Refleksje

Życie wieczne

dodane 22:04

Pierwsze dni listopada kierują nasz wzrok na nieuchronną rzeczywistość śmierci i Sądu, a także życia po śmierci, które dla nas ludzi wierzących jest źródłem nadziei na spełnienie Bożych obietnic dotyczących życia wiecznego. Myślami jesteśmy przy naszych bliskich – nie tylko poprzez ten zewnętrzny znak zapalonego znicza, czy kwiatów na grobie, ale przede wszystkim poprzez modlitwę za zmarłych.

W tych dniach noszę w sercu wspomnienie mojego Taty, z okresu Jego choroby i umierania. Nie byłam przy Nim w samym momencie śmierci, ale widywałam Go w okresie Jego odchodzenia, kiedy powoli gasło w nim Jego życie doczesne. Ciekawe, że mój Tata, który nie był związany ani z Kościołem, ani jakoś  nie jawił mi się jako człowiek wiary, właśnie w tym okresie konania zyskał jakby nowy, głębszy ogląd rzeczywistości. I nie był to ogląd intelektualny, ponieważ Tata był dotknięty demencją. Do końca nas rozpoznawał, rozmawiał z nami, ale nie był już w stanie rozumować logicznie.

Byłam świadkiem tego, jak wiele rzeczy, które były dla Niego ważne w doczesności, zupełnie straciły na znaczeniu. Przed chorobą zawsze przejmował się nadmiernie różnymi drobnymi, a z mojego punktu widzenia zupełnie nieistotnymi sprawami, które często napawały Go lękiem. Teraz ten niepokój ustąpił miejsca nadzwyczajnemu wręcz pogodzeniu się z rzeczywistością.

Kiedy był całkowicie sprawny z pasją udzielał lekcji matematyki swoim uczniom. Praktycznie czynił to za przysłowiowe grosze. Myślę, że podczas tych spotkań z młodzieżą więcej wydawał na nich kupując im różnorodne drożdżówki, herbatę itp. aniżeli zarabiał na lekcjach. Siedział z delikwentami dopóki najbardziej oporni nie zrozumieli dogłębnie tematu. Wielu wyciągnął z oceny niedostatecznej, wielu przygotował do matury. Z wdzięczności jedna z matek, która osobiście mnie znała i której córkę wysłałam na korepetycje do Taty, wykupiła za mojego Ojca Msze święte wieczyste w zakonie kontemplacyjnym.

Nie wiem, czy to owoc owych Mszy świętych, czy fakt, że Tata przez dwa lata co miesiąc karmił się Ciałem Pańskim (to znaczy nie odmawiał przyjęcia Komunii świętej, kiedy ksiądz przychodził do Niego raz w miesiącu, bo jeden Pan Bóg wie w jakiej dyspozycji do przyjęcia Pana Jezusa był mój Tata), ale w ostatnim czasie przed śmiercią widywaliśmy Ojca w stanach jakby ekstazy – Jego twarz jaśniała światłem, skóra na twarzy promieniała. A On jakby dotykał wieczności.  Był to fascynujący widok, ponieważ Tata niczym prawosławny kapłan nosił długą brodę, a w sędziwym wieku dziewięćdziesięciu lat wyglądał jak patriarcha Abraham lub Mojżesz schodzący z góry Synaj po spotkaniu z Bogiem.

Dla mnie to był bardzo trudny czas, bo właśnie w tym okresie zachorowała moja córka, a różne problemy neurologiczne i emocjonalne z nią związane znacznie utrudniały jej leczenie i bywało, że córka była w bezpośrednim stanie zagrożenia życia. Sprawy z córką na tyle mnie absorbowały, że Tatę rzadko odwiedzałam. Pamiętam jednak jedno spotkanie, w którym opowiadałam mu o całej tej trudnej sytuacji związanej z dzieckiem i jej chorowaniem.

Ojciec wysłuchał mnie uważnie (to raczej do Niego niepodobne) i bez żadnego zdenerwowania (to też była jakaś nowa jakoś relacji) powiedział do mnie:

- Dziecko, ale czym Ty się tak przejmujesz?

- Ja pierniczę – pomyślałam. I kto to mówi?! Ktoś, kto całe życie był chodzącym ADHD (zwłaszcza w wymiarze impulsywności) i przejmował się absolutnie wszystkim, czy trzeba było, czy nie!

Czym Ty się tak przejmujesz? – to jedno z najmądrzejszych zdań, które usłyszałam od swego umierającego Ojca. W obliczu spotkania z Panem dokonało się w Nim absolutne przewartościowanie rzeczy. Jasne okazało się, co w życiu jest jedynie słomą i trawą, a co jest złotem i srebrem, co jest plewą, a co ziarnem.

Mimo trudnego charakteru w całym swym życiu Tata był ukierunkowany na dobro, miłość (chociażby tą, którą darzył swoich uczniów) i może właśnie ten kierunek sprawił, że pod koniec życia zaczął dostrzegać Boga.

Jedno jest pewne – dwa dni przed śmiercią przyjął ostatni raz Pana Jezusa, a następnie w obecności mojego brata wypowiedział zdanie:

-Chrystus Zmartwychwstał!

(konkretnie wracając do korzeni, do języka, którego melodię znał z lat dzieciństwa i który był językiem nie Jego, lecz Jego Matki - babcia rozmawiała po rosyjsku, przy moim Tacie ze swoją siostrą, powiedział: „Xpиctoc Bocкpec”!)

A ja dziś w sercu z radością odpowiem mojemu Tacie:
-Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał!
I to jest fundament naszej wiary i naszego życia i naszej nadziei!

 

 

Ostatnio dodane

Polecam

Bądź na bieżąco