Znaki nadziei
Wieczność czeka
dodane 2012-12-16 00:20
Adwent, więc nie będzie nietaktem, jeśli ucieszę się wiecznością.
Dziś rano obudziłem się z piosenką o Bieszczadach w głowie. Uświadomiłem sobie, że... Prawda, w Łupkowie i Komańczy byłem kilka lat temu, w Baligrodzie i Cisnej to nawet tylko rok. Ale już od prawie dziewięciu nie byłem w Ustrzykach czy Wetlinie. Dziwne, ale nie porafię tam wrócić. Bo... trochę boję się, że nie umiałbym wyjechać. Tyle kapitalnych chwil przeżyłem tam wcześniej...
Pomyślałem zaraz jak dawno nie byłem w Niskim, Tatrach Zachodnich itd itp. Przypomniałem sobie, z iloma ludzi, z ktrymi łączły mnie niegdyś serdeczne więzy nie mam już kontaktu. Koledzy, znajomi, uczniowie. Ale tego, który by mi dziś póbował powiedzieć, że przede mną wiele nowych, ciekawych wrażeń kopnąłbym w cztery litery.
Nie jestem głodny nowego. Każde nowe będzie zresztą kiedyś stare i będzie sprawiało ból, że już przeszło. Tak naprawdę jedynym, co przynosi nadzieję jest świadmość, że czeka nas Nowe Niebo i Nowa Ziemia. Może pierwszych 300 lat nie przeznaczę tam na chodzenie po górach - jak to powiedziałem kiedyś mojemu "górskiemu" koledze, Witkowi - ale cieszę się, że tam moja dobra przeszłość stanie się sympatycznym i ciągłym teraz.
To starość, prawda? Do mnie przyszła bardzo szybko :-) Ludzie mówią, że Panu Bogu sie nie udała. Ja myślę, że po to jest taka niedołężna i pełna wspomnień, żeby zatęsknić za niebem. Nie może nam na tym świecie być zbyt dobrze.
W sumie to fajne. Mieć przed sobą całkiem ciekawe perspektywy w tym życiu, a jednocześnie świadomość, że za progiem śmierci czeka mnie jeszcze lepsze: spełnienie wszystkich tęsknot. No bo skoro Bóg otrze z naszych oczu wszelka łzę i płaczu nie będzie...
Myślę, ze dorosłem już do wieczności. Niekoniecznie jestem gotowy na sąd Boży, ale chyba rozumiem, że zło, którego w niebie nie będzie, faktycznie jest zgniłym jabłkiem. A nie wstydliwym obiektem pożądania. Doświadczyłem, że przyjaźń, dobroć, życzliwość, serdeczność, usmiech wcale nie są - jak się wielu wydaje - nudne. A jedyne czego Bogu zazdroszczę, to możliwość bycia jednocześnie z wszystkimi swoimi bliskimi. Dużo ich jest. Stanowczo zbyt dużo na możliwości tu i teraz.
Co ja mogę za to, ze mam takie szerokie serce? Może Pan Bóg serio potratktował to, ze kiedyś śpiewałem "Serce wielkie nam daj zdolne objąć świat". W każdym bądź razie dziękuję Bogu, że choć czas ucieka, to wieczność czeka.
Jutro z rana będę miał jej przedsmak. Na Eucharystii. Nie wygłupiam się ani nie uprawiam wzniosłej teologii. Po prostu na Mszy czuję się jakoś spełniony w tych swoich tęsknotach o tym wielkim tu i teraz z miłymi ludkami, których w życiu spotkałem. Choć wiem, ze nie wszyscy chodzą na niedzielną mszę.
Jak zakończyć ten post, który strasznie mi się rozrasta? Nie trzeba. Efektowny koniec nie jest potrzebny gdy wiadomo, że kiedyś będzie ciąg dalszy. Taka alegoria życia...