Recenzje, opinie
Popołudnie chrześcijaństwa
dodane 2022-07-30 23:26
Z zainteresowaniem przeczytałam wpis na blogu pana redaktora Andrzeja Macury pt. „Mylna diagnoza” z dnia 16.05.2022 roku. Pan redaktor sprowokował mnie do sięgnięcia po książkę Tomasa Halika pt. „Popołudnie chrześcijaństwa” i zajęcia stanowiska w omawianej sprawie dotyczącej cytowanego przez Pana zdania: "Mnie także zbyt długo podręczniki moralności katolickiej zasłaniały indywidualne problemy ludzi i dziś się tego wstydzę. Jak wielka jest pokusa nas, spowiedników, nosicieli autorytetu kościelnego, by stać się faryzeuszami i uczonymi w Piśmie" (Tomas Halik, Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany, wyd. WAM 2022, str. 297).
Najpierw parę uwag wstępnych dotyczących samej książki.
Po pierwsze Tomas Halik jest naukowcem o szerokich horyzontach myślowych i w swojej książce odwołuje się do osiągnięć wielu dziedzin nauk – teologii (teologii publicznej, zwanej też polityczną), filozofii (fenomenologia), psychologii (psychologia głębi) i socjologii (socjologia religii), co wpływa na jego sposób uprawiania teologii, która odbiega od tradycyjnej nauki chrześcijańskiej.
Oznacza to mniej więcej tyle, że opisując z całą uczciwością intelektualną obecną naukę Kościoła, ksiądz Halik jednocześnie dystansuje się do niej i w wielu punktach (także dotyczących moralności) ukazuje swoje poglądy odmienne od obecnie obowiązujących, a zwłaszcza od klasycznego (scholastycznego) nurtu myśli teologicznej, a co za tym idzie antropologii arystotelesowsko – tomistycznej.
Halik jest świadomy nowości swoich rozstrzygnięć teologicznych – swoją książkę (przynajmniej tak jest w prezentowanym powyżej wydaniu polskim) opatruje imieniem i nazwiskiem, bez dodawania znamiennego faktu, że autor jest księdzem katolickim, a nie tylko świeckim badaczem i jak czytamy z obwoluty książki „jednym z najbardziej przenikliwych współczesnych teologów”.
Po drugie całość książki dotyczy historii chrześcijaństwa (zatem kwestie moralne, do których odniósł się pan Macura we wspomnianym wpisie na blogu są wątkiem interesującym, ale pobocznym) i jest próbą zaaplikowania w dzieje chrześcijaństwa jungowskiej koncepcji biegu ludzkiego życia. Do rdzenia tej koncepcji należy konieczność przejścia od młodości (przedpołudnie) przez kryzys połowy życia (kryzys południa), aby osiągnąć wewnętrzną integrację, dojrzałość i pełnię (popołudnie). Halik postrzega „dzieje chrześcijaństwa od początku aż do progu nowoczesności jako przedpołudnie, długi czas, w którym Kościół przede wszystkim budował swoje instytucjonalne i doktrynalne struktury, potem przyszedł kryzys południa (…), który właśnie tymi strukturami wstrząsa”. I obecnie – kontynuuje swą myśl Halik – „stoimy u progu popołudnia chrześcijaństwa; kończy się długi okres kryzysu i już pojawiają się rysy nowej, zapewne głębszej i dojrzalszej postaci chrześcijaństwa” (tamże str. 59).
Książka Halika w sposób bardzo szczegółowy opisuje ów kryzys oraz podaje sposoby jego przezwyciężenia. Zainteresowanych odsyłam do przeczytania całości dzieła, z tą jednak uwagą, że wszystkie idee w niej zawarte trzeba czytać z dużą dozą krytycyzmu, ponieważ już na wstępie Halik redefiniuje znane nam pojęcia „Boga”, „wiary”, itp. nadając im własne znaczenie i swoje rozumienie, a więc na przykład jego „nowa ewangelizacja” jest tożsama raczej z „samotranscendencją (samoprzekroczeniem) chrześcijaństwa” (por. tamże str.18, i str.174), a nie na przykład nowymi metodami głoszenia Chrystusa we współczesnym świecie itp.
