Refleksje
Krzyż skandali
dodane 2022-07-23 19:09
Rok 2018, szpital, oddział ginekologiczny
Jestem w szpitalu i przeżywam swoistą drogę krzyżową, na której doświadczam wielorakiego cierpienia: począwszy od bólu fizycznego, udręki psychicznej (samotności), bólu moralnego (spowodowanego podejściem lekarzy –ginekologów do pacjentek, a także do niższego personelu medycznego itp.).
Jednak w tym trudnym położeniu ani na chwilę nie tracę wiary w to, że właśnie w tym doświadczeniu krzyża jestem niejako cała w rękach Pana Boga, a dzięki utożsamieniu się z cierpiącym Jezusem mam w sobie wiele nadziei i wiary.
Pamiętam jedną krótką rozmowę z pielęgniarką. Przyszła pobrać krew Pani z sali, bo dzień przed operacją lekarka - anestezjolog przeglądając jej wyniki badań zorientowała się, że nie ma wyników układu krzepnięcia.
Spontanicznie wypowiedziałam na głos:
-Pan Bóg czuwa...
-Naprawdę Pani myśli, że ten wielki Pan Bóg przejmuje się takimi drobnostkami? – zapytała z dużym cynizmem w głosie pielęgniarka.
-Tak, naprawdę tak myślę – odpowiedziałam zdecydowanie.
-Po tym, co tu Pani zobaczyła, nadal Pani tak myśli?
-Tak, nadal tak myślę. Nawet włosy na głowie każdej z nas są policzone (por. Łk 12,7).
-To, dlaczego, dlaczego tak jest jak tu Pani widzi? - zapytała tym razem z ciekawości i jednocześnie goryczą w głosie.
-Nie wiem. Tego właśnie jeszcze nie wiem – odpowiedziałam. Lecz nadal wierzę w Bożą Opatrzność.
Nie wiem dlaczego Pan Bóg pozwala na ten rzec by można „bezmiar zła”.
W obliczu jednak zła, którego źródłem stali się Ci, którzy składając niegdyś przysięgę Hipokratesa zobowiązywali się do służby człowiekowi, a teraz przez butę i pychę, zachłyśnięcie się pozycją i władzą depczą tych, którym mieli służyć, w obliczu doświadczanego cierpienia każdy musi znaleźć odpowiedź we własnym sercu, w dialogu z Bogiem. Dla mnie tą odpowiedzią jest: „Cierpię, ponieważ mój Pan i Mistrz cierpiał. On wziął swój krzyż, więc i ja idąc za Nim biorę swój krzyż i przeżywam ten czas próby w jedności z moim ukochanym Mistrzem”.
Przez moje osobiste cierpienie prowadziły mnie dwa zdania siostry Faustyny:
1/„Oblubienica musi być podobna do Oblubieńca swego” (por. Dzienniczek 268)
2/„Jesteś uczennicą mistrza ukrzyżowanego” (por. tamże 1513)
Zwłaszcza to drugie zdanie, ponieważ fakt bycia uczennicą Jezusa jest dla mnie czymś niezaprzeczalnym, a co do pierwszego stwierdzenia miałam wątpliwości, czy mogą się one tyczyć mojej osoby (tj. kogoś, kto nie jest konsekrowany). Tu przyszedł z pomocą Jan Paweł II, który w swoim nauczaniu często odwoływał się do Kościoła jako do Oblubienicy Chrystusa: „Chrystus wszedł w dzieje człowieka i świata i pozostaje w nich jako Oblubieniec (…) poprzez Kościół, wszyscy ludzie — zarówno kobiety, jak i mężczyźni — są powołani, by być „Oblubienicą” Chrystusa, Odkupiciela świata” – pisał papież w Mulieris Dignitatem (MD, 25), dokonując Pawłowej analizy miłości oblubieńczej zawartej w liście do Efezjan.
