Refleksje
Jedność Kościoła
dodane 2021-08-06 19:01
Dialog z córkami:
- Wolicie jakąś niespodziankę na urodziny, czy może macie jakieś szczególne życzenia?
- PlayStation 5, albo przynajmniej jakąś kasę na komputer „dla graczy”. Ostatecznie mogą być jakieś ciuchy i buty (oczywiście markowe) i wizyta u kosmetyczki. W końcu na urodziny chyba pozwolisz mi pomalować paznokcie? – mówi starsza (l.14)
- No…. - młodsza (l.12) długo milczy. No… to może… podkładka pod kubeczek?
- Ha, ha, ha! – starsza śmieje się do rozpuku. Podkładka pod kubeczek? Ha, ha, ha! No nie, nie wierzę, że my w ogóle jesteśmy ze sobą spokrewnieni!
-Ja też chyba przestanę w to wierzyć… – odpowiadam szeptem myśląc o wydumanych potrzebach starszej córki, która nie po raz pierwszy naraża na katastrofę nasz rodzinny budżet.
W powietrzu wisi groźba kłótni. Tym razem do niej nie doszło, ale ileż to razy z powodu odmiennych oczekiwań, osobowościowych różnic, starcia trudnych „charakterów” - także mojej wybuchowości i braku cierpliwości, nieumiejętności dogadania się, gdy każdy z domowników za wszelką cenę forsował swoje racje, nasz dom, bardziej przypominał „jaskinię zbójców”, aniżeli „domowy Kościół”. A przecież jesteśmy rodziną, jesteśmy spokrewnieni. Więcej - wszyscy jesteśmy ochrzczeni, mamy jednego Ducha.
„Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie – te słowa wypowiada Chrystus w przepięknej Modlitwie Arcykapłańskiej w „godzinie” swej Męki. Jezus modli się za uczniów oraz za przyszły Kościół, a więc także i za nas, aby „wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17, 20-21).
Jedność, której źródło jest w Bogu - w jedności Ojca i Syna, jedność w rodzinie, jedność w Kościele ma być znakiem rozpoznawczym uczniów Jezusa, znakiem dla świata jednoznacznie wskazującym na zbawcze posłannictwo Chrystusa.
„Aby stanowili jedno”. Jak jako Kościół wypełniamy to wezwanie naszego Pana?
W wizjach wielkiej mistyczki Anny Katarzyny Emmerich w opisie Męki Chrystusa jest obraz ukazujący leżące na drodze krzyżowej cząstki Jego ciała, które Jezus utracił podczas swej srogiej męki. Aniołowie zbierają je, by następnie, już w grobie, uzupełnić tymi cząstkami ciało Pana.
Wizja ta jest niewątpliwie obrazem skatowanego ciała Jezusa podczas Jego Męki, ale może stanowić także obraz Mistycznego Ciała Chrystusa jakim jest Kościół. Dziś wśród osób ochrzczonych, wyznających jedną wiarę w Chrystusa są całe grupy ludzi, którzy rozrywają na strzępy Jego Przenajświętsze Ciało. Czynią to na rozmaite sposoby, które najczęściej można sprowadzić do nieposłuszeństwa wobec Urzędu Nauczycielskiego Kościoła i podważaniu prymatu Piotra naszych czasów. I co ciekawe grupy te, także wobec siebie nawzajem, pozostają w opozycji. I nie mówię tutaj o braciach odłączonych, tylko o tym, co dzieje się wewnątrz struktur rzymskokatolickiego Kościoła.
Jedni działając pod płaszczem ekumenizmu odciągają całe rzesze ludzi od Jezusa Eucharystycznego, by w wynajętych salach spotykać się na modlitwie prowadzonej nie pod przewodnictwem kapłana, lecz świeckich liderów, jakby zapominając, że mamy być jedno wokół Eucharystycznego Stołu. Kościół bowiem wyrósł z otwartego boku naszego Pana, z Jego konającego Serca przebitego włócznią na krzyżu. Z rany Serca Chrystusa „wyszły dwa promienie: Krew i Woda”. „Blady promień oznacza wodę , która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem dusz” – mówił Jezus do siostry Faustyny (Dzienniczek 299). Woda (Chrzest Święty) i Krew (Eucharystia) stanowią zdrój miłosierdzia, jego niewyczerpane źródło. ”Z tabernakulum – pisała w Dzienniczku siostra Faustyna – czerpię siłę, moc, odwagę, światło; tu w chwilach udręki szukam ukojenia. Nie umiałabym oddać chwały Bogu, gdybym nie miała w sercu Eucharystii” (por. Dzienniczek 1037).
Po cóż więc szukać sali do modlitwy poza Kościołem, a Chrystusa poza Tabernakulum?