Po trzecie Halik pisał swą książkę przez parę lat (okres od 2015 – 2022r) i mimo tej klamry, która spina ją w miarę spójną całość, a którą jest wspomniana metafora C.G. Junga, to jednak w poszczególnych rozdziałach porusza wiele innych aniżeli dzieje chrześcijaństwa wątków, czyni wiele dygresji (polemika z wielkimi myślicielami współczesnej teologii, a także wspomnianych już wyżej dziedzin pokrewnych), co czyni jego książkę naprawdę trudną w odbiorze i chyba nie dla każdego. Osobiście poleciłabym ją raczej zaawansowanym czytelnikom, posiadającym obszerną wiedzę z zakresu różnych dziedzin nauki i dysponujących odpowiednim aparatem pojęciowym.
Sama mam wątpliwości, czy dobrze rozumiem myśl Halika. Czytając gubiłam się w meandrach jego polemik z innymi autorami, a szczególną trudność w odbiorze książki nastręczała mi konieczność „zawieszenia” własnych pojęć i próba przyjęcia nowego ich rozumienia zaproponowanego przez autora. I tu zgodzę się z panią redaktor Katarzyną Solecką, która w tekście o wdzięcznym tytule „Hm”, odwołując się do lektur duchowych, zadała pytanie: „Ba, jak to w ogóle rozumieć, by zrozumieć prawidłowo, mądrze?” , a następnie: „(…) czasem człowiek może się zapętlić, sam już nie wie, co myśli, czy zgadza się z jakimś autorem, czy nie; czy mu to pomaga, czy prowadzi na manowce; czy warto poświęcić czas na zagłębianie się w treść, czy tylko poprzerzucać kartki, zawieszając oko tu i ówdzie…”.
Poniżej koncentrując się na interesującym mnie pytaniu dotyczącym moralności spróbuję przedstawić myśl Halika, jednocześnie czyniąc (to akurat spodobałoby się Halikowi!) małą uwagę wstępną, że przedstawię jedynie moje rozumienie koncepcji Halika, które tylko autor mógłby ocenić, czy w ogóle jest słuszne, w sensie, czy odpowiada jego koncepcji.
Nie da się problemów moralności oddzielić od wizji Boga i człowieka, więc żeby przyjrzeć się temu, co ksiądz Halik myśli o podręcznikach moralności trzeba wpierw zapytać się, co myśli o Bogu i jaki jest jego sposób rozumienia człowieka.
T. Halik czerpie tutaj z tradycji mistycznej dowodząc , że „Bóg jest niczym (jest niczym w świecie bytów, przedmiotów i rzeczy)” (tamże, str. 26), to znaczy, że nie można Boga sprowadzić do jakiejkolwiek znanej nam rzeczy, nie można Boga uprzedmiotowić. W tym znaczeniu Bóg jako taki nigdy nie może stać się przedmiotem racjonalnego poznania, ponieważ nie da się „absolutnej tajemnicy”, „wszechprzekraczającej tajemnicy” sprowadzić do „rzeczy pomiędzy innymi rzeczami”; „tajemnica nie może zostać urzeczowiona” (por. str. 27). Czyli – jak rozumiem – Bóg wprawdzie może istnieć jako odrębny byt, ale w swojej istocie (w tym kim On jest jako byt rzeczywisty) pozostanie dla nas zawsze „niezrozumiały”, pozostanie rzeczywistością znacznie nas przekraczającą, Bogiem „ponad wszystkim i jednocześnie we wszystkim”. Możemy zatem podejmować próbę poznania Boga, ale to, co jest dostępne naszemu poznaniu będzie jedynie „obrazem Boga” na miarę aparatu pojęciowego jakim dysponujemy, co z kolei jest uwarunkowane naszą subiektywnością i ograniczeniami czasu i kultury, w której żyjemy i myślimy” (por. tamże str. 27).
Halik jest zainteresowany zatem nie tyle tym, w co człowiek wierzy (jakie ma poglądy religijne, czy deklaruje przynależność do jakiegoś Kościoła itp.), ale tym jak wierzy, to znaczy jak ów obraz Boga, który nosi w sobie przekłada się na jego życie – świat wewnętrzny, jego relacje z innymi (życie duchowe i życie w społeczeństwie itp.), szerzej „jak wypełnia zadanie bycia człowiekiem” (por. str. 18 i str. 20). „Czyny – a nie to co człowiek deklaruje – mogą być hermeneutycznym kluczem do poznania, w co człowiek naprawdę wierzy, na czym buduje swoje życie” (tamże str. 19). I dalej – stwierdza Halik – „takie rozumienie wiary umożliwia również mówienie o „wierze niewierzących” i o „niewierze wierzących”. O wierze więcej mówi życie człowieka, niż to, co myśli albo, co opowiada o Bogu” .