Dlatego wobec pokus odrzucenia tego zdania „Oblubienica musi być podobna do Oblubieńca swego”, jako rzekomo nie odnoszącego się do mnie, mówiłam sobie: „Jestem częścią Kościoła, a więc jestem Oblubienicą Chrystusa”.
Przez własne cierpienie przeżyte w bliskości z Jezusem cierpiącym możemy być świadkami wiary dla tych, którzy cierpią.
Pan Jezus powiedział do siostry Faustyny mniej więcej takie słowa, że „przez modlitwę i cierpienie więcej zbawi dusz, aniżeli misjonarz przez same tylko nauki i kazania” (por. Dzienniczek, 1767).
Prawdziwości tych słów doświadczyłam w szpitalu.
Podczas Mszy Świętych, w których uczestniczyłam, kapłan dawał mi do przeczytania lekcje. Szczerze mówiąc, przez fakt mojej słabości tzn. fakt, że stałam z lekcjonarzem w ręku, sama będąc po operacji, jako cierpiąca pośród tych cierpiących kobiet, czytając Słowo Boże w naprawdę dużej słabości ciała, a jednocześnie w mocy Ducha, byłam -na ten moment- poniekąd lepszym świadkiem wiary od kapłana. Dlaczego? Ponieważ ja z tymi kobietami dzieliłam „wspólny los”, a kapłan przychodził do nas „z innego świata” – zdrowy, silny, niedotknięty widocznym dla ludzkich oczu cierpieniem. Słowo Boże napełniało moje serce i serca innych słuchających (podeszli podziękować) nadzieją i mocą, i chyba właśnie moja fizyczna słabość stała się takim „miejscem” objawienia się Mocy Boga, w której Jego Słowo mogło wybrzmieć w swojej potędze. Była to swoista "Ewangelia cierpienia", o której w liście "Salvifici doloris" mówił Jan Paweł II, że "pisze się nieustannie — i nieustannie przemawia słowem tego przedziwnego paradoksu: źródła mocy Bożej biją właśnie z pośrodka ludzkiej słabości. Uczestnicy cierpień Chrystusa przechowują w swoich własnych cierpieniach najszczególniejszą cząstkę nieskończonego skarbu Odkupienia świata i tym skarbem mogą się dzielić z innymi"(Salvifici doloris, 27).
Rok 2022, kuria białostocka
Wulgarne, sprośne, pełne nienawiści, poniżające godność kobiet określenia padają z ust kapłana w korespondencji z poznaną internautką. Tym razem sprawa bezpośrednio mnie nie dotyczy, ale dotyka do głębi. Dość powiedzieć, że przez parę dni na wspomnienie tego wydarzenia oczy napływają mi łzami, a wewnętrznie jestem kompletnie rozbita. Może dlatego, że kiedyś (nie przez osobę duchowną) zostałam bardzo głęboko zraniona w swojej kobiecości i wszystkie zachowania męskiej dominacji i poniżania kobiet uruchamiają we mnie „cienie przeszłości” i burzą całkiem zresztą niedawno osiągniętą (czy rzeczywiście osiągniętą?) jako taką równowagę psychiczną. Cierpienie pogłębia fakt, że również moi znajomi (mąż mojej przyjaciółki – zdeklarowany ateista) wykorzystuje kompromitujące księdza materiały i w swoich wpisach na fb, w tonie równie niewybrednym jak wspomniane obsceniczne wiadomości „jeździ” już nie po samym winowajcy, ale po całej kurii i szerzej stanie duchowieństwa. Tym samym śmieje mi się w twarz, jakby pytając: „I ty jeszcze w ten Kościół wierzysz?”, Kościół reprezentowany przez takich, jak ów ksiądz „pasterzy”? Jakże mi to przypomina pytanie pielęgniarki sprzed lat – tamto dotyczące wiary w Boga, to zaś - dotyczące wiary w Kościół: „Po tym co Pani tu zobaczyła, po tym co usłyszałaś nadal wierzysz w Boga, w Jego Kościół?”
