Kościół

Dwa oblicza Jasnej Góry

dodane 00:14

Właśnie wróciłem z Częstochowy. Od kilku lat jestem tam częstym gościem w te dni, kiedy na Jasną Górę wchodzą pielgrzymi (również z Warszawy) a inni tak jak ja, przybywają tam konkretnie na uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W tym roku wróciłem stamtąd ze spostrzeżeniami. Jedne budzą we mnie radość, drugie napawają niesmakiem, zażenowanie i po prostu smutkiem.

Co mnie cieszy

Cieszy mnie to, że przynajmniej wizualnie, liczba pielgrzymów utrzymuje się na stałym poziomie. W ciągu tych dwóch dni, przez to miejsce przewija się spokojnie kilkaset tysięcy osób. Jedne idą tu tygodniami na piechotę. Inne (w tym ja) wolą korzystać z dobrodziejstw techniki i podróżują na Jasną Górę kilka godzin. Cieszy mnie to, że kult Matki Bożej z Częstochowy jest w narodzie wciąż bardzo silny. Cieszy mnie to, że nie jest on domeną tylko ludzi starszych, o jakiś chorych skrajnych, podszytych czymś rodzaju patriotyzmu poglądach w których nie ma miejsca na jakąkolwiek, nawet niegroźną inność. Cieszy mnie to, że w klasztorze wciąż wielu, bez względu na wiek, zatapia się w modlitwie różańcowej – tak prostej i tak zarazem wymagającej, co pokazuje że jest to modlitwa mocna, przeznaczona nie tylko dla posiadaczy beretów z moheru. Cieszy mnie to, że to cieszy.

Co żenuje/smuci/obrzydza

DSCN0043Jest też jednak i druga strona medalu. Tandeta, kicz, zabobon i ludzka głupota. Na Jasnej Górze to wszystko miesza się ze sobą. Powiem więcej – sacrum miesza się z profanum. Chwile z Bogiem jednych, mieszają się tam z chwilkami z „bogiem” innych. No właśnie, z „bogiem” przez małe „b”, bo wydaje mi się, że wielu przybywa tam dla jakiegoś „boga” stworzonego w danej chwili swojego życia na własną potrzebę. Dla „boga” który dobrze podziała na psychikę, który przyniesie szczęście jak wrzucę karteczkę do skrzynki na intencję. Kupię krzyżyk, ale nie poświęcę – bo po co? Pójdę z nim do kaplicy przed ten „magiczny obraz”, wtedy spłynie na niego jakaś „specjalna moc”. Też będzie „działał”. Różaniec? Msza? Po co? Czy „bóg” nie jest wszędzie? Strata czasu. Lepiej pójdziemy na kremówkę, wypiję herbatę, piwko, zjem kiełbasę. Później wpadniemy jeszcze do kaplicy. Co z tego że trwa Eucharystia, ja się muszę dostać blisko „magicznego obrazu”. Trzeba zrobić fotkę dla cioci. Modlitwa? Dobra, łaskawie przykucnę i machnę ręką. Nie, gumy nie będę wypluwał, bo dopiero co zacząłem rzuć, szkoda marnować. Wpadnę jeszcze na ten bazar co to jest przy klasztorze, kupię dwie „matki boskie” te takie odlane w srebrze i tą jedną co się tak ładnie świeci. Ze dwa różańce… a może 3… dobra da pani 5, będę miał na prezenty. A i dorzuci pani jeszcze tamte podkówki co to mają przynieść „szczęście”. Ile? 40 zł? Drogo, ale dobra – niech będzie. Teraz kolejny obiad, kawa… No dziś święto, wypada jednak iść na tą mszę… Ale w parku też słychać jak tam ksiądz coś mamrocze na kazaniu. Pewnie znów to samo. Dobra, czas do domu, bo korki będą na wlocie do Warszawy.

Trochę to może przerysowane, ale niestety prawdziwe. W tym roku widziałem już niemal wszystko. Od łażenia z gumą do żucia w gębie po kaplicy Cudownego Obrazu podczas mszy. Przeciskanie się na siłę przez zbity tłum modlących się ludzi po to żeby zrobić dobre zdjęcie. Przez osoby które pielgrzymki traktują już jak sport, których pierwszą myślą po dotarciu do klasztoru jest „oooo… jaka szkoda że to już koniec. Za rok znów idziemy!”. Modlitwa? Adoracja? Byłem tu tyle razy, że wiem co gdzie jest i jak wygląda. Nic się nie zmieniło. Lecę bo mi autobus do domu ucieknie. Po ludzi którzy „uczestniczą” we mszy świętej siedząc na ławkach oddalonych o dobre kilkaset metrów od… skrzyżowania przed wejściem na błonia przed klasztorem, albo przykucających na dźwięk dzwonków w pobliskim parku.

Być może gdyby podeszli bliżej, gdyby zamiast w parku, usiedli sobie chociaż w lodziarni przy placu, usłyszeliby kazanie abp. Celestino Migliore. Być może słyszeliby wtedy jak nuncjusz apostolski mówi o:

…grupie chyba najbardziej niebezpiecznej, czyli o tych, którzy oszukują siebie samych. Oni idą, ale nie postępują do przodu. To ci, którzy odwiedzają jako turyści wiele sanktuariów, ale zawsze wracają tacy sami, jak byli wcześniej, bez przemieniania swojego życia; wracają do domów bez żadnego potencjału spokoju, radości czy nadziei, aby podzielić się nim z innymi.

Być może by usłyszeli, a tak zostaje nadzieja, że przeczytają. Np. TU a za rok wrócą na Jasną Górę nie dlatego, że jest fajnie, nie dlatego że zawsze tu przyjeżdżają, ale dla Tego do którego wszystko zmierza i dla Tej której On dał wszystko a Ona właśnie tu, na Jasnej Górze, tego wszystkiego wszystkim udziela.

 

MÓJ PEŁEN BLOG DOSTĘPNY POD ADRESEM: Internetowany.pl

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane