Refleksje
Migracja
dodane 2025-07-29 00:23
W mediach gorąco na temat polityki migracyjnej naszego państwa. Biskupi i kardynałowie zabierają głos w sprawie imigrantów, a dziennikarze często polaryzują te opinie wykazując rzekomy brak jednomyślności episkopatu w wyżej wymienionej sprawie.
Przysłuchując się dyskusji, chcę podzielić się swoim doświadczeniem w spotkaniu z migrantami, przedstawiając parę sytuacji z różnych okresów mojego życia, głównie zawodowego.
Najpierw sam opis sytuacji.
1/ Koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (lata mniej więcej 1996 – 1999) do Polski napłynęła fala migrantów – Romów pochodzenia głównie rumuńskiego, którzy zalali wręcz ulice większych miast. W Krakowie przechodząc przez rynek, i okoliczne ulice, planty i ogólnie centrum miasta, nie sposób było przejść nie natknąwszy się na gromadki romskich dzieci, które domagały się od przechodniów zakupu lodów, obwarzanków, czy napojów. Pracowałam wtedy w domu dziecka. Była to placówka sprawująca opiekę nad bardzo małymi dziećmi, od niemowlaków (pozostawionych przez rodziców w szpitalach, bądź znacznie częściej odebranych rodzicom z racji obserwowanej patologii rodziny), do około trzeciego roku życia dziecka. Wyjątkowo zdarzało się, że w wyniku działań interwencyjnych, przebywały w naszej placówce starsze dzieci (czteroletnie, czy pięcioletnie), ale generalnie były to dzieci, które nie realizowały jeszcze obowiązku szkolnego.
W tym okresie przywożono do nas także dzieci romskie, prosto z ulicy, z nakazu policyjnego, na czas finalizowania procedur deportacyjnych. Nie wiem dokładnie dlaczego te malutkie dzieci były odbierane rodzicom, ale docelowo nie rozdzielano tych rodzin, po załatwieniu niezbędnych formalności, dzieci wracały pod opiekę rodziców i już razem z całą rodziną przekazywane były do ośrodków deportacyjnych, a stamtąd prawdopodobnie z powrotem do Rumunii.
Pewnego dnia zawołały mnie panie salowe, które przyszły na wieczorny dyżur, informując, że Policja przywiozła dziecko romskie, właśnie obywatela Rumunii. Chłopczyk jest wykąpany i przebrany, przebywa w izolatce, ale ojciec tego chłopca jest agresywny i nie chce opuścić pomieszczenia. Poszłam do tego Pana i powiedziałam po polsku:
- Jest już późno. Musi Pan wyjść!
- Pani, Pani! … Daj mi …dziecko… - mówił tonem prawie błagalnym, łamaną polszczyzną.
- Proszę Pana, to dziecko przywiozła Policja i tylko Policja może go od nas odebrać. Jest mi przykro, ale nie mogę Panu wydać syna, a Pan musi już iść.
(Dla osób nie znających specyfiki pracy w państwowej placówce, w Domu Dziecka, wyjaśniam, że na nocnym dyżurze przebywało wtedy trzy, góra cztery panie z liczbą około trzydziestu do czterdziestu dzieci i nie wchodziło w grę, ze względów bezpieczeństwa zarówno dzieci, jak i tych kobiet, pozostawianie ich na noc w obecności obcego mężczyzny, nawet jeżeli był ojcem któregoś z wychowanków).
Wtedy ów mężczyzna oparł głowę o pręty łóżeczka, w którym przebywał jego synek i zaczął szlochać, łkać, tak, jakby w tym płaczu zawarł cały swój los, cały ból spowodowany sytuacją, w której się znalazł. Chłopczyk około półtora roku oczywiście też płakał, ba, krzyczał wniebogłosy! Mnie wzruszenie ściskało gardło, bo chyba pierwszy raz w życiu zobaczyłam młodego (około trzydziestoletniego) mężczyznę, który tak autentycznie zapłakał. I chyba po raz pierwszy wtedy go „zobaczyłam”– był szczupły, wręcz wychudzony, ręce mu drżały, z twarzy ukradkiem ocierał łzy.
- Dobrze – powiedziałam już nieco łagodniej - może Pan zostać uśpić syna, ale jak zaśnie, proszę wyjść. I obiecuje Panu – powiedziałam patrząc mu prosto w oczy - że chłopcu nic złego się u nas nie stanie. A jutro do południa odbierze Pan syna.