Inni czerpiąc całymi garściami ze wspólnot protestanckich stawiają na bezpośrednie działanie Ducha Świętego w duszy ludzkiej. Oczywiście Duch Święty na różne sposoby działa w sercach wierzących. Święty Paweł mówi zarówno o charyzmatach Ducha Świętego, jak i o Jego owocach, ale dostęp do tych wszystkich łask mamy na mocy sakramentu Chrztu Świętego, który dokonuje się w „Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, a nie drogą jakiś dodatkowych obrzędów np. chrztu w Duchu św. itp., dzięki któremu ci szczęśliwcy, którzy go doświadczyli, stają się w swoim mniemaniu jakąś lepszą częścią Kościoła, za względu na „oświecenie”, którego doświadczyli w swoich charyzmatycznych wspólnotach.
Jak łatwo zresztą, odwołując się do tego, co w sercu, pobłądzić, wskazuje chociażby przykład kapłana, który poprzez chrzest w Jordanie zaciągnął na siebie ekskomunikę twierdząc uparcie, że "przez dwa tygodnie Bóg go zachęcał, popychał go do tej wody, do Jordanu". Tylko, czy Bóg mógłby zaprzeczyć samemu sobie? Czyż Duch Święty, który zawsze od liturgii Słowa prowadzi do liturgii Eucharystii mógłby oczekiwać od kapłana zrzucenia sutanny w imię głoszonego Słowa, i porzucenia tego wszystkiego, ku czemu został powołany? Przecież kapłaństwo zostało ustanowione dla Eucharystii. Natomiast, by móc w Eucharystii uczestniczyć w pełni także potrzebujemy sakramentalnej posługi kapłana, który w Imieniu Chrystusa odpuści nam grzechy w Sakramencie Pojednania. Kapłaństwo w swojej istocie, pozostaje w służbie tym dwóm sakramentom. Skoro z całego bogactwa Kościoła zostawiamy sobie jedynie Chrzest i Słowo, to faktycznie rola kapłana w takich wspólnotach zostaje zupełnie zepchnięta na margines i sprowadza się jedynie do udzielenia zebranym na zakończenie spotkania kapłańskiego błogosławieństwa.
Istnieją także w Kościele grupy, które tak wielką rangę przypisują działaniu Złego Ducha, że stawiają go niemalże na równi z Bogiem. I tylko jakieś niemalże magiczne obrzędy (olej, sól itp.) mogą ustrzec nas samych i nasz dom przed zgubnym działaniem Złego, który działa na nas nie na skutek osobistych win i grzechów, ale także poprzez grzechy naszych przodków. Jak zatem Panu Jezusowi w ogóle udało się zbawić świat? – tego nie wiadomo, bowiem w Jego rodowodzie było wielu grzeszników, włącznie z Dawidem, który jak mówi Pismo winien był śmierci Uriasza. Homilie, na niektórych Mszach o uzdrowienie, skoncentrowane na szczegółowym opisywaniu mechanizmów zła sieją zamęt w duszach wiernych, burząc pokój właśnie dlatego, że zamiast odwoływać się do zbawczej mocy Jezusa, stają się gloryfikacją zła. A przecież siostra Faustyna mówiła: „szatan tyle ma wpływu na duszę, ile Bóg pozwoli” (por. Dzienniczek 98 ), jasno wskazując na władzę Boga nad Diabłem, a jej cierpienie i modlitwa „krępowały szatana” (por. tamże 1465), co oznacza, że łączność z Jezusem, także nam daje moc do przeciwstawianiu się pokusom szatana i diabelskim mocom.
Wreszcie grupa odwołująca się do Tradycji tzw. ortodoksi i miłośnicy starej liturgii (Mszy Trydenckiej). Ich retoryka nawiązuje do walki. Ochoczo „bronią” Kościoła kontestując decyzje następcy Piotra. Ich „opór katolicki” przerodził się w wojnę domową przeciwko papieżowi. Tylko czy można ochronić Ciało odcinając Jego widzialną Głowę? Odnośnie liturgii „starego” i „nowego” – posoborowego rytu, chętnie przeciwstawiają "Summorum Pontificum", wydane przez Benedykta XVI, z wprowadzonym przez papieża Franciszka dokumentem "Traditionis Custodes”, który w ich mniemaniu jest „ciosem”, „zamachem” , a nawet „aktem terroru” przeciwko Tradycji i Mszy Trydenckiej. Nie wnikając w szczegóły sporu pozwolę sobie zauważyć, że sam Joseph Ratzinger wskazał za Romano Guardinim na to, że jedną z cech liturgii jest jej odniesienie do historii, co znaczy, że liturgia: „zawiera w sobie możliwość rozwoju, to znaczy przynależność do pewnej żywej sfery, mającej początek, który dalej działa, pozostaje obecny, ale nie jest zakończony i żyje tylko dzięki temu, że podlega dalszemu rozwojowi”. Historia liturgii – mówi dalej „potrzebuje zarówno wzrostu, jak i oczyszczania, a w obu wypadkach zachowania swej tożsamości, bez której utraciłaby rację istnienia. Zatem alternatywa: siły tradycjonalistyczne, czy reformatorzy nie dotyka – zdaniem Ratzingera sedna problemu. „Ten, kto sądzi, że może wybierać tylko między starym, a nowym, już wszedł na błędną drogę”. Ratzinger pyta dalej o istotę liturgii, ale nie waha się również zadać pytania: „Co powinno pozostać? Co może i co ewentualnie musi zostać zmienione?”