Innymi słowy, skoro Boga Halik sprowadza do „obrazu Boga”, pojęciom „wiara” i „niewiara”, „wierzący” i „niewierzący” odbiera „obiektywną rzeczywistość istniejącą niezależnie od obserwatora” (por. str. 22) to oczywistym jest fakt, że wszystko, co dotyczy Boga, wiary, człowieka, a także moralności Halik sprowadza do fenomenu – ludzkiego doświadczenia. Powołując się na teologię Michela de Certeau twierdzi, że „ludzkie doświadczenie - a zatem doświadczenie historyczne – jest przestrzenią objawienia się Boga” (str. 40).
Halik zatem postuluje porzucić wszelkie „metafizyczne konstrukcje” i nasze dotychczasowe wyobrażenia o Bogu, z pokorą uznać, że „nie wiemy kim jest Bóg” (str. 190), ale jednocześnie uznać, że każdy akt ludzkiej wiary, nadziei i miłości jest sposobem istnienia (objawiania się) Boga w świecie. Dla Halika, który w tej kwestii powołuje się na św. Augustyna „sensem chrześcijańskiej wiary w Boga jest pragnienie miłości". I dalej - "Kto jest zatem „prawdziwie wierzący”? Ten, kto kocha" (str. 211).
Nie obce jest mu zatem pojęcie „anonimowych chrześcijan” (zaczerpnięte z teorii Karla Rahnera), którzy wprawdzie wcale nie deklarują wiary w Boga, ani wiary w Kościół, ba! nawet nie muszą być ochrzczeni!, a jednocześnie zdaniem Halika są częścią Kościoła - oczywiście nie mieszcząc się w Jego widzialnych granicach - o ile sposób ich życia jest ukierunkowany na miłość (teologiczny inkluzywizm). Może nawet w sposób nieświadomy dla nich samych działa w nich Boży Duch – Jego łaska.
Porzucenie wszelkich uprzednich założeń dotyczących Boga, które postuluje Halik prowadzą do odrzucenia Boga rozumianego jako pierwsza Przyczyna, Zegarmistrz, Garncarz itp. – „Teologiczne traktaty, mające w tytule sformułowanie „Bóg i Jego życie”, ale nieopowiadające o Jego życiu w nas, w naszym życiu w naszej historii, zawsze uważałem za niewiarygodne” (str. 39) – i co za tym idzie odrzuceniem dogmatów. Sam Halik mówi o sobie, że jest „niedogmatycznym wierzącym” (str. 268) i „nie przekonują go tradycyjne dowody na istnienie Boga” (tamże).
Halik zatem nie będzie też przekonany do wiedzy zawartej w podręcznikach teologii moralnej, i tu od razu pospieszę z wyjaśnieniem do jakich podręczników się odwołał: „Możliwe, że gdybym patrzył na świat, przez pryzmat neotomistycznych podręczników moralności, gdzie poszczególne argumenty gładko i logicznie do siebie pasują, jak w maszynie, ale zupełnie rozmijają się ze złożonością życia, też oceniałbym ludzkie problemy na podstawie prostych czarno – białych kategorii i też pewnie gorszył by mnie papież, który przypomina, że Eucharystia nie jest nagrodą dla wzorowych katolików, ale panis viatorum, chlebem na drodze dojrzewania, posiłkiem i lekiem dla słabych i błądzących”(str. 296).
W dalszej części Halik postuluje, aby nie dokonywać pochopnych sądów „wskazując na paragrafy prawa kościelnego”, lecz „dostrzec wyjątkowość każdego człowieka i pomóc mu – biorąc pod uwagę złożoność jego sytuacji i stopień dojrzałości – znaleźć odpowiednie wyjście w ramach dostępnych możliwości (str. 298).
Halik zatem nie miałby nic przeciwko, aby dopuścić do Stołu Pańskiego rozwiedzionych żyjących w powtórnym związku oraz homoseksualistów w stałym związku partnerskim itp. i tutaj wyraźnie rozmija się z nauczaniem Kościoła w tej kwestii. (por. str. 296 i 297).
Jako spowiednik ks. Halik rozumie swoją misję jako "służbę duchowego towarzyszenia" (por. str. 294) "ukierunkowaną na słuchanie indywidualnej historii życia człowieka, bliskości i współodczuwaniu z penitentem duchowych i psychicznych cierpień" (str. 295). Wprawdzie zdanie to wypowiada wobec osób, które „były ofiarami wykorzystania seksualnego księży”, ale myślę, że ta postawa terapeutyczna jest mu bliższa, w całości pracy duszpasterskiej, niż postawa sędziego.
