Fotorelacja

Ferie zimowe, czyli o tym jak uczeń przerósł mistrza i słów parę o czytaniu Słowa Bożego

dodane 15:32

Włochy, Alpy, Passo Tonale, fot. córcia proroka, udostępnione na blogu za zgodą córki

Włochy, Alpy, Passo Tonale, fot. córcia proroka, udostępnione na blogu za zgodą córki

Podczas minionych ferii zimowych wraz z mężem i młodszą córką zrobiliśmy dwa wypady w nasze rodzime Tatry. Natomiast starsza córka przez cały tydzień szusowała na nartach we włoskich Alpach (Passo del Tonale). My jeździmy dość zachowawczo, trochę w poprzek stoków (zakolami), młoda śmiga na krawędziach nart po czerwonych szlakach, przeznaczonych dla zaawansowanych narciarzy. Jednym słowem uczeń przerósł mistrza! Brawo!

Myślę, że podobnie jest w naszym życiu duchowym. Pan Bóg stawia przed nami ludzi, którzy wyprzedzili nas w wierze i jako pierwsi wprowadzają nas w świat wiary. Często są to rodzice, czy dziadkowie lub inne osoby znaczące z rodziny. One opowiadają nam o Bogu, uczą nas pacierza, prowadzą na Eucharystię, od nich otrzymujemy pierwszy medalik, czy różaniec itp. To tak jak zakup pierwszego sprzętu narciarskiego. Następnie młody człowiek, który chce iść drogą wiary szuka sobie autorytetu, który uczy go jak czytać Pismo Święte, jak modlić się, jak radzić sobie ze słabościami, powstawać z upadków, jak w tym wszystkim trzymać się Drogi, którą jest Jezus, ukryty w Sakramentach Kościoła i wreszcie jak w tej wędrówce korzystać z pomocy świętych i aniołów. To tak jak przekazanie dziecka w ręce instruktora, który najpierw na oślej łączce, a potem na bardziej zaawansowanych stokach uczy go bezpiecznej jazdy i choć wymagania są coraz większe, to jednak wszystko odbywa się pod kontrolą przewodnika w wierze (spowiednika, kierownika duchowego). Czasem ktoś doprowadza nas do takiego, czy innego etapu naszej drogi i przekazuje dalej pod opiekę kogoś innego, aż wreszcie sami wykorzystując wiedzę otrzymaną od innych zaczynami szusować po krętych i wyboistych ścieżkach życia duchowego. I wszystko to za sprawą Boga, który obdarzył nas talentami, przysłał odpowiednich ludzi na każdym etapie naszej drogi, aby nas uformowali, czuwał nad naszym rozwojem i dawał Słowu wzrost w naszych sercach. Używając ewangelicznego przykładu ziarna, powołując się na wyjaśnienie św. Pawła i parafrazując Jego słowa, można powiedzieć: „Jest ten kto siał, ten, kto podlewał, ale Tym, który dał wzrost jest zawsze Pan Bóg (por. 1 Kor 3,6).

I może zdarzyć się, że na tej drodze Bóg obdarzy nas takimi darami, że wprawi to w zdumienie tych, którzy przyprowadzili nas do Jezusa. Poucza nas o tym przykład świętych. Siostra Faustyna - mając na myśli samą siebie -  tak o tym pisała w swoim Dzienniczku: "Na jednej spowiedzi (ojciec duchowny) zapytał się mnie czy jestem świadoma życia wyższego, jakie jest w mojej duszy, a które jest niezmiernie w wielkim stopniu. Odpowiedziałam, że jestem tego świadoma i wiem, co się we wnętrzu moim dzieje. A na to odpowiedział mi ojciec: Nie wolno siostrze niszczyć tego w duszy ani samej nie [wolno] zmieniać. Nie w każdej duszy uwydatnia się to wielkie szczęście życia wyższego, u siostry jest to widoczne, bo jest w ogromnym stopniu. Niech siostra uważa, żeby nie zmarnować tych wielkich łask Bożych" (cytat 271). Prawda o nas nie jest bowiem prawdą tylko o naszym grzechu, czy ewentualnych cnotach, ale także prawdą o łaskach otrzymanych od Pana Jezusa i Jego działaniu w naszym sercu.

I właśnie ze względu na Boga, i w Komunii z Nim, którego jest całe to dzieło, mamy pozostać w jedności, każdy czyniąc to, co jest w świecie jego zadaniem i współpracując ze sobą nawzajem, aby wszyscy stawali się coraz bardziej „pomocnikami Boga” w dziele głoszenia Ewangelii.

