziej Dolinki służą bardziej dla ochrony przed poślizgnięciem się.
Podejrzewam - nie wiem tego na pewno - że większość wypadków związanych ze Żlebem Kulczyńskiego wiąże się ze ścianką prowadzącą na Zadni Granat. Tam, owszem, spaść można. Do Żlebu Kulczyńskiego, prawda, ale ktoś kto idzie na Kozi albo z Koziego schodzi na Gąsienicę, wcale na tę ściankę nie włazi. Więc jak? Ojciec, który polazł z pięciolatkiem na Kozi musi być nieodpowiedzialny, bo to Orla Perć? Niekoniecznie.
Ale – jak już wiadomo – do zdarzenia doszło na stokach Wielkiej Buczynowej Turni. Jako że jest to w tej chwili zdaje się szlak jednokierunkowy podejrzewam, że bohaterowie zdarzenia musieli najpierw jakoś dostać się na Skrajnego Granata. Ojciec późno wezwał pomoc, ale nie sądzę, by szli przez jakiś długo odcinek Orlej. Skoro padło stwierdzenie, że początkowo przypuszczano, iż są w rejonie Koziego można przypuszczać, że mieli za sobą wszystkie trzy Granaty. Poszli żlebem Kulczyńskiego? Albo wprost na Zadni Granat? Jak by nie było, mieliby wtedy za sobą sporo tak zwanych trudnych odcinków (czemu tak zwanych wytłumaczę później). Czyli – chłopak nieźle sobie radził. Jeśli zaś weszli wprost od Czarnego Stawu na Skrajny Granat, to też mieli za sobą nietrudny, ale jednak dość nieprzyjemny trawers w połowie drogi na Skrajny Gratat, przy wejściu w skały. Trzecia możliwość – najmniej prawdopodobna ze względu na wzmiankę o Kozim – to ta, że szli pod prąd od Krzyżnego. W sumie możliwe. I na Kozią Przełęcz i na Krzyżne wiedzie przecież szlak tego samego koloru. Ludzie nie zawsze wiedzą gdzie idą. Ale jeśli szli od Koziego, to do Wielkiej Buczynowej Turni też sporo już przeszli. Innych możliwości – np. że weszli na Granacką Przełęcz bez szlaku w ogóle nie brałbym pod uwagę. Wniosek?
Nie bronię tego taty. Radziłbym jednak przed wydawaniem tych sądów zastanowić się. Bo przecież jeśli bohaterowie wydarzenia znaleźli się na Wielkiej Buczynowej Turni to znaczy, że wcześniej nieźle sobie radzili. Pewnie daliby radę przejść dalej, gdyby nie.. No właśnie.
Powód wezwania TOPRu
Najtrudniejszy szlak w Polskich Tatrach? Jako całość zapewne tak. Powodem wezwania pomocy nie było jednak to, że nie umieli pokonać pojawiających się na szlaku trudności czy nagły napad strachu. Oni najzwyczajniej w świecie się zgubili. Jak się potem okazało, zeszli za nisko. Jak się ma do tego całe to gadanie, że szlak był trudny? To akurat w zdarzeniu nie miało przecież znaczenia.
Przyznaję, że ten rejon znam dość słabo. Byłem tam ostatnio wiele lat temu, jeszcze przed remontem Orlej. Pamiętam głównie wrażenia: szlak obiektywnie niebezpieczny. Nie z powodu jakichś trudności technicznych, choć pamiętam jedno miejsce nieprzyjemne. Bardziej z powodu kruszyzny. Na niektórych odcinkach można po prostu oberwać kamieniem straconym przez innych turystów. Szedłem tam w październiku, więc byłem praktycznie sam, ale oczami wyobraźni widziałem, co tam musiało się dziać latem. Nie sądzę, żeby od tego czasu ktoś te wszystkie luźne kamienie uprzątnął ;) Ale pamiętam jeszcze jedno: faktycznie czasem miałem kłopoty ze znalezieniem dalszej drogi. Przy tłumie turystów nie ma to znaczenia, ale jeśli ojciec z synem szli przy małym ruchu.... Przecież tam aż roi się od ścieżek i czegoś, co na ścieżki wygląda, a co jest po prostu miejscem zsuwania się kamieni. Pewnie i kopczyków jest tam sporo, nie zawsze wyznaczających właściwą drogę. Oczywiście jeśli człowiek uważa, zgubić się nie powinien, ale czy ktoś, kto się zgubił zaraz jest nieodpowiedzialny i trzeba na niego nasyłać policję?