Niepokoi natomiast fakt, że koncentrując się na tych subiektywnych doświadczeniach i osobistych przeżyciach penitentów nie konfrontuje ich z normą moralną (rozumianą jako obiektywny zbiór przykazań, przepisów wiary, dogmatów itp.), którą na drodze uprawiania teologii jako „fenomenologii boskiego samoobjawienia w aktach wiary, którym towarzyszy miłość i nadzieja” (str. 36) wyrzucił do kosza. Wszystko zatem staje się tu subiektywne i względne, zależne od indywidualnej sytuacji każdego penitenta i jego przeżyć.
Jako osoba korzystająca z sakramentu pojednania osobiście uważam, że kapłan powinien mnie skonfrontować właśnie z obiektywną normą moralną (prawdą Ewangelii), ukazać, w czym niedomagam, wskazać kierunek postępowania i pomóc mi zrealizować w życiu ewangeliczne wymagania. To wymaga jednak przyjęcia Chrystusa jako Osoby, która swoim życiem objawia mi miłość Ojca, i którą winnam naśladować. W takiego natomiast osobowego Boga ks. Halik chyba nie wierzy rozmywając chrześcijaństwo w jakiejś koncepcji (niezrozumiałej dla mnie) Chrystusa uniwersalnego, kosmicznego, „Wielkiego Chrystusa”. Dla Halika Chrystus jest bramą, a otwarta brama to „pusta przestrzeń” , która umożliwia dostęp wszystkim (por. str.196).
Chrystus, w którego ja wierzę powiedział do Filipa:
"Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: "Pokaż nam Ojca?" Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?" (J 14, 9-10).
Oznacza to dla mnie, że „Ojca, którego nikt nigdy nie widział” (J 1,18 ) swoim życiem ukazał nam Jego Syn. Chrystus jest „drogą” i „bramą”, bo przez swoje życie (słowa, czyny) ukazał nam jaki jest Bóg, a przez swoją zbawczą Mękę pojednał nas z Bogiem.
Innymi słowy, chcesz zobaczyć Boga, Tajemnicę, Absolut? Patrz w Jezusa (Jego Słowo – Ewangelia, Jego Ciało i Krew – Eucharystia).
Dla mnie Chrystus jest Osobą, z którą mam budować relację, a nie jakąś „pustą przestrzenią”, w którą mogę wrzucić moje projekcje, wyobrażenia na temat Boga.
W mojej ocenie Halik widzi Chrystusa wszędzie, ale najmniej widzi Go w Kościele i sakramentach Kościoła, bo to wymagałoby przyjęcia perspektywy Boga osobowego, który rzeczywiście (realnie) działa w duszy ludzkiej, a nie Boga jako fenomenu sprowadzającego się do naszego subiektywnego doświadczenia.
I choć bliska jest mu tradycja mistyczna, to jednak zapomina, że nawet doświadczenie mistyczne, w którym poznanie Boga dokonuje się przez miłość, zakłada odrębność osób - zjednoczenie dusz dokonuje się bowiem w miłości osób, a nie w bycie. Moje ja nie jest wchłonięte w boskie Ja. Mogę widzieć w duszy siedzącego na tronie Chrystusa, wszechwładnego Pana, ale nadal pozostaje On Osobą, całkowicie odrębną od mojego małego „ja”.
W swojej książce Halik odwołuje się do wielkich mistyków chrześcijaństwa św. Teresy i św. Jana od Krzyża, jednocześnie odcinając się od tomizmu, nie dostrzega natomiast, że Ci, na których się powołuje nie głosili prawd, które byłyby przeciwne nauce św. Tomasza. W książeczce "Na drogach życia duchowego" (O. Gabriel K.b., wyd. O.O Karmelitów Bosych, 1965) autor - znawca życia duchowego - dokonuje zestawienia nauki św. Tomasza o miłości doskonałej z wykładem św. Teresy na powyższy temat, konkludując, że oboje doszli innymi metodami do tych samych wniosków. Oboje miłują "ze względu na Boga", "kochają tylko z Bogiem, w Sercu Bożym, w nim czerpiąc pobudki dla swej miłości" (tamże, str. 51). Czyli czynią i swoim uczniom zalecają czynić coś dokładnie odwrotnego, aniżeli postuluje Halik, który chciałby z miłości ludzkiej (przejawów wzajemnej życzliwości) wyprowadzić miłość Boga.