Z powyższego wynika, że Benedykt XVI nie był przeciwnikiem zmian, raczej widział w liturgii pewną ciągłość, a reformę soborową i posoborową jako „etapy jednej i tej samej drogi”. Przechodzenie jednego rytu w drugi służy zatem jednemu celowi, aby „to co istotne jawiło się jako nowe i pełne mocy”.
Istotą zaś liturgii jest fakt uczestniczenia Ludu Bożego w „dziele Bożym” to jest w dziele Chrystusa – Kapłana i Jego Ciała, którym jest Kościół (KKK 1070). „Liturgia jest dziełem Bożym, albo jej w ogóle nie ma” – precyzuje Ratzinger.
Bez otwarcia się celebransa i uczestników Mszy świętej na działającego Chrystusa, każda Msza Święta, niezależnie od tego w jakim rycie jest sprawowana może pozostać jedynie teatrem (jednego lub może więcej niż jednego) aktora, w której zacznie celebrować się postawy, gesty itp., a nie realną obecność Chrystusa. W liturgii bowiem „nie chodzi o to, aby coś czynić, ale żeby być” – cytuje wspomnianego już Guardiniego przyszły papież. Zatem uwagi przeciwników posoborowej liturgii, że okradziono ich z tego co święte, nie mają żadnego uzasadnienia, bo to co święte pozostało, a reszta została oczyszczona z tego co nie stanowiło istoty rzeczy. Przenajświętsza Trójca – Chrystus ofiarowujący się Ojcu przez Ducha Świętego, Najświętsza Maryja Panna, święci Aniołowie, święci mężczyźni i kobiety, cały Kościół tryumfujący świętych nadal uczestniczy w liturgii Mszy Świętej, bowiem sam Chrystus „otwiera nam niebo, znosząc ziemskie granice”.
Tylko, czy patrząc na Kościół potrafimy to dostrzec? A może chociaż nie dostrzegając potrafimy otworzyć swoje serca na dar przychodzącego w Eucharystii Pana, na Jego Tajemnicę miłości do człowieka?
Dzisiejsze podziały Kościoła przypominają trochę sytuację z mojego domu rodzinnego w przededniu uroczystości rodzinnych, gdzie każdy nie bacząc na pozostałych ciągnie w swoją stronę. Czy swoim zachowaniem dajemy poznać po sobie, że jesteśmy spokrewnieni? Czy jako Kościół dajemy świadectwo, że mamy jednego Ducha?
Bo jak na razie wygląda na to, że Kościół jawi się jako taka lekko zwariowana rodzina, gdzie dziadek biega po domu, bo go okradziono, babcia kropi wodą święconą, gdzie popadnie, bo a nóż widelec może wydarzy się cud i zatkana rura w łazience sama się naprawi, lękowa ciotka mówi, że „wszystko wina to Masona”, a dzieci, które nie chcą chodzić do kościoła pomachają czasem rękoma i poklaszczą w dłonie w gromkim Alleluja.
A kościoły świecą pustkami…
I naprawdę zaczynam pojmować, że taka najzwyklejsza Msza Święta z udziałem paru osób, to jest „wyższa szkoła jazdy”! Tak, to naprawdę jest KOSMOS!
Zgromadźmy się wszyscy wokół jednego Chrystusa, który za nas umarł i Zmartwychwstał, a który uobecnia swoją Ofiarę codziennie „w godzinie” swej Męki w sposób bezkrwawy na Ołtarzach naszych parafialnych kościołów. Uznajmy przewodnictwo Pasterzy, którzy na mocy sukcesji apostolskiej mają pełne prawo do głoszenia Ewangelii i uznajmy wreszcie, że to dzięki ich Słowu uwierzyliśmy w Chrystusa. Pozostańmy w jedności z Ojcem Świętym, któremu dając władzę kluczy Królestwa zaufał sam Pan Jezus.
A wszystko to po to, aby patrząc na naszą jedność świat uwierzył, że Jezus został posłany, że jest obiecanym Mesjaszem.