Czy na katechezie mówić dzieciom o złu, czy nie? Jestem przekonana, że mówić trzeba, tyle, że akcent należy kłaść na Jezusie, który pokonał to zło. Wskazać, że ON jest ponad nie, że jest silniejszy.
Po ostatnim wpisie poczułam wewnętrzny dyskomfort, chyba z tego powodu, że za dużo myśli kłębiło się w głowie…
I tak biegnie czas, dniem za dniem. A ja chłonę każdą chwilę i napawam się Boża obecnością. Nie ma dnia, by mi o niej nie przypominał. Tyle rzeczy wydarzyło się ostatnio. Siostrzeniec się zaręczył, siostrzenice pną się w górę, a ja ciągle w mojej „trzynastce” usiłuję przekonywać dzieciaki, że warto żyć z Bogiem. I wcale mi z tego powodu nie jest smutno, choć wydaje się, że to walka z wiatrakami.
Jechałam do szkoły w rytm pracujących wycieraczek odgarniających rozpryskujące się na szybie małe kropelki dżdżystego deszczu. Z głośnika rozbrzmiewał Grek Zorba. Szare niebo sprawiało wrażenie zbyt wczesnego poranka. A w moim serduchu pojawił się promyk radości, który rozjaśniał tę szarzyznę. Pan Bóg daje mi takie chwile napawające mnie pewnością, że jest tuż obok mnie. Delektowałam się tą chwilą w czasie tych kilku minut drogi…
Takie mam odczucie, jakby ktoś podczas mojego urlopu zmienił długość minuty do 50 sekund. Chciałabym się tu dzielić pewnymi spostrzeżeniami, przemyśleniami, ale jest tyle innych bardziej priorytetowych spraw, że moje zapiski blogowe ostatnio zeszły na plan dalszy. Może się to zmieni, jak zakończę to wszystko, co zaczęłam. Dziś kilka, nie tylko belferskich, zamyśleń...
W pracy panują różne układy, układziki. Są grupki i grupy bardziej z sobą zżytych ludzi, spotykających się na różnych imprezach we własnym gronie poza szkołą. Czasem pijam z niektórymi kawę, spotykam się na rozmowie, przy kieliszku dobrego wina, ale nie przynależę do żadnej grupy. Tak się jakoś złożyło. Dzięki temu mam możliwość z każdym porozmawiać, wymienić kilka zdań... Choć się nie łudzę, że z tego powodu wszyscy mnie lubią. Mam swoje słabości... i to całkiem sporo, są i takie, których nie zauważam w sobie, ale za to doskonale widzą je inni...
Wtorki są dla mnie najtrudniejsze. Jestem poza domem od rana do wieczora. A na lekcjach ciągle gonię czas i nie czuję, że trwają 45 minut. Klasy są różne, jednak coraz trudniej utrzymać mi w nich dyscyplinę.
Wychodząc dziś z Mszy św. zatrzymała mnie i zapytała, czy go znam Potwierdziłam. Powiedziała, że bardzo potrzebuje modlitwy. Był uczniem w mojej pierwszej klasie wychowawczej. Jeszcze w kwietniu wchodził na facebooka.
Czas po powrocie do szkoły, jakby zaczął mi szybciej płynąć. Lekcja jedna, druga. Nie czuję czasu. Wszystkie lecą mi tak szybko, że z niczym nie nadążam. Wydaje mi się, że minuta jakby się skróciła. 45 Minut lekcji jakby się nagle skurczyło.