Jest takie miejsce (6, 7)
dodane 2012-06-27 12:00
Adam czuł się jak wtedy, gdy podjął decyzję o sprzeciwie wobec woli ojca - chirurga. Wtedy po wypowiedzianym stanowczo "nie" wobec ojcowskich planów zawieszenia jego kariery w przemyśle farmaceutycznym poczuł adrenalinę. W końcu odważył się wypowiedzieć swoje zdanie, choć wiedział, że z tą chwilą wiele rzeczy w jego życiu ulegnie kompletnemu przemeblowaniu. Spodziewał się doświadczyć złości, ale poczuł jedynie ojcowskie wyczekiwanie. Z jednej strony czuł się w pewien sposób wyróżniony, w końcu pierwszy raz w życiu podjął ważną, samodzielną decyzję. Z drugiej strony nie miał żadnej pewności czy ta decyzja jest dobra.
Adam czuł się jak wtedy, gdy podjął decyzję o sprzeciwie wobec woli ojca - chirurga. Wtedy po wypowiedzianym stanowczo "nie" wobec ojcowskich planów zawieszenia jego kariery w przemyśle farmaceutycznym poczuł adrenalinę. W końcu odważył się wypowiedzieć swoje zdanie, choć wiedział, że z tą chwilą wiele rzeczy w jego życiu ulegnie kompletnemu przemeblowaniu. Spodziewał się doświadczyć złości, ale poczuł jedynie ojcowskie wyczekiwanie. Z jednej strony czuł się w pewien sposób wyróżniony, w końcu pierwszy raz w życiu podjął ważną, samodzielną decyzję. Z drugiej strony nie miał żadnej pewności czy ta decyzja jest dobra.
Drzewa nie układały się w żaden sensowny wzór. Rosły to tu, to tam, jakby mówiąc ludziom, że tędy drogi żadnej nie ma. Ciepły, ciemnozielony mech porastał całymi połaciami to niezwykłe miejsce, które niby przypatrując się idącej parze milczało. Słońce podnosiło się coraz wyżej ponad horyzont, bezchmurne niebo sprawiało, że w tym cichym lesie można by było zatrzymać się, pomyśleć, zastanowić.
- To już niedaleko - szepnęła Anna - po przejściu tego niewielkiego jaru trafimy na równoległą do naszej poprzedniej ścieżkę i pójdziemy nią na zachód. Po kilku godzinach powinniśmy dotrzeć do wapiennych wzgórz, za którymi ten przeklęty las się kończy.
- Skąd Ladon będzie wiedzieć, że ma na nas czekać w tym miejscu? - odparł Adam.
- Nie będzie - zaśmiała się Anna - Być może trafimy na niego przypadkiem, ale za wzgórzami znajduje się niewielka chatka w której często bywa. A jak nie on, to któryś z jego towarzyszy. Zaopatrzą nas na dalszą drogę, która będzie nieco niebezpieczna. Będziemy zdani tylko na siebie i na to, co otrzymamy od współtowarzyszy Ladona.
- Ludzie z Jerozolimy nie będą nam przeszkadzać? - zapytał Adam po chwili milczenia.
- Ludzie w Jerozolimie zachowują się jak małpki w zoo - odparła szybko Anna. Zero własnej inicjatywy. Zero myślenia. Idą posłusznie jak barany tam gdzie im każe ten brodacz z dworca, a potem skaczą pewnie wokół rządzących Jerozolimą.
- Nikt pewnie nawet nie zwróci uwagi że nas brakuje - dodał jakby z wahaniem Adam.
- Oczywiście. Oni mają swoje priorytety, my mamy swoje. Życie w takim mieście jakie proponował Ladon nie musi być takie złe, ba, może być całkiem w porządku.
- Ciekawe, czy sprowadzają tu coś z Ziemi z dawnych rozrywek - zaśmiał się Adam już całkowicie rozluźniony.
Dalsza droga upłynęła im na snuciu planów co do dalszego życia tutaj. Pewności w decyzji o pójściu do Seboim dodawał im fakt, że przecież gdyby im się nie spodobało, zawsze mogli wrócić, a nawet pójść do Jerozolimy. Przynajmniej Ladon tak twierdził. Nim się spostrzegli minęli wejście do jaru, który wchodził już w skład otoczenia sąsiedniego traktu wiodącego z obserwatorium do Jerozolimy. Z mapy wynikało, że przecina on tą ścieżkę pod kątem prostym. Ścieżka nie miała być tak szeroka jak ta, na którą wysłał ich Krzysztof, dlatego oboje postanowili wypatrywać jej by potem nie musieć nadkładać drogi. W pewnym momencie ściany jaru stały się dość strome, a na jego dnie przed uciekinierami ukazały się dziesiątki, może setki padłych ptaków.
***
Poszukiwania Anny i Adama zajęły wędrowcom całe przedpołudnie. Maja była na siebie zła, że nie podzieliła się z Anną wiadomością o czekającej na nią córce poprzedniego wieczora. Brak jakiejkolwiek wiadomości doskwierał najbardziej. Przecież gdyby to zniknięcie było zaplanowane, potrzebne, Adam lub Anna powinni byli zostawić jakąkolwiek wiadomość. Przedłużająca się nieobecność utwierdzała wszystkich w przekonaniu, że musiało wydarzyć się coś złego. Po osiągnięciu przez słońce zenitu postanowiono nie czekać dłużej. Piotr wysunął przypuszczenie, że prawdopodobnie dowiedzą się czegoś w Jerozolimie. Ociągając się jeszcze jednak zebrano skromne bagaże, zasypano ognisko piaskiem i wyruszono w dalszą drogę.