Pamiętam ze swojego doświadczenia jak w wieku dwudziestu jeden lat mając już dość rozbudowane życie modlitewne trafiłam do Kręgu Biblijnego, gdzie bardzo wymagający kapłan uczył nas czytania Ewangelii na wzór, myślę, że tu się nie pomylę, egzegezy historyczno – krytycznej, kładąc duży nacisk na odczytywanie sensu dosłownego (literalnego) tekstu. Panie Boże, co to była za mordęga! Znam ludzi, którzy wytrzymali w grupie z naszym „guru” nawet dwadzieścia pięć, czy trzydzieści lat, ja „jedynie” siedem. Dość powiedzieć, że podczas tych siedmiu lat przeczytałam z nimi (potem nasze drogi się rozeszły) zaledwie część Ewangelii św. Marka i część św. Łukasza – tak bardzo skrupulatnie analizowali każde słówko ewangelicznego tekstu. Ja Bożą rzeczywistość widzę na poziomie zdecydowanie bardziej ogólnym, za to bardziej całościowo - syntetycznie (czasem mam wrażenie, że ona jest mi po prostu dana) i mimo, że mam umysł analityczny, to jednak tak wnikliwe rozbieranie tekstu na czynniki pierwsze powodowało u mnie wewnętrzną niechęć i udrękę. Może dlatego, że wnioski, które wyciągaliśmy na bazie naszych żmudnych analiz, były dla mnie uchwytne, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, na pierwszy rzut oka? To trochę tak, jakby kogoś kto może dość koślawo, ale jednak jeździ po czerwonych szlakach, cofnąć na oślą łączkę, aby od początku stawiał na tych nartach pierwsze kroki. Dziś jestem wdzięczna temu kapłanowi, bo przez mrówczą i uciążliwą pracę (doprawdy orka na ugorze) nauczył mnie przede wszystkim jednego, aby nie tworzyć na bazie ewangelicznego tekstu rzeczywistości, której w tekście nie ma. Jest sporo ludzi, którzy całymi cytatami z Biblii posługują się dla uzasadnienia z gruntu fałszywych i nieewangelicznych treści. Tworzą byt, którego nie ma, często wykorzystując swoje intelektualne możliwości kreowania rzeczywistości. Wszak umysł ludzki jest w stanie tworzyć wiele wyobrażeń i fantazji. Podstawowa zasada metafizyki jest mniej więcej taka: „Byt jest. Niebytu – nie ma” (Parmenides). No właśnie, my nie mamy tworzyć własnej Ewangelii, możemy ją wyjaśniać, tłumaczyć, przybliżać innym – każdy na swój własny sposób – kapłan zrobi to poprzez homilię, ktoś inny na przykład poprzez wiersz, fotorelację itp., czy na inne jeszcze mniej lub bardziej kreatywne sposoby, ale Ewangelię (Słowo Boga) jej treść, mamy przekazać w niezmienionej, nienaruszonej postaci. I dlatego umiejętność analizowania tekstu staje się kluczowa – dla lepszego jego zrozumienia. Dopiero na tej bazie możemy odczytywać duchowy, antropologiczny itp. sens Słowa Bożego. Inaczej możemy się bardzo pogubić w meandrach naszych duchowych przeżyć i intelektualnych wyobrażeń!  Całkiem niedawno sama napisałam o Janie Chrzcicielu "wiersz" trochę z pamięci i używając wielu ewangelicznych perykop jednocześnie i…poniosła mnie fantazja - oprócz paru dobrych myśli, tekst zawierał błędy, dlatego usunęłam go w całości. Mamy bowiem być jedynie sługami Słowa i nie wolno nam głosić (tworzyć) innej Ewangelii! Nawet jeśli napisanie tekstu było podyktowane szczytnym celem wyrwania się z własnej duchowej inercji! Na szczęście usłyszałam głos mojego przewodnika w wierze (kierownik duchowy):

- Złaź natychmiast z tej czarnej trasy (dla ekspertów), i poćwicz sobie jeszcze jazdę na czerwonych szlakach!

A następnie, kiedy troszkę pokrzyczałam na kapłanów, usłyszałam, że mam być, w kwestii miłosierdzia, lepsza od faryzeuszy i uczonych w Piśmie, czyli:

- I na litość Boską … bądź bardziej uważna na innych użytkowników drogi!  

- Racja, racja! W końcu trzeba dbać o bezpieczeństwo wszystkich, a wjeżdżając w innych i samemu można sobie krzywdę zrobić! L

O roli kierownika duchowego święta siostra Faustyna mówiła wielokrotnie na kartach Dzienniczka.  Uważała, że bez pomocy kierownika dusza nawet bardzo zjednoczona z Jezusem może zejść na manowce i nie wykorzystać Bożych darów (por. cytat 61).

Kiedyś ktoś założył ci na nogi narty, ktoś inny prowadził te dziecięce nartki po stoku, czuwając, abyś nie upadł/nie upadła, ktoś przygarnął cię do szkółki narciarskiej, gdzie zadbano o bezpieczną jazdę w grupie. Teraz śmigasz już sam/sama, ale nadal pod czułym okiem przewodnika w wierze, który pozwala już na bardzo wiele, lecz kiedy trzeba upomina Cię dla wzrostu w wierze wszystkich. Dlaczego wszystkich? Bo w życiu duchowym jest tak, że „jeden sieje, a drugi zbiera”. „Ja – mówi Jezus do uczniów -  was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli” (J 4, 37 - 38). Tak, ktoś karczował i orał w trudzie glebę Twego serca, zasiał w Nim Boże ziarno, ktoś inny podlał tę glebę i otoczył troską, kiedy byłeś/byłaś jeszcze wątłą roślinką, by łaska Jezusa mogła w niej swobodnie rosnąć, a kiedy wyrosłeś i zacząłeś/zaczęłaś wydawać plon – zbierają go wszyscy, którzy mogą z tego źdźbła, którym jesteś, nakarmić się Słowem Boga.

A Ty? No, cóż... patrzysz na to całe grono ludzi świętych, którzy śmigają po czarnych trasach życia duchowego i zastanawiasz się, czy nadejdzie taki dzień, że i Ty do nich dołączysz, by wraz z Nimi cieszyć się bliskością Pana? Na pewno! Wsłuchując się w Jego Głos, wypełniając Jego Wolę, w duchu pokory i posłuszeństwa wobec tych, których daje Ci Pan jako przewodników w wierze. Bo "tyle (w nas) świętości, ile zależności" - przypomina święta siostra Faustyna (por. cytat 377).

 

 

 

Ostatnio dodane

Polecam

Bądź na bieżąco