- Wierzę w Boga! Wierzę w Kościół! I znieść nie mogę jak mój Pan jest opluwany przez tych, którzy mieli Jemu służyć! Nade wszystko bowiem to On został tu opluty i ubiczowany, a wraz z Nim Jego Kościół, a w nim także i my – kobiety, tworzące z Chrystusem jedno Mistyczne Ciało.
Kapłanie, żyjący podwójnym życiem, obłudniku! O takich jak Ty, Jezus mówi „pobielone groby” i nad nimi wypowiada srogie: „Biada”! (por. Mt 23, 27- 28).
Święta siostra Faustyna w nocnej adoracji zobaczyła niegdyś scenę biczowania Jezusa. Rozpoznała wewnętrznie, że Jezus był biczowany za grzechy nieczyste i bardzo cierpiał moralnie. Wśród tych, którzy wobec Pana pełnili rolę katów znalazły się także osoby ze stanu duchownego, między innymi kapłani (por. Dzienniczek, 445). Nie byłby to jednak pełny obraz „ludzi Kościoła” przedstawiony przez świętą Faustynę. Widziała ona także „cały zastęp dusz ukrzyżowanych tak jak Jezus, których najwięcej było ze stanu duchownego” (por. tamże 446). O tych duszach mówił Jezus, co zapisała Faustyna w cytowanym fragmencie:
„Widzisz, te dusze, które są podobne w cierpieniach i wzgardzie do Mnie, te też będą podobne i w chwale do Mnie; a te, które mają mniej podobieństwa do Mnie w cierpieniu i wzgardzie, te też będą miały mniej podobieństwa i w chwale do Mnie” .
Jezus, który cierpi przez kapłanów – obłudników, cierpi wraz z całymi zastępami wewnętrznie uczciwych kapłanów, którzy swoje kapłaństwo budują na Chrystusie służąc Bogu i Kościołowi. Oni także dziś są niesłusznie otaczani wzgardą wielu z powodu fałszywych oskarżeń, gdzie przypisywane są im liczne niepopełnione winy i obce ich kapłańskiej tożsamości postawy moralne.
W swym życiu poznałam wielu kapłanów. Większość z nich było bardzo przyzwoitych i jednocześnie przeciętnych, paru - autentycznych świętych, łajdaka - osobiście nie spotkałam, chociaż Pan w widzeniu ukazał mi kiedyś opłakany stan kapłańskiej duszy i uwikłanie w grzech innego kapłana.
Modlitwa za kapłanów staje się więc częścią mojej codzienności, również za tych, którzy sprzeniewierzając się swojemu powołaniu, gardząc Bogiem i Kościołem, uderzając w to co dla mnie święte i w moją kobiecą godność, tym samym - plują mi w twarz.
Przytulam się do poranionego Serca mojego Pana, wkładając w Jego Rany mój ból i moje łzy. Łzy, które płyną z powodu tego, że mój Pan jest biczowany i łzy, które płyną z powodu mojej, kolejny już raz poranionej, przez barbarzyńskie zachowanie mężczyzny, kobiecości.
I nie odejdę od Jezusa i Jego Kościoła. To w Jego oczach jestem Oblubienicą. A i Jego nie zostawię tak poranionego!
"On sam cierpi i na moje cierpienie - cytuje tu Jana Pawła II "odpowiada z Krzyża, z pośrodka swego własnego cierpienia" (por. Salvifici Doloris, 26). On także do mnie kieruje - przypomniane przez papieża we wspomnianym liście - wezwanie: "Pójdź za Mną!” Pójdź! To znaczy: "Weź udział swoim cierpieniem w tym zbawianiu świata, które dokonuje się przez moje cierpienie! Przez mój Krzyż." (tamże). Dlatego „wezmę swój krzyż” spowodowany skandalicznym zachowaniem księdza przez przyjęcie na swoją głowę tej rzeki pomyj jaka wylała się z jego nieczystego serca i łącząc się duchowo z Krzyżem Chrystusa, skieruję do Niego pokorną prośbę, aby On odsłonił przede mną jego zbawczy sens.