To ze źródła miłości Boga płynie moc każdej ludzkiej miłości.
Moim zdaniem odrzucenie wszelkich założeń, norm obiektywnych (moralnych) powoduje, że człowiek traci zupełnie punkt odniesienia, swoisty pion, do którego powinien przykładać wszelkie swoje wyobrażenia o Bogu, a także doświadczenia religijne. Tym pionem dla mnie jest Słowo Boga (Pismo Święte) i Tradycja. Nie wyklucza to oczywiście działania Boga we mnie, w mojej historii, ale właśnie to co we mnie, muszę konfrontować z tym, co jest mi obiektywnie dane.
Nie wiem jak można stać się dla kogoś przewodnikiem duchowym nie odwołując się do tych obiektywnych źródeł.
Z koncepcji Halika (w kwestiach moralnych) wzięłabym natomiast tę uważność na człowieka i jego indywidualną życiową sytuację. Nie rezygnując z obiektywnej normy moralnej zadałabym sobie pytanie, czy w tej, a nie innej sytuacji to obiektywne zło, które ktoś czyni można nazwać grzechem? Pamiętajmy, że grzech rozumiany jako wykroczenie przeciw prawu Bożemu musi zakładać nie tylko świadomość, ale także dobrowolność. Jest wiele sytuacji, w których ktoś próbuje zmierzyć się ze złem, które popełnia, ale na dzień dzisiejszy, na ten moment swojego życia, nie jest w stanie (nie potrafi) podnieść się ze swojego pochylenia. Czasem niezagojone rany stają się przestrzenią działania zła, wymagają uleczenia, może nawet cudownego uzdrowienia, które dopiero stanie się warunkiem całkowitego zerwania z popełnianym złem. Czasem zło, niczym złe nasienie, rozpleniło się na polu naszego serca od pokoleń, zostało niejako „wyssane z mlekiem matki” i trudno jest po wielu latach wyplenić ten chwast ze swojego życia. Innym razem z powodu życiowych traum, wciąż potykamy się o jakiś brak, i mimo podejmowanych prób naprawienia sytuacji wciąż wpadamy w koleiny zła – odrzucenia, braku relacji itp., a odbudowanie zaufania do świata staje się wysiłkiem przekraczającym nasze siły itp. Dobry spowiednik w takich sytuacjach nie powinien podręcznikiem teologii moralnej dać penitentowi w głowę, ale cierpliwie mu towarzyszyć, dając czas, aby mógł on w tym, w czym obecnie niedomaga dojrzeć i w przyszłości wydać owoc nawrócenia.
W tym znaczeniu zgodzę się z Halikiem, który postuluje, by "nie nakładać na ludzi ciężarów nie do uniesienia" i dostrzegać ich indywidualne problemy.
Pamiętam jak kiedyś sama przeżywałam „ciemną noc wiary”, nie mogąc nawet do końca wyartykułować swoich problemów i uratowało mnie jedno stwierdzenie kapłana: „Pomodlę się za Ciebie”. Wiele razy jak było mi tak naprawdę ciężko odwoływałam się do tego, myśląc sobie, że skoro ktoś się jeszcze za mnie modli, to nie wszystko w mym życiu stracone. Może Bóg, który na jakiś czas „ukrył przede mną swe oblicze”, nie opuścił mnie na zawsze?
„Jestem przekonany - wskazuje Halik - że służba duchowego towarzyszenia będzie standardowym i najbardziej pożądanym zadaniem duszpasterskim Kościoła w zbliżającym się popołudniu dziejów chrześcijaństwa” (str. 294).
W tym stwierdzeniu przyznaję księdzu T. Halikowi jak najbardziej rację. To towarzyszenie jest jednocześnie „służbą wysłuchania, pocieszenia i pojednania” (str. 295). Halik rozumie je bardzo szeroko. Dokonuje się ono nie tylko w sakramencie pokuty, ale także poprzez głębokie rozmowy z poszukującymi, którzy uważają się za niereligijnych, a jednak są "zakotwiczeni duchowo" (tamże).
Zachęcam do zajęcia własnego stanowiska w omawianej sprawie i przestudiowania książki.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystko udało mi się zrozumieć z koncepcji Halika, a jego teorię przedstawiłam w dużym skrócie koncentrując się jedynie na pobocznym wątku. Na dzień dzisiejszy stać mnie było na tyle, może kiedyś zrozumiem nieco więcej?