Ojciec uspokoił się, uśpił dziecko, pożegnał się z chłopcem kładąc rękę na jego głowie i opuścił placówkę. Nazajutrz rzeczywiście Policja przyjechała z obojgiem rodziców i wydano im dziecko zabierając ich razem do jakiegoś ośrodka.
2/ Rok 2015.
Rozmawiam z gimnazjalistą, lat około czternaście, z rodziny mieszanej, mieszkającej pierwotnie w Niemczech, a od około dwóch lat w Polsce. Ojciec z pochodzenia Turek, wyznawca islamu. Matka z pochodzenia Polka, katoliczka. Oboje urodzeni w Niemczech, rozmawiający ze sobą po niemiecku. Słabo zakorzenieni w swoich tradycjach. Dzieci (dwójka) urodzone w Niemczech. Emigrowali do Polski z powodu - jak twierdzą prześladowań - związanych z kolorem skóry (dzieci śniade po ojcu).
Pytam chłopca: (śniady, kruczo- czarne włosy)
- Czujesz się Turkiem?
- No … może trochę… Ale nie, tak do końca to nie.
- Polakiem? Też trochę, ale … chyba też nie do końca
- Niemcem?
- NIE ! Niemcem NIE !
- Ciekawe … Ciekawi mnie to, że jedyny język, którym posługujesz się biegle to niemiecki, a jednocześnie jedyna narodowość, z którą się na pewno nie utożsamiasz to Niemcy… To kim Ty jesteś?
- Nie wiem … chłopiec nieco zakłopotany wzrusza ramionami.
- A na religię chodzisz?
- Już nie. Chodziłem, ale w sumie ojcu to trochę przeszkadzało, więc już nie chodzę.
Jak się potem dowiedziałam, nie był też wychowywany według zasad Koranu. Dla rodziców religia nie była na tyle ważna, żeby ktoś przejął tu stery, jednocześnie woleli zachować neutralność, aniżeli narażać się partnerowi.
- A jak się czujesz w naszej szkole?
- Dobrze! Tutaj jest zupełnie inaczej niż w Niemczech! Nikt nie robi mi problemów. Mam nawet paru kolegów.
- Inaczej? Czyli jak?
-Tam mnie wyzywali, były kłótnie i bójki, tutaj tego nie ma.
Chłopak pomimo bariery językowej starał się realizować na dobrym poziomie program naszej szkoły. Ukończył gimnazjum z przeciętnymi wynikami.
Pozostanę przy tych dwóch przykładach. Mam wprawdzie jeszcze doświadczenie z uchodźcami, ale ono jest bardzo świeże. Zatem bez szczegółowego opisywania konkretnych sytuacji, mogę jedynie powiedzieć, że jest tutaj duża różnorodność. Jedni przyjechali rzeczywiście w poczuciu olbrzymiego zagrożenia spowodowanego zawieruchą wojenną i starają się na nowo podjąć odpowiedzialność za swoje życie, ucząc się i pracując solidnie, traktując pobyt w Polsce jako szansę na swój rozwój zawodowy, lepszą pracę i co za tym idzie lepszy status ekonomiczny. Inni bez skrupułów żyłują nasz system socjalny (dość wspomnieć sytuację zapisania dzieci do szkoły tylko po to, aby otrzymać świadczenia, aby zaraz po otrzymaniu pieniędzy na konto, zaprzestać posyłania ich do szkoły). Osoby te korzystają z dobroci Polaków – nie płacąc czynszu za mieszkania, media itp. przyjmując postawę, że wszystko im się za darmo należy. I tak całymi latami żyją na cudzy koszt.
Dlaczego przytoczyłam te przykłady?
Po pierwsze, żeby pokazać, że migracja ma różne oblicza. Owszem trzeba tworzyć prawne struktury na poziomie państwowym, zapobiegające nielegalnej migracji. Jednocześnie trzeba zobaczyć konkretnego człowieka, w jego biedzie, bez oceny tego faktu, czy ta bieda jest zawiniona, czy nie, i w tej konkretnej sytuacji, w której ów człowiek się znalazł, starać się pozostać dla niego po prostu – człowiekiem, okazać ludzką twarz. Właśnie wtedy realizujemy to, co jest ewangelicznym wymogiem, do którego zobowiązuje nas przypowieść o miłosiernym samarytaninie. Każdy człowiek, potrzebujący naszej pomocy jest naszym bliźnim. Czasem trzeba zatrzymać się w drodze, by choć trochę ulżyć drugiemu w jego cierpieniu.