W doniesieniach na temat wydarzenia nie znalazłem informacji o powodach zagubienia. Była mgła? Przyleciał po nich helikopter, więc pewnie nie. Mogła się jednak na chwilę nasunąć, mocno utrudniając orientację. Więc była czy nie była? Tego oskarżyciele owego ojca, podobnie jak ja, nie wiedzą. A wypowiadając surowe oceny wypadało by wiedzieć. Bo poruszenie się we mgle zmienia wszystko. Sterczący parę metrów dalej głaz może wydawać się majaczącym w oddali szczytem, wrażenie ekspozycji się wyostrza (trudno czasem ocenić, czy piargi są trzy metry niżej czy trzydzieści). Nawet jeśli mgła przyszła na chwile, zgubić się łatwo. A jeśli mgły nie było? Przy mylnych ścieżkach wystarczy chwila nieuwagi. Napadający na owego ojca nigdy się nie zgubili? No tak, gdy nie trzeba się opiekować pięcioletnim dzieckiem łatwiej znaleźć właściwą drogę...
Przy skąpej informacji jaka dysponowalismy nie bylo nawet pewne, czy ojciec z synem nie znaleźli się w okolicach Buczynowej przypadkiem, wskutek niezauwazenia szlaku schodzącego z Granatów do Czarnego Stawu. Mogli przecież wejść z Koziej Dolinki wprost na Zadni Granat, potem na Pośredni i na Skrajny. Orla Perc, ale odcinek nie tak straszny. No ale oskarzyciele już wiedzieli swoje.
Krytycy owego ojca mówią też, że gdyby nie miał telefonu, to spędziliby chłodna noc w górach. Hmm... Gdyby nie miał plecaka, to by nie mieli co jeść, gdyby nie mieli kurtek przeciwdeszczowych, to w razie deszczu by zmokli. I gdyby to był rok 1923, a nie 2014, to nie przyleciałby po nich helikopter. Jak można pleść takie androny? Przecież ten ojciec miał telefon. Miał i oskarżanie go, że gdyby nie miał, to by biwakowali brzmi po prostu śmiesznie.
Przerażone dziecko
W doniesieniach medialnych pojawia się tez wzmianka o przerażeniu chłopaka całą sytuacją. W domyśle – ojciec nieodpowiedzialny zaprowadził go w jakieś straszliwe spaszty, wśród których dzieciak mało nie robi w spodnie nabawiając się przy tym traumy na całe życie, a wyratowali go dzielni rycerze – TOPRowcy – przybywający na pomoc biało-czerwonym ptakiem. Albo – jak wyczytałem w jednym z doniesień – helikopterem policyjnym (?hmmm?) Czy ktoś zadał sobie pytanie czym dzieciak faktycznie był wystraszony? Przepaściami, trudnościami drogi, a może faktem, że się zgubili, że tata był zdenerwowany? A może dodatkowo jeszcze hukiem helikoptera, nie mówiąc o niespodziewanej powietrznej przejażdżce. No pewnie, ojciec miał małą wyobraźnie. Ale jego krytycy, jak widać, też specjalnie nią nie grzeszyli. Mnie na przykład na dźwięk łopotu helikoptera w górach zawsze robi się trochę niedobrze. Bo wiem co to znaczy... Czy to znaczy, że jestem przerażony ścieżką nad Czarny Staw Gąsienicowy?
Brak doświadczenia
Przy okazji zdarzenia z Buczynowej Turni wszczęto też alarm dotyczący braku doświadczenia turystów w górach. Temat wałkowany od dawna. Po części trudno się z taka opinia nie zgodzić. Wypadków ostatnio sporo, w dużej mierze zdają się być wynikiem niefrasobliwości i braku doświadczenia. No ale... Gdzie ci turyści mają zdobywać to doświadczenie? Na leżaku?
