Inspiracje, Codzienność, Znaki nadziei
W dobrym towarzystwie
dodane 2013-03-30 12:10
Myśl ludzka krąży między ludźmi w przedziwny sposób. Gdyby wszystko chcieć ująć w ramy praw autorskich... Masakra.
Nie tak dawno papież Franciszek komentując zdradę Judasza zauważył uwagę Jana, wtrąconą w opowieść: "A była noc". Papież wyjaśnił, że nie chodziło tylko o noc w sensie dosłownym, ale że w sercu Judasza była noc. Uśmiechnąłem się. Pamiętam jak ze dwadzieścia lat temu na to samo zwrócił mi uwagę mój kolega, ks. Jasiu Kochel. Nie była to oczywiście oryginalnie jego myśl. Dzielił się spostrzeżeniem jakiegoś innego autora. Dziś to samo powtarza papież Franciszek. Fajnie. Ludzka myśl krąży i stare, zapomniane tezy z czasem wyglają na absolutną nowość. Ale niekoniecznie tak jest..
Sam doświadczałem tego co najmniej kilka razy. Najpierw, gdy dobrych parę lat temu napisałem na Wiarę jakiś komentarz dotyczący ekumenizmu. Zawarłem w nich kilka tez, których - naprawdę - nie czerpałem z żadnej publikacji. Zresztą o ekumenizmie dziś mało kto pisze. Parę dni później tezy z mojego komentarza powtórzył... kardynał Walter Kasper, wtedy szef dykasterii zajmującej się w Watykanie ekumenizmem. Nie mam najmniejszych wątpiwości, że nie zaczerpnął ich z mojego komentarza, bo nie zna polskiego. To wiem akurat na pewno. Więc jak? Ano widać z tego, że na pewne zjawiska można patrzyć tak samo. Nawet jeśli nie jest to prosta ocena jednego faktu, ale analiza szerszego zjawiska.
Nie zdziwiłem się więc specjalnie, kiedy dość często tezy zawarte w moich tekstach zaczął powtarzać... Benedykt XVI. Tu akurat sprawa byla znacznie prostsza do wyjaśnienia. Po prostu komentowaliśmy ten sam biblijny tekst. Nic więc dziwnego, że napisałem w środę, w Biblijnych kontekstach to, co papież ogłosił światu podczas niedzielnej modlitwy na Anioł Pański. Żeby nie było, że jestem aż tak zarozumiały (trochę na pewno) dodam, że oczywiście Beedykt XVI ujmował sprawę szerzej i głębiej, no i mogłem tylko żałować, że wcześniej nie ująłem tematu tak mądrze jak on.
Ostatni tego typu przypadek miałem z wczorajszym komentarzem na Wierze (TUTAJ). Wpisy pod nim jednoznacznie wskazują, za kogo mnie uważają komentujący mój komentarz ;). Obronił mnie... papież Franciszek swoim wystąpieniem na zakonczenie Drogi Krzyżowej w Koloseum, gdzie powiedział, że odpowiedzią chrześcijanina na zło musi być dobro połączone z braniem na siebie krzyża (TUTAJ).
To miłę odkrywać, że myśli się jak najważniejsze osoby w Kościele. Znaczy że mi to "współodczuwanie z Kościołem" nieźle wychodzi....
Jedna rzecz mnie jednak trochę smuci. Od dłuższego czasu śledząc to, co dzieje sie na linii wierzący - niewierzący staram się pisać tak, by nieco temperować zbyt rozpalone polemiką umysły. Zwłaszcza te po stronie katolickiej. Trochę mnie to kosztuje. Bo czuję się jak Don Kichot walczący z wiatrakami. Szaleniec, który robi rzecz zupełnie niepotrzebną. Ba, może nawet szkodliwą. W cenie jest przecież przywalenie przeciwnikom tak, że aż im idzie w pięty. Podejrzewam jednak, że kiedy wiatry się zmienią - pod wpływem papieża Franciszka już się trochę zmieniają - ci sami ludzie znów wystąpią na czele głosząc światu inne tezy i z wyższością pouczając wszystkich dokoła. Tacy ludzkie jak ja, ks. Horak, ks. Lewandowski i inni dostrzegający też dobro wokół siebie (przepraszam ze nie wszystkich tu wymieniam) i trwający przy jednym mimo zmieniających się mód dalej będą nauczycielami gorszego sortu...
Ale czy to ważne? Byle Chrystus zwycieżał. Słudzy nieużyteczni jesteśmy...