Życie codzienne
Nigdy nie zagłosuję na polityka po rozwodzie
dodane 2014-06-09 00:46
Oto portal niejakiego Tomasza Lisa, czyli NaTemat.pl donosi nam o „Festiwalu obłudników”. Obłudnik to w tym przypadku polityk szczycący się konserwatyzmem i religijnością, który jednocześnie nie czuje oporów przed porzuceniem swojej żony/męża. Autor skupia się jednak tylko na politykach prawicy, którzy i owszem – raczej nie wstydzą się związku z Jezusem Chrystusem, choćby przez przynależność do Kościoła. Autor pomija jednak polityków lewej strony – a przecież czy oni nie są tak samo, jeżeli nie bardziej obłudni w tych kwestiach?
Bo czym każde małżeństwo się zaczyna? Nie ważne czy kościelne czy świeckie. A owszem – przysięgą. Jedna osoba, składa drugiej osobie uroczystą przysięgę czy to przed Bogiem, czy przed urzędnikiem. W obecności przynajmniej dwóch świadków, obiecuje:
W USC
„Świadomy(a) praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z (imię i nazwisko pani młodej / pana młodego) i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.„
W Kościele Katolickim
„Ja (imię pana młodego) biorę ciebie (imię panny młodej) za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.„
Na początek małe wyjaśnienie co do pierwszej przysięgi. Logicznie na to patrząc – jest ona tak samo „dożywotnia” jak przysięga złożona w Kościele Katolickim. W praktyce nigdy nie da się z całą pewnością stwierdzić, że zrobiło się wszystko, aby małżeństwo było trwałe. Jeżeli z jakiegoś powodu się rozpada, to znaczy, że „wszystko” nie zostało zrobione. Poza tym, samo słowo „wszystko” jest tak niczym nieograniczone, że praktycznie nie da się tego osiągnąć – a więc pozorna furtka pozostawiona pod ewentualny rozwód, z logicznego punktu widzenia jest zamknięta. Co więcej - nie ma klucza który mógłby ją otworzyć, bo nie ma w niej też zamka. Co robią więc ludzie? Wyłamują ją twierdząc, że zrobili wszystko aby ratować małżeństwo. Dobrze wiedzą, że to tylko ich wyobrażenie, bo w praktyce zawsze można zrobić więcej. W drugiej przysiędze ta kwestia jest pokazana bardziej dosłownie.
Do czego zmierzam? Ano do tego, że wg mnie tekst popełniony przez autora, był manipulacją ukierunkowaną jedynie na zdyskredytowanie polityków o katolickich ciągotach. Tak, zgadzam się, w żadnym wypadku nie godne jest zostawić żonę czy męża i odejść do innej osoby. Ale czy to nie dyskredytuje też tych, którzy z wiarą w Boga mają niewiele wspólnego? Każdy polityk składa przecież również przysięgę narodowi. Gdy zostaje wybrany obiecuje uroczyście i publicznie że „dochowa wierności konstytucji”, że „dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla niego zawsze najwyższym nakazem”. Czymże oprócz słów, ta przysięga różni się od przysięgi małżeńskiej? Przysięga jest przysięgą. Jeżeli polityk na ślubnym kobiercu robi sobie z gęby cholewę, to jaką pewność mam, że nie robi tego przysięgając narodowi? Jeżeli nie potrafił dochować słowa danego drugiej, bliskiej mu osobie, to jaką mam pewność, że dochowa słowa złożonego obcym ludziom, w liczbie kilkudziesięciu milionów? I nie ważne którą opcję reprezentuje.
To nie jest obłudne? Jasne że jest. A że obłudników nie brakuje też w centrum i po lewej stronie, to wszyscy o tym dobrze wiedzą. Jeżeli ktoś jednak jakimś cudem jeszcze nie wie, wystarczy że poszuka choćby w Internecie.
Jasne - od polityka prawicowego, zapewniającego o swojej wierze w Jezusa Chrystusa, oczekuję więcej w kwestiach moralności. Ale równie dużo, oczekuję od polityka który kwestie wiary ma w głębokim poważaniu. On przecież też obiecuje. Więc jeżeli chce, żebym ja oraz inni, wierzyli w złożone przez niego obietnice, powinien zawsze dochowywać danego słowa a już na pewno tego małżeńskiego. Dlatego też, ja osobiście nigdy nie zagłosuje na polityka, który nie dochował przysięgi małżeńskiej. Choćby miał doskonały program – nie zagłosuje na niego, bo z dużym prawdopodobieństwem, w sytuacji kryzysowej, nie będzie miał oporów aby potraktować mnie jak swojego współmałżonka.
PS: Nie wchodzę w niczyje sumienie, ale piszę o ludziach co do których mam pewność, że zerwali przysięgę małżeńską ze względu np. na inną osobę. Nie chodzi mi tu o tych, którzy zostali porzuceni. W tym przypadku, jeżeli ta osoba mimo wszystko nie układa sobie życia z inną osobą a żyje tak jakby ciągle była w swoim małżeństwie - to budzi to we mnie największy podziw. Taka osoba jest godna naśladowania i pokazuje, że raz danego słowa trzeba dotrzymać, choćby kosztem własnej przyjemności i tego (pozornego) szczęścia.