Refleksje
Dobro ukryte
dodane 2021-07-29 16:56
Ostatnio czytania liturgiczne kierowały nasz wzrok na obraz Królestwa Bożego ukazanego w Ewangeliach jako: ziarnko gorczycy, zaczyn, ukryty skarb, drogocenną perłę itp. I chociaż każda z tych przypowieści przedstawia trochę inny aspekt Królestwa Bożego, to jednak wspólną cechą ich wszystkich jest fakt, że Królestwo Boga jest ukryte - jak ziarno w glebie (zanim wzejdzie), jak zaczyn w cieście chlebowym, jak skarb w ziemi, jak perła w muszli na dnie oceanu.
Jestem o tym głęboko przekonana, że w dzisiejszym świecie, w którym zło zdaje się zwyciężać swoim krzykiem, jest wiele dobra ukrytego, które wzrasta w sercach ludzkich mocą samego Boga, ale ze swej natury - jest z Boga, a nie z tego świata - nie jest zbyt widoczne w świecie, a na pewno nie jest widoczne przez ludzi tego świata. Królestwo Boże bowiem jest działaniem Boga w ludzkim sercu i najpierw w duszy człowieka dokonuje się Jego wzrost, by czasem po wielu, wielu latach objawić się światu – wydać owoc. Wtedy także może zostać niezauważone przez tych, którzy przynależą do świata, a więc tych, których serca pozostają zamknięte na Boga i Jego Łaskę oraz na -mówiąc ogólnie- wszystko to, co święte. Dlatego Ewangelista Mateusz powie, że dopiero przy końcu czasów „sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego” (Mt 13,43), gdy już chwast zostanie oddzielony od pszenicy. Wtedy piękno ludzkich serc niczym niezmącone zajaśnieje Bogiem w całej pełni.
Osobiście znam wiele osób, które nie zawsze same o tym wiedząc, stają się „nośnikami” Królestwa Bożego, w tym sensie, że one poruszają się w tej Bożej rzeczywistości i promieniują Bogiem na zewnątrz. To kobiety, które pogrążane w adoracji Najświętszego Sakramentu, w tym intymnym spotkaniu z Panem jak Mojżesz jaśnieją blaskiem Boga na swoich twarzach (por. Wj 34, 29). To kapłani, którzy sercem oddanym Bogu niosą od ołtarza Boży Pokój i niestrudzenie – pomimo braku jakichkolwiek „polubień” i często bez widocznych efektów swojej pracy – sieją ziarno Bożego Słowa w serca ludzi głosząc Prawdę Ewangelii i ufając Bogu, że to On da wzrost ziarnu w odpowiednim czasie. To siostry zakonne, które bez rozgłosu medialnego czynią wiele dobra w ukryciu swą modlitwą, cierpieniem, prostym życiem oddanym Bogu. To matki niemowląt i niepełnosprawnych dzieci, które niejedną noc poświęciły, by ochronić życie, by ulżyć w cierpieniu, by nakarmić swoje dziecko itp. Przykładów można by mnożyć wiele, bo wiele tego dobra ukrytego dzieje się w świecie. A najwięcej w ludzkiej duszy.
W „Dzienniczku” siostry Faustyny jest zapis wspomnienia dotyczącego jej modlitwy, podczas której wyprasza ona dla grzeszników, także dla osób konających miłosierdzie. Czyni to w łączności z Ofiarą Eucharystyczną Chrystusa. I co ciekawe podczas tej modlitwy dane jest jej odczucie wewnętrzne, że dzięki jej prośbie tysiąc dusz otrzymało łaskę od Boga (por. Dz 1783). Tysiąc dusz! – poprzez pokorną modlitwę prostej zakonnicy. I któż za życia świętej siostry Faustyny o tym wiedział? – tylko jej spowiednik. Ukryty skarb Królestwa w sercu św. Faustyny zaowocował wprowadzeniem do Królestwa wielu dusz.
Dopiero w Niebie zobaczymy, ile dobra, ile Łaski od Boga zyskaliśmy tylko dzięki modlitwie za nas innych ludzi. A może także zobaczymy, ile my uczyniliśmy dla innych swoją modlitwą, słowem czy gestem, nawet o tym nie wiedząc. Czasem nawet nie przypuszczamy jak drobnymi, na pozór nieistotnymi drobiazgami może posłużyć się Bóg w zbawianiu świata.
