Nie rozumiem tępienia przez "zaangażowanych" katolików osób o innej orientacji seksualnej niż hetero. Słuchałem sobie dzisiaj jakiegoś wywiadu z Cejrowskim i znów wróciło do mnie to pytanie...
Jak to się w życiu układa... Zmiana, która miała być przełomowa, niezwykła, odkrywcza okazała się rzeczywiście przełomowa ale w kierunku największego dramatu wszechświata... Jak żyć?
No i pozmienialo się. Nowa praca w nowym miejscu. Za mna chyba zgliszcza. I jest tragedia...
Pracuję. Prowadzę działalność gospodarczą świadcząc usługi innym firmom. Doradztwo i takie tam. Pracuję tym co umiem i wiem, a moje narzędzia to głowa i laptop. Niestety to, co zarabiam często nie wystarcza na utrzymanie rodziny, spłatę kredytów itp.
Po raz kolejny łapię się na tym, jak łatwo mi z czułością i rozrzewnieniem patrzeć na śpiącego malucha, który jeszcze godzinę wcześniej doprowadzał mnie do białej gorączki, tak że miałem ochotę go stłuc/wywalić z domu/zamknąć w piwnicy/udusić/itp...
Czy Bóg mnie zmienia, kiedy się na Niego otwieram? Oddaję mu życie, rodzinę, pracę, relacje, finanse. Nie chcę niczego zatrzymywać dla siebie.
Wysłuchałem właśnie nagrania pewnej konferencji głoszonej przez biskupa diecezjalnego. I znów pojawiło się odczucie abstrakcji.
Od kilkunastu dni, pomimo trwającej życiowej zawieruchy, gruntu wymykającego się spod nóg, problemów, czuję... spokój.
Zostałem potraktowany jak śmieć. Zignorowany, olany. Ktoś nagle bez uprzedzenia narzucił mi coś, choć sprawa była tak dużej wagi, że domagała się jakiejś rozmowy, uprzedzenia, włączenia w proces decyzyjny. Tym bardziej, że w innych sprawach - mniejszej wagi - tak nie postępował. Reakcja - totalna wściekłość, poczucie niesprawiedliwości, wściekłość, rozżalenie, smutek przechodzący w rozpacz... nie - wściekłość.
Jak strasznie boli i przeraża utrata czegoś, czym byłem związany tak mocno przez kilkanaście lat? Relacja ze wszech miar dobra, ale w pewnym okresie życia wprost uzależniająca i najważniejsza ze wszystkiego co miałem.