Po drugie faktem jest, że pewne społeczności, z racji uwarunkowań kulturowych słabiej się asymilują, zawsze stanowiąc enklawy w społeczeństwach, do których przybywają. Tak jest na przykład ze społecznością Romów - także Romowie, z obywatelstwem polskim - rzadko podejmują edukację na takim poziomie jak reszta członków społeczeństwa, w którym żyją, prowadzą koczowniczy styl życia i wykonują proste zawody. Kobiety często są skazane na żebranie, nawet do dziś niektóre z ich nie kończą żadnej szkoły. Możemy bulwersować się sposobem życia tej, czy innej społeczności, nie rozumieć roli kobiet w tejże społeczności, ale z drugiej strony jak widzimy kogoś, kto w upalny dzień siedzi na wózku inwalidzkim przed sklepem kolejną już godzinę, bo jest trybikiem w systemie, na który nie ma żadnego wpływu, to czy podanie mu wody mineralnej, czy czegoś do jedzenia, nie jest po prostu wymogiem moralnym?
Po trzecie jeszcze do niedawna byliśmy postrzegani jako naród pokojowo nastawiony do innych nacji. Jakoś podświadomie czuliśmy, że godność i szacunek należy się każdemu człowiekowi. Owszem każdemu, czyli i nam i tym „innym, obcym”. To znaczy, że w imię naszej godności, suwerenności naszego narodu nie możemy pozwolić, żeby nasi sąsiedzi nie licząc się z nami, i gwałcąc nasze prawa, chociażby do samostanowienia, robili porządki na naszym podwórku, i bez naszej zgody decydowali za nas, kogo mamy przyjąć. To obowiązek naszego rządu oszacować kogo, na jakich warunkach, ile tych osób możemy przyjąć, żeby to służyło dobru wspólnemu, a nie doprowadziło do załamania się naszych systemów pomocy. Ponadto dobrze byłoby sprawdzić tożsamość tych osób i ich przeszłość, żeby rozeznać, czy dla naszych obywateli nie stanowią oni realnego zagrożenia. Ale druga strona medalu jest taka, że nie można pozostawić ludzi, którzy stali się pionkami w nieczystej grze naszych sąsiadów, w pasie granicznym, bez podstawowych środków do życia (dostępu do wody i pożywienia), skazując ich na koczowanie w lasach, wycieńczenie, czy -w skrajnych przypadkach- na śmierć. Właśnie w imię godności i szacunku dla życia każdego człowieka.
Po czwarte warto dbać o naszą tożsamość narodową. Przykład turecko – polskiej rodziny, który przytoczyłam, a której dzieci nie czują się już ani Turkami, ani Polakami, świadczy o tym jak bardzo świadomość narodowa jest ważna dla określenia samego siebie. Dla odpowiedzi na pytanie: Kim jestem? Natomiast w tej odpowiedzi zawiera się to, co nas ukształtowało: nasza świadomość kulturowa, religijna, nasza historia, tradycja, wyznawane wartości itp. Dzisiaj próbuje się wykorzenić polski naród, odciąć od chrześcijańskich korzeni, a jednocześnie obliguje się nas do przyjmowania osób, które same nie potrafią się określić w swojej tożsamości, albo wyznają obce naszej kulturze wartości (na przykład wyznawcy islamu). Jeżeli my będziemy miałcy w naszych przekonaniach, to inni narzucą nam swój sposób i styl życia.
Po piąte żadne demonstracje, a tym bardziej przemocowe hasła, nie rozwiążą problemu migracji. Przemoc zawsze rodzi przemoc. Nie można z góry zakładać, że każdy „inny” przychodzi do nas ze złymi zamiarami. Jeżeli już spotykamy się z imigrantami, to wymaga to wzajemnej otwartości i życzliwości. Sprzyja temu ciekawość i próba zrozumienia. Takie podejście daje poczucie bezpieczeństwa i możliwość wzajemnego ubogacenia się, pracowania dla wspólnego dobra.
Po szóste zawsze znajdą się ludzie (także wśród imigrantów), którzy będą żerować na innych, postępować niemoralnie, wykorzystywać nieszczelność prawnych, czy socjalnych systemów, mając na względzie jedynie własne korzyści. Jednak są to wyjątki. I istnieją w każdym społeczeństwie.