Podam przykład z mojego doświadczenia.
Zaraziłam się Covidem. Z początku infekcja przebiegała w miarę łagodnie, ale nagle mój stan uległ znacznemu pogorszeniu. Przeszłam zapalenie zatok, gardła, krtani. Na koniec dotkliwy ból pleców i trudności z oddychaniem utwierdziły mnie w przekonaniu, że niestety wirus zaatakował płuca i przede mną trudny weekend. Zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej siostry prosząc o modlitwę.
- Jest źle? No to połóż się krzyżem!
Szczerze mówiąc, w tej sytuacji, była to naprawdę ostatnia rzecz, którą chciałam zrobić. Więc lekko zdenerwowana mówię do siostry:
- Siostra chyba nie wie, o czym mówi. Ja ledwo siedzę, a jak próbuje leżeć to mam trudności z oddychaniem.
- Dobra to ja się położę za Ciebie i odmówię koronkę do Bożego Miłosierdzia.
No super! Tyle tylko, że ta siostra jest osobą w podeszłym wieku i na dodatek po wielu operacjach…Skoro ją stać na taki gest miłości bliźniego, to ja też muszę coś z siebie dać! Ze względu właśnie na tę siostrę, na jej poświęcenie, kładę się zatem krzyżem na podłodze, szczelnie owijając się szlafrokiem i… zaczynam szlochać… Po pierwsze czuję się naprawdę źle, po drugie nie do końca rozumiem ten gest uniżenia. Może trochę nie wierzę, że ta modlitwa krzyżem coś zmieni? Nie wiem, nie rozumiem, wiem natomiast jedno: Covid położył mnie do łóżka, miłość siostry zakonnej położyła mnie krzyżem na podłodze.
A więc leżymy razem. Siostra w swojej celi, ja w swojej sypialni odmawiając „razem i osobno” koronkę. Podaję Panu Bogu intencje: Za wszystkich, którzy umierają na Covid (sama na to nie wpadłam, tego uczył mnie spowiednik), za wszystkich w domu chorujących z powodu Covid (wraz ze mną choruje bliższa i dalsza rodzina), za rekolekcje (właśnie mają się zacząć, a ja na nich nie będę – to jedna z większych ofiar dokonanych w sercu, zważywszy, że znam rekolekcjonistę i wiem, że całym sobą wskaże na Jezusa) i za mamę, aby …
- Po co za mamę? Ona przecież jest zdrowa. – słyszę w duszy głos
- Nie za wiele tych intencji? To tylko jedna koronka – ciągnie dalej głos
Aha, a więc choruję, płaczę i jeszcze …walczę z demonami, bo któż inny mógłby mi podsunąć tak niedorzeczną myśl, aby nie modlić się za własną matkę!
I co pozwoliło mi wygrać tę wewnętrzną walkę? Tylko jeden mały niepozorny fakt, że w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach kapłan przed odmówieniem Koronki do Bożego Miłosierdzia czyta wiele intencji.
Rozciągam zatem ręce po ziemi i w geście całkowitego oddania wymawiam na głos tę dodatkową intencję za swoją mamę, aby przed śmiercią pojednała się z Bogiem.
Efekt?
Dwa dni po tej modlitwie mój organizm zwalczył wirusa, w rekolekcjach uczestniczyłam w całości nauk, oprócz pierwszego dnia, w którym nie mogłam wziąć udziału ze względu na obowiązującą mnie izolację. Wszyscy domownicy pokonali infekcję. Moja mama zmarła dwa dni po zakończeniu rekolekcji – nic tego nie zapowiadało, jako jedyna nie była zarażona koronawirusem. Kapłan w szpitalu udzielił jej rozgrzeszenia „in articulo mortis” , a w ten dzień objęłam ją - także w jakimś proroczym natchnieniu - modlitwą i jak św. Faustyna uczułam w sercu, że pojednała się z Bogiem.
Wierzę, że moc Jezusa działającego w ukryciu zbawiła jej duszę! I wiem, że stało się to dzięki ukrytej w sercu modlitwie wspomaganej na pozór małymi, ale jakże wielkimi gestami tych, którzy wierzą!