Kaja wyprzedziła Józefa i Tomka o kilkanaście kroków. Całą sobą chłonęła tą ożywczą woń, która wydobywała się zza niewielkiego pagórka za którym przed chwilą zniknął całkiem spory dom do którego zmierzali. Odwróciła się do Józefa przerywając skomplikowane wywody chłopaka.
Staromodny rower wydawał co chwila owe osobliwe dźwięki, które zazwyczaj świadczą o nieuniknionej potrzebie naoliwienia większości metalowych mechanizmów. Prowadzący go chłopak odgarnął na bok bujną czuprynę oceniając uważnie stan swojego pojazdu. Jednocześnie nie przestawał go prowadzić po ledwie widocznej wśród gęstych zarośli ścieżce nad rzeką. Koła roweru rytmicznie oznajmiały charakerystycznym piskiem o kolejnym pełnym obrocie. Chłopak po kilku minutach zatrzymał się mierząc wzrokiem długość przebytej już przy tym swoistym akompaniamencie drogi.
Tomek szedł bardzo wolno. Każde stąpnięcie mogło zbyt głośnym echem odbić się od starych murów toruńskiej katedry. Zapadał już zmierzch i znany powszechnie na starym mieście kościelny pozamykał dawno drzwi do kościoła. Chłopiec teoretycznie powinien być tu sam, jednakże w tej świątyni było coś monumentalnego. To coś sprawiało, że Tomek starał się nie naruszyć ciszy przeszywanej przez świętych Janów wzrokiem padającym z ogromnych malowideł na wschodniej ścianie prezbiterium. Powietrze wciąż przesycone było zapachem kadzidła.
Dziewczyna przebiegła w poprzek ścieżkę prowadzącą z lasu do miasta, minęła zakończoną ostrym łukiem bramę, znalazła się na wąskim skrawku płaskiego terenu łączącego kamienno - ceglany mur z prawej strony z opadającym szybko zboczem góry z lewej. Kilkaset metrów za Piotrm znajdowała się mała baszta. Za nią mur skręcał zapewne w prawo odsłaniając przestrzeń. Gdy Maja dobiegła do Piotra zobaczyła w dole żywą zieleń lasów Paedor. Za nimi wcześniej znajdowała się szarość i ciężko było wywnioskować co kryje ona pod sobą. Czy to tam swoje szczęście usiłowali znaleźć Anna z Adamem?
Pani Gritty sama sobie dziwiła się, że ta ostatnia wspinaczka do Jerozolimy idzie jej tak gładko. Serce biło co prawda bardzo mocno, ale sądziła, że wpływa na to ma raczej bliskość miejsca o którym tyle na Ziemi razem z mężem rozmyślała niż wysiłek fizyczny. Drobne kamyczki odłupywały się od większych bloków skalnych spadając ku rozległym łąkom. Pani Gritty pomyślała, że każdy człowiek, który wspinał się tą drogą powodował drobne złagodzenie tego górskiego stoku. Z każdym człowiekiem ta droga stawała się łatwiejsza. To tak samo, jak wtedy gdy zakładali krąg biblijny w Delcie, miejscowości na skraju pustyń w amerykańskim Utah. Najtrudniej było zgromadzić tych kilka pierwszych, szczerze zaangażowanych, szczerze poszukujących osób. Potem ich stadko zaczęło się stopniowo samo powiększać. Dość trudne warunki miejscowych sprawiały, że na nic zdały się przemowy, przekonywania. Po prostu, każde kolejne świadectwo życia ułatwiało innym zadawanie pytań o sens ich istnienia, szczególnie tutaj, u stóp Pavant Range, które swoimi popękanymi drogami służyły jedynie przejazdowi ze wschodniego na zachodnie wybrzeże.
Adam powoli stawiał stopy uważając by nie zsunęły się one z obłych kamieni tworzących schody. Przez ostatnie kilkadziesiąt minut szedł ku wyłaniającemu się zza mgły miastu próbując przebić wzrokiem tą szarą poduszkę w której zatapiały się jego dolne części. Zamiast bramy, mostu lub czegokolwiek innego przypominającego porządne wejście dotarł do wąskiego otworu. Adam był kiedyś ze szkolną wycieczką w Wilczym Szańcu, wojennej kwaterze Hitlera. To wejście przypominało właśnie takie, jakimi wchodził w tamtym bunkrze. Niskie, wąskie, wilgotne. Ciągnące się przez wiele metrów.
Piotr podał rękę pani Gritty, a ta niespodziewanie lekko przeskoczyła na kamień znajdujący się przy docelowym brzegu strumienia. - Nie boisz się, że są to twoje ostatnie chwile z Mają? - zapytała po zejściu na stały ląd.
Wydarzenia toczyły się tak szybko, że Anna nie potrafiła dobrze przemyśleć podjętych pod wpływem chwili decyzji. Od momentu porannej ucieczki kierowała nią właściwie jedynie wola znalezienia się poza lasami Paedor. Na ich skraju, na tej samej drodze oddzielającej zasnute gęstą mgłą piekło od równie gęstego lasu otaczającego Jerozolimę czuła się chyba najlepiej.
Adam czuł się jak wtedy, gdy podjął decyzję o sprzeciwie wobec woli ojca - chirurga. Wtedy po wypowiedzianym stanowczo "nie" wobec ojcowskich planów zawieszenia jego kariery w przemyśle farmaceutycznym poczuł adrenalinę. W końcu odważył się wypowiedzieć swoje zdanie, choć wiedział, że z tą chwilą wiele rzeczy w jego życiu ulegnie kompletnemu przemeblowaniu. Spodziewał się doświadczyć złości, ale poczuł jedynie ojcowskie wyczekiwanie. Z jednej strony czuł się w pewien sposób wyróżniony, w końcu pierwszy raz w życiu podjął ważną, samodzielną decyzję. Z drugiej strony nie miał żadnej pewności czy ta decyzja jest dobra.
Decyzja którą miał podjąć Adam wydawała się oczywista – skoro prawdą okazały się wszystkie tradycyjno – katolickie opowieści o piekle, niebie i tak dalej, to należało zawiesić na kołku swoje dotychczasowe życiowe mądrości i po prostu pójść do Jerozolimy. Proste. Od czasu gdy wyruszyli w drogę do tego miasta dawały jednak o sobie znać dawne namiętności Adama. Pragnienie bycia z Anną stawało się z każdą chwilą wspólnej podróży coraz silniejsze. Wracało to, co w zaświatach nie powinno przecież już wracać. Wraz z tymi pragnieniami w Adamie kiełkował bunt, zdenerwowanie. Dlaczego bowiem nie mógł wejść do Jerozolimy razem Anną u swego boku i po jakimś oczyszczającym ich związek rytuale kontynuować go w ramach wiecznego życia?