Refleksje

Hej, kolęda, kolęda!

dodane 17:34

 

Po szumnych zapowiedziach, że wracamy do tradycyjnej wizyty duszpasterskiej, okazało się, że w części parafii zażyczono sobie, aby wierni wyrazili wolę przyjęcia kapłana w swoim domu poprzez pisemne oświadczenie. Zapytałam o przyczynę tego faktu znajomego Szafarza Komunii Świętej. Odpowiedział następująco:

-Ludzie nie chcą przyjmować kapłana i myślisz, że tak grzecznie odmówią? No owszem, może czasem ktoś rzeczywiście odpowie łagodnie: „Przepraszam, ale my nie przyjmujemy księdza po kolędzie”, ale częściej to zwyzywają, albo nawet coś wyleją na kapłana …tu mój rozmówca puścił wodze fantazji wymyślając dość nieprawdopodobne scenariusze, czym ów kapłan miałby zostać oblany…

-No nie! – odpowiedziałam ze śmiechem -  myślałam, że mi powiesz, że na przykład nie mają ministrantów, żeby im tę kolędę ktoś zapowiedział, ale jeśli odwiedzają tylko niektórych, bo  boją się, tych, którzy ich przyjąć nie chcą, to jednak nieewangeliczne!

-Dlaczego?

-Wiesz, całe sedno Świąt Bożego Narodzenia można wyrazić w słowach: „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (prolog św. Jana)!

Wprawdzie Szafarz nie był z mojej parafii, ale jednak po tej rozmowie trochę się zbuntowałam. U mnie bowiem też trzeba było zapisywać się na kolędę. Zareagowałam trochę tak jak ksiądz profesor Edward Staniek na papieża Franciszka w słynnym kazaniu: „Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca”.  W moim wydaniu: „Modlę się, aby kapłani wrócili do Ewangelii, a jeżeli tego nie uczynią, to z czym przyjdą do mojego domu? Lepiej zatem – aby w ogóle nie przychodzili!”

Nauczono mnie – myślę, że nieprzypadkowo zacytowałam tu księdza profesora, bo wychowałam się na Jego kazaniach - żeby wszystkie wątpliwości rozstrzygać w oparciu o Osobę Jezusa, obserwując Jego działanie (słowa, modlitwę, zachowanie, czyny itp.). A cóż czynił Jezus? Przepraszam, będę pisać z pamięci, nie posługując się siglami, będzie to raczej obraz Jezusa, który noszę w sercu, mam głęboką nadzieję, że ewangeliczny. Otóż Jezus obchodził wszystkie wsie i miasta, to znaczy nie wyróżniał nikogo, przychodził do biednych i bogatych, mieszkańców miast i ubogich wiosek, spotykał się z elitą intelektualną i religijną ówczesnych czasów, ale także z ludźmi z marginesu, pogardzanymi, wykluczonymi z powodu: grzechów, chorób, uprawianego zawodu. Zasiadał z nimi do stołu, jadał z celnikami i grzesznikami. Wiele razy to docieranie z Dobrą Nowiną było dla Niego wielkim wysiłkiem, nauczał od rana do wieczora, podróżował w upale, a i tak bardziej niż o Siebie samego zatroskany był o słuchający Jego nauk tłum, o to, czy mają czym posilić się na drogę powrotną do swoich domów (jeśli akurat przybyli z dalszych okolic, aby Go słuchać). Podczas swoich wędrówek po okolicznych miejscowościach wiele razy napotykał na przeszkody, spotykał się z ludzką nienawiścią – zwyzywano go od żarłoka, pijaka, posądzano o obecność w Nim i działanie pod wpływem Złego Ducha, chciano Go zrzucić ze skały, błagano, aby odszedł z ich stron, knuto przeciwko Niemu spisek, chciano Go przyłapać na jakimś słowie, aby móc Go potem oskarżyć i skazać na śmierć. Ostatecznie posądzono Go o bluźnierstwo, a na koniec po niesprawiedliwym sądzie, ubiczowano i ukrzyżowano.