Na koniec chcę przytoczyć parę zdań z Orędzia Papieża Jana Pawła II na XXIX Światowy Dzień Pokoju 1 stycznia 1998, (wydane 8.12.1997), które wydają mi się bardzo aktualne dla omawianego problemu. W orędziu o znamiennym tytule: „Sprawiedliwość każdego człowieka źródłem pokoju dla wszystkich” papież upomniał się o najsłabszych i najbiedniejszych i apelował, by „uznawano i szanowano godność każdego człowieka”. I dalej podkreślił: „W dziedzictwie etyczno-kulturowym całej ludzkości i każdej osoby nie może bowiem nigdy zabraknąć jednego elementu: świadomości, że wszyscy ludzie mają równą godność, zasługują na taki sam szacunek i są podmiotem takich samych praw i obowiązków”. Pokój wyrasta z prawdy i sprawiedliwości. „Sprawiedliwość zaś jest cnotą moralną (…) Jej przejawem jest czujna troska o zapewnienie równowagi między prawami a obowiązkami, a także dążenie do równomiernego podziału kosztów i zysków”. I nieco wcześniej papież podkreślił: „Jednostki, rodziny, wspólnoty, narody — wszyscy są powołani, aby żyć w sprawiedliwości i pracować dla pokoju. Nikt nie może się uchylić od tego obowiązku”.
W orędziu papież porusza bardzo wiele problemów związanych między innymi z procesem globalizacji i przeciwstawia się różnym formom wyzysku, wzywa też bogate państwa do pomocy uboższym w imię sprawiedliwości.
Czy zatem przyjmować migrantów? Z całości orędzia wynika, że przede wszystkim trzeba tworzyć warunki do rozwoju całych państw, społeczeństw, narodów na ich ziemiach, aby mogli przezwyciężać niekorzystne sytuacje, w których się znajdują (np. przestępczość, zaburzenia społeczne, konflikty wewnętrzne, problemy finansowe itp.). Papież wzywa instytucje międzynarodowe, zwłaszcza ekonomiczne do "systematycznych inwestycji w sektorze socjalnym i produkcyjnym", aby niwelować nierówności społeczne pomiędzy bogatymi, i tymi, którzy żyją w warunkach skrajnej nędzy. Dotyczy to także udzielania mikrokredytów osobom z krajów uboższych, aby otrzymali niezbędne środki ekonomiczne dla rozwoju rodzin i wspólnot. Papież napomina do zaprzestania wszelkich form łamania praw człowieka, do których niewątpliwie należy przemoc wobec kobiet i dzieci (niewolnicza praca, porwania, przemysł pornograficzny itp.). Wszystkich zachęca do życia prostego, rezygnacji do wzbogacenia się za wszelką cenę i sprawiedliwy podział dóbr - "owoców Bożego stworzenia".
Natomiast na koniec orędzia mówiąc o Duchu świętym działającym w świecie wypowiada znamienne zdania:
„Duch nadziei działa w świecie. Jest obecny w działaniu tych, którzy służą bezinteresownie odrzuconym i cierpiącym, którzy przyjmują imigrantów i uchodźców, którzy odważnie sprzeciwiają się dyskryminacji jednostek albo całych społeczności z powodów etnicznych, kulturowych czy religijnych; jest obecny zwłaszcza w wielkodusznym działaniu tych, którzy cierpliwie i niestrudzenie dążą do umocnienia pokoju i pojednania między dawnymi przeciwnikami i wrogami. Oto znaki nadziei, które stanowią zachętę do poszukiwania sprawiedliwości wiodącej do pokoju!”
Rozumiem to w ten sposób, że pomoc ma być przede wszystkim udzielana u źródła, w miejscach zamieszkania ludzi cierpiących i biednych, z zachowaniem wrażliwości dla ich kultury, co jest wymogiem miłości, jednak istnieją sytuacje tak skrajnego niedostatku, kiedy z powodu toczących się wojen, braku podstawowych środków do życia, trzeba organizować pomoc poza granicami ich państw, przyjmując uchodźców i imigrantów. Zapewniając im niezbędne środki do życia, jednocześnie wymagać, aby i oni pracowali dla wspólnego dobra i pokoju, by korzystając z praw, jednocześnie nie zaniedbywali obowiązków. Prawa bowiem „nie istnieją w izolacji”. Jak nauczał cytowany przez Jana Pawła II, papież Jan XXIII człowiek: „ma prawa i obowiązki wypływające bezpośrednio i równocześnie z własnej jego natury”. Jak dodaje Jan Paweł II: „Osadzenie tych praw i obowiązków na właściwym fundamencie antropologicznym oraz ich naturalna współzależność to prawdziwa gwarancja pokoju”.