moje wędrowanie...
zwykły dzień z życia katechety...
dodane 2013-10-01 23:16
Wtorki są dla mnie najtrudniejsze. Jestem poza domem od rana do wieczora. A na lekcjach ciągle gonię czas i nie czuję, że trwają 45 minut. Klasy są różne, jednak coraz trudniej utrzymać mi w nich dyscyplinę.
Właśnie dziś moje ostatnie trzy godziny miałam z tymi najtrudniejszymi klasami. Jedna z nich – klasa czwarta (sic!), w dodatku 18 osobowa jest nie do ujarzmienia. Siedząc tak w klasie podczas przerwy przed lekcją westchnęłam do Archanioła Michała (czasem wydaje mi się, że to Zły zamiata ogonem), by coś zaradził. I przeżyłam cud. Klasa była do rany przyłóż, zaangażowana i zainteresowana pierwszymi piątkami miesiąca, choć są tacy, którzy od klasy drugiej nie byli w spowiedzi. Padło nawet pytanie, co zrobić, gdy nie było się 4 lata w spowiedzi. Nie mogłam się nadziwić, syciłam się każdą minutą. Z pozostałymi klasami tez poszło jakby prościej. Dla takich chwil warto żyć, pomyślałam.
Od października odmawiam z dzieciakami jedną dziesiątkę Różańca i niestety, z rosnącym smutkiem stwierdzam, że dzieci z roku na rok mają większą trudność z odmawianiem Zdrowasiek. Już nie mówię o innych modlitwach. Ufam, że wspólna modlitwa pozostawi w ich sercach jakiś ślad. Może kiedyś w ich życiu zaowocuje.
A jutro spotykam się z moim byłym uczniem, dziś bezrobotnym, uwikłanym w wiele problemów. Proszę o modlitwę, bo mam pustkę i nie wiem, o czym tak naprawdę chcę z nim porozmawiać. Jednak czuję, że muszę to zrobić – tak więc wszystko w JEGO rękach i mocy…