No i poza tym... Kto to jest doświadczony turysta? Ile godzin musi spędzić na górskich szlakach, żeby być doświadczony? 100? 1000? 10000? A i tak mam wątpliwości, czy same godziny, dni, tygodnie i miesiące się liczą. No bo jeśli ktoś bywał w górach tylko przy dobrej pogodzie, jakie ma doświadczenie poruszania się w nich przy złej? W deszczu, albo i w śnieżycy, gdy temperatura spada poniżej 0 i wszystko się lodzi? Albo czy w ogóle można mówić o doświadczeniu odnośnie do burzy w górach? Tak wiem, kucnąć, trzymać nogi razem. Najlepiej w jakimś niżej położonym miejscu, Tyle że bywa, ze w takie akurat z nie bardzo wiadomych przyczyn lubią uderzać pioruny, Na stokach Krzemienia w Bieszczadach jest taka przełączka... Jest ktoś mądry, kto zapewni, ze zawsze mu się uda? Ci doświadczeni zawsze kucają? A może pędzą ile sił w nogach nie zawsze zważając, czy uciekają od burzy czy w nią włażą? Co zresztą znaczy uciekać czy włazić w burze, gdy idzie szerokim frontem?
Podobnie z lawinami. Przecież nie da się „na oko” ocenić, na ile śnieg trzyma się podłoża. Owszem, są znaki, które wskazują, że coś może polecieć, ale turysta często jest niżej niż to miejsce. Znane są wypadki, ze lawina porywała szkolących się GOPRowców. Więc jak? Albo co zrobić, gdy nie da się lawiniastego miejsca obejść. Można nie iść dalej, ale czasem tak zdarza się w zejściu. Co wtedy? Można czekać do nocy, gdy śnieg mocniej zwiąże, ale co jeśli już zbliża się noc i idąca zmiana pogody powoduje wzrost temperatury?
Albo co zrobić, gdy uświadamiasz sobie, że stoisz na stromym stoku pokrytym niewielka warstwa śniegu, pod którym jest żywy lód gdzie uciekać? Podobnie jest zresztą z poślizgnięciem się na twardym płacie śniegu. także latem. Dopóki takiej jazdy się nie doświadczy, nawet trudno sobie wyobrazić, że pazury nie wystarczają żeby się zatrzymać...
Albo doświadczenie w sytuacjach zabłądzenia. Co robić? W Tatrach jest zupełnie inaczej niż w innych polskich górach. Zazwyczaj trzeba odnaleźć drogę, nie da się po prostu zejść w dolinę, bo można trafić na przepaść. Tyle że tą metoda mogą być i w Beskidach kłopoty. Tu i ówdzie zdarzają się tam urwiska, które skutecznie mogą zatarasować dalsza drogę, Nie mówiąc o powalonych drzewach. Czego w takich wypadkach potrzeba? Zazwyczaj sił i zimnej krwi. Zimą może jej jednak okazać się za dużo..... Zimnej krwi znaczy się...
Jak więc zdobyć górskie doświadczenie? Nie ma innej metody, jak przeżycie iluś tam średnio bezpiecznych przygód, o których ten czy ów powie, że były głupotą i niepotrzebnym narażaniem zdrowia. Zaplanowany biwak na szlaku to nie to samo, co biwak przymusowy, w fatalnej pogodzie czy śnieżycy. Człowiek nie nabędzie doświadczenia, jeśli czasem nie zrobi czegoś niemądrego. Po prostu, nie da się inaczej. Żeby go nabrać trzeba czasami podjąć trochę zbyt duże jak na fotelarzy ryzyko. Wtedy, jak się dobrze skończy, to super. Jak źle, będzie że nieodpowiedzialnym niedoświadczony itd...
Odnoszę zresztą nieodparte wrażenie, że miarą nazywania kogoś doświadczonym lub niedoświadczonym najczęściej nie jest jakieś obiektywne spojrzenie na sprawy. Dla wielu każdy, kto ulega w górach jakiemuś wypadkowi jest niedoświadczony. Nieważne czy jest w górach trzeci raz w życiu, czy zdobywcą pięciu himalajskich ośmiotysięczników. Bo ich, starych górskich repów, taka przygoda by nie spotkała. Takie italiańskie gadanie. Zwłaszcza kiedy posłuchać niektórych ich opowieści widać, że sami łatwo mogli ulec wypadkowi. Ot, mieli trochę więcej szczęścia....