Czy Jezus choć na chwilę zrezygnował z pełnienia swojej misji? Nie! Docierał z Dobrą Nowiną do wszystkich – dziś powiedzielibyśmy -  do wierzących i niewierzących, do najbardziej zatwardziałych grzeszników. Przychodził do "swojej własności". Dopiero wtedy, gdy nie chcieli Go przyjąć  lub kiedy Jego życie było zagrożone, a Jego czas jeszcze nie nadszedł-  oddalał się szanując ludzką wolność.

+++

Przeczekałam zatem czas zapisów, ale kiedy na rozpisce nie znalazła się moja ulica (co przynajmniej w tym zakresie i w moim rozumieniu oznaczało, że na powrót kapłanów z mojej parafii do Ewangelii nie ma co liczyć) wybrałam się do zakrystii, żeby jednak wyrazić, w duchu miłosierdzia, chęć przyjęcia kapłana.

- Dlaczego nie odwiedzacie wszystkich? – pytam świeżo upieczonego księdza doktora.

- Jest nas mało, niedawno odebrano nam jednego wikariusza, nie jesteśmy w stanie odwiedzić wszystkich. Ponadto wielu denerwuje się na widok nawet zapowiadającego wizytę ministranta. No, takich czasów doczekaliśmy, takich czasów…

Milczę, jednak bez przekonania. Staram się zrozumieć. Faktycznie pomimo niżu demograficznego, akurat w mojej okolicy wybudowano wiele nowych bloków mieszkalnych, czyli przybyło mieszkańców, a kapłanów ubyło, tak, robotników pracujących w winnicy Pańskiej jest coraz mniej, a pracy coraz więcej. Natomiast co do czasów - tu się nie zgodzę. Czy bowiem dawniej czasy były lepsze? I kiedy niby były lepsze? Gdy przed 1989 rokiem księża byli inwigilowani przez SB, internowani? Gdy w Polsce ograniczona była wolność słowa?  Czy w czasie I lub II Wojny Światowej, kiedy kapłani ginęli w obozach, lub podczas zsyłek na Sybir, rozstrzeliwani (Katyń), czy w czasach 123 lat walki Polaków o niepodległość?

Owszem mogę się zgodzić, że wtedy dominowały zagrożenia zewnętrzne, teraz zło rozpleniło się niejako wewnątrz Kościoła, wielu ochrzczonych traci wiarę, ale to właśnie do nich trzeba wyjść z Ewangelią.

Ponadto św. Paweł poucza wyraźnie: „Głoś naukę, nastawaj w porę i nie w porę” (2 Tm 4.2).

-Tak … to dopisze mnie ksiądz do Tej wizyty? – pytam tłumaczącego mi nadal kapłana, że połowa parafii w Krakowie postępuje podobnie.

-Niech Pani zostawi telefon, będziemy dzwonić.

Ostatecznie do wszystkich spóźnialskich, którzy w porę nie wypełnili deklaracji wysłano Księdza – rezydenta.

Człowiek starszy, mocno schorowany (chociaż na pierwszy rzut oka w ogóle tego nie widać - raczej pełen wigoru i energii) przyniósł na tę wizytę … samego siebie.

To jedna z takich wizyt, kiedy po wyjściu kapłana wydaje mi się, że słowo „wierzący ksiądz” to taki sam oksymoron jak np. „żywy trup”, chociaż z zasady ksiądz powinien być wierzący. Czy starałam się w ten potok Jego ciemności (dotyczący relacji z Bogiem, przełożonymi, osobami wobec których obecnie pełni posługę i w przeszłości posługiwał) wlać choć krople Ewangelii? Promień światła? Może w jednym tylko momencie, gdy stwierdzając, że porozdawał już wszystkie książki religijne (listy, adhortacje, encykliki), bo: „Kto to, w ogóle czyta!?”, odpowiedziałam:

- No, ja …czytam! – co w tej sytuacji wydawało się być heroicznym wręcz wyznaniem wiary.

Czy w następnym roku przyjmę księdza po kolędzie? Przyjmę, a jakże! Potrzebujemy kapłańskiej modlitwy i kapłańskiego błogosławieństwa! Potrzebujemy siebie nawzajem, by umacniać się wzajemnie w wierze! Czasem to kapłan wleje w nasze serca wiarę, nadzieję i miłość. Czasem to my musimy poruszyć serce kapłana!

Ostatnio dodane

Polecam

Bądź na bieżąco