dalej, czyli bliżej...
dodane 2013-11-13 09:45
Po ostatnim wpisie poczułam wewnętrzny dyskomfort, chyba z tego powodu, że za dużo myśli kłębiło się w głowie…
Od kilku lat rozbudowywuje się moja dzielnica, co sprawia, że do kościoła mam coraz dalej. Konsekwentnie odcinano mnie od moich skrótów. Policzyłam - już czterokrotnie.
A jeszcze nie tak dawno z okien widziałam pole. W czas wakacyjny wraz z siostrą wędrując przez nie na basen śpiewałyśmy „na stepach za dzikim Bajkałem”. Zaglądając w okna dziś, z rozrzewnieniem wracam do tych łanów zbóż, które pozostały wyłącznie w mojej pamięci. Z peryferyjnej niegdyś dzielnicy staliśmy jedną z droższych w naszym mieście…
Już myślałam, że stawiany przed moim blokiem kolejny budynek jest ostatnim odcięciem mnie od skrótu do mojego kościoła. Niestety, wczoraj odkryłam, że nowa budowla powstaje na mojej najkrótszej drodze. Teraz muszę chodzić dookoła.
Czy tak nie jest też w życiu? Większe doświadczenie, wiedza, przeżycia wcale nie oznaczają, że jest nam łatwiej. I to, iż jesteśmy mądrzejsi życiowo, wcale nie sprawia, że życie staje się lżejsze. Zaczynają nas dotykać różne dolegliwości, stajemy się słabsi, bardziej schorowani. Zewnętrznie jest trudniej, czyli dalej, a jednak w środku gdzieś tam tkwi jakaś radość odczuwania JEGO bliskości.
Teraz z ok. 7 minut moja droga do kościoła wydłużyła się na ponad 10. Niby niewiele, co to są 3 minuty, zwłaszcza wobec wieczności. Jednak rano nie jest to bez znaczenia, choć i tak, kiedy mam lekcje jeżdżę samochodem. Ufam, że to tylko zewnętrznie jest mi dalej do kościoła, że gdzieś tam w środku jestem coraz bliżej NIEGO…