Trudna droga
To kolejny problem, często pojawiający się w dyskusjach na temat górskich wypadków. A właściwie co znaczy? Trudna czy nie zależy od umiejętności turysty, jego samopoczucia, jego psyche.... O Beskidach teoretycznie nie ma co mówić. Choć i w nich znaleźć można miejsca, w których można spaść. I nie myślę jedynie o Akademickiej Perci na Babiej. Jeden ze szlaków na Luboniu też zdaje się ma (lub miał) jakiś jeden łańcuch. Coś mi się też kojarzy, że kiedyś ze zdziwieniem zobaczyłem łańcuch na obejściu Romanki w Żywieckim. Jasne, nie ma ta przepaści. Ale potłuc się można... Podobnie zresztą na wielu stromych zejściach. Choćby na Waligórze. Czy to już są trudne szlaki?
W Tatrach tak zwanych trudnych szlaków jest już więcej. Tyle że tak naprawdę trudne nie są. Nie wymagają jakichś nadzwyczajnych umiejętności. Tam gdzie faktycznie byłoby trudno wejść, wbijane są klamry czy montuje się drabinki. Słynna drabinka przy wejściu z Koziej Przełęczy na Zamarłą Turnię to nie miejsce trudne. Zwyczajna drabina. Tyle że w ekspozycji. Trudność polega tu na konieczności opanowania lęku przed ekspozycją. No i w razie odpadnięcia – skończyć może się katastrofą. Ale trudne to nie jest.
Tam gdzie są łańcuchy najczęściej nie chodzi o to, że jest tam trudno. Chodzi raczej o wsparcie psychologiczne. I pomoc w wypadku, gdy jest ślisko. Bywa, że łańcuch utrudnia wejście. Ot, wejście na wierzchołek Świnicy. Gdy nie było tam łańcucha ludzie jakoś bez problemu tam wchodzili. Gdy się pojawił zamiast iść łatwiejszym terenem, chodzą wzdłuż łańcucha. A tam faktycznie nie jest zbyt przyjemnie.
Podobnie jest zresztą w drodze na Rysy. Dawniej łańcuchy były przy wejściu na grzędę doprowadzającą do szczytu (dziś szlak biegnie innym wariantem, od lewej) i na samej górze. I chyba dlatego droga na Rysy była łatwiejsza. Bo ludzie kombinowali, kluczyli na uskokach. Teraz idą jak łańcuch każe... Niekoniecznie najłatwiejszym wariantem. Ale ciągle wszystko to trudne nie jest. Jest ekscytujące, może trochę bardziej niż zwykła ścieżka wysilające (dla rąk, zwłaszcza dla niedoświadczonych wspinaczy), ale na pewno nie trudne.
Zresztą... Na Ostrym Rohaczu jest tak zwany Koń. Opowiada się o nim legendy. Ekspozycja wielka, fakt. Bo na obie strony. Ale technicznie trudne toto na pewno nie jest. Trudniejszy jest już uskok po drugiej stronie szczytu. Tyle że tam nie ma wielkiej przepaści. A w sumie ważne też jest, jak długo człowiek musi w tej ekspozycji przebywać. Pod tym względem szlakiem znacznie trudniejszym niż Orla Perć czy droga na Rysy jest niby trywialne wejście na Czerwoną Ławkę. Nie bardzo jest tam gdzie od ekspozycji odpocząć...
Na to wszystko nakładają się jeszcze pogoda, ewentualna pokrywa śnieżna (lub lodowa) czy choćby coś, co można nazwać wertepowatością – ścieżka niewygodna, wysokie stopnie, szpary między kamieniami, w których łatwo skręcić nogę... W niejednym stromym miejscu w Beskidach po deszczu jest tak ślisko, że łatwo się poturbować. Więc? Co znaczy trudny szlak?
Kalkulacja ryzyka z doświadczeniem
Tak naprawdę podstawową sprawą w pokonywaniu trudności na szlakach w polskich górach jest dobre skalkulowanie ryzyka z własnym doświadczeniem i samopoczuciem, gotowością do podjęcia wyzwania. Ambicja powinna odgrywać role trzeciorzędną. Ale to już materiał na zupełnie inna opowieść...