Maja spoglądała co chwila za siebie, ale widziała jedynie idącą jako ostatnia panią Gritty. Zbliżali się już powoli do ściany lasu, gdy wtem wszyscy usłyszeli wołanie żony pastora. Maja podbiegła do niej najprędzej.
- Zobaczcie, leżało to tutaj przy drodze! Co to może być? - mówiła pani Gritty żywo gestykulując przy tym.
Maja wyrwała z jej dłoni skrawek papieru i przyglądała mu się bacznie.
- To jest mapa - odpowiedziała ostrożnie Maja.
- Do piekła - dodał Tadeusz, który dotarł właśnie do dwóch kobiet. W oczach Mai pojawiły się łzy.
- Powinniśmy pójść za nimi! - zaczęła mówić dławiąc się łzami - Przecież na Annę czeka córka! Musimy iść za nimi, zawrócić, powstrzymać! - krzyczała patrząc po kolei to na Tadeusza, to na Piotra, to na żonę pastora.
- Nie, moja droga - odparła pani Gritty - powinniśmy być posłuszni woli naszych tutaj opiekunów. Nie wiemy, co kryje się za tymi drzewami, nie musimy wiedzieć. Powinniśmy wypełnić posłusznie wolę naszego Ojca, pomimo, że nie potrafimy się pogodzić z nią na tą chwilę.
- Ma pani rację - odparł Piotr - zakazano nam zbaczać z drogi.
Piotr objął ramieniem Maję, która nie potrafiła się uspokoić i po chwili rozpłakała się.
Rozdział VIII
Pod murami Jerozolimy trwały intensywne prace. Trzech młodych mężczyzn budowało z okolicznego drewna coś w rodzaju podestu. Wokół tej budowy rozlewał się intensywny zapach żywicy. Jeden z mężczyzn zawołał głośno w stronę bramy miasta. Po chwili wybiegła z niego dziewczynka. Mężczyzna złapał ją ze śmiechem, uniósł w powietrze, postawił na budowanej konstrukcji.
- Widzisz stąd drogę do lasu? - zapytał.
- Widzę! Tak! - zawołała.
- Świetnie, stamtąd przyjdzie twoja mama - odparł mężczyzna śmiejąc się serdecznie.
- A jak właściwie ona wygląda? Nigdy jej przecież nie widziałam - odparła Rozalia.
- Tego nie wiem - odpowiedział mężczyzna przerywając pracę. Spojrzał na dziewczynkę z uwagą. - Wiesz, myślę, że na temat twojej mamy więcej wie Staś Kostka, może jego zapytaj gdy będziesz bawić się przy Bramie Zakroczymskiej...
- Ojej, to strasznie daleko stąd. Nie wiem, czy będzie mi się chciało tak daleko iść - przerwała mu Rozalia chichocząc radośnie. Mężczyzna odpowiedział uśmiechem, ale gdzieś w głębi serca domyślał się, że sprawa mamy Rozalii nie jest jeszcze do końca rozstrzygnięta. Gdyby była - Staś Kostka dawno przyniósłby Rozalii dobre informacje. Ech, ile dobrego w tamtym życiu musiał zrobić ten chłopiec, że w Jerozolimie zajmował się właściwie tylko przyprowadzaniem rodziców do dzieci albo dzieci do rodziców; zależy w jakiej kolejności odchodzili z tamtego, odległego od Jerozolimy świata. Tych powitań, łez, wzruszeń było tak wiele, że wypełniało to Stasiowi większość czasu. I te radości były jego współudziałem Nieba.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na drogę, którą miała przyjść z grupą pielgrzymów mama Rozalii. Miał nadzieję, szczerą nadzieję, że wkrótce i do tej kochanej dziewczynki przyjdzie Staś z wiadomościami, a zaraz po nim jej mama.
***
W skromnej chacie przy stole siedział mężczyzna. Przed nim stała zwykła półlitrowa butelka z której rozchodził się po całym pomieszczeniu ostry zapach. Za stołem znajdowało się małe okno. Szyby w oknie były prawie czarne, w każdym razie na pewno bardzo brudne. Za oknem w odległości około dwóch metrów sterczała pionowo wapienna bryła skalna i poza nią nic nie było widać.
Do mężczyzny podeszło dwoje młodych ludzi. On zaś nie odwracając się powiedział zdecydowanie stawiając na blacie stołu pustą szklankę:
- Czekałem już na was Adamie i Anno. Wódka, to nasz względem nich przywilej.
Anna cofnęła się o krok do tyłu. Mężczyzna kątem oka zauważył ten ruch i już w zupełnie inny, może trochę przyjemniejszy sposób dodał:
- No, i oczywiście nie jedyny. Ja, wasz Ladon, witam was w gronie ludzi wolnych! - odwrócił się twarzą do Anny i Adama. W migotliwym świetle lampy wiszącej pod stropem i przy buroniebieskim świetle padającym zza pleców Ladona przez brudne okno nie było prawie można poznać garbatej sylwetki gospodarza tej chaty.
- Moment! - odpowiedziała Anna. - Najpierw proszę mi wyjaśnić co oznaczały te martwe ptaki na drodze.
Ladon wymamrotał pod nosem kilka niezrozumiałych słów, ale po chwili wrócił do swojego uprzejmego tonu.
- Jak wiesz w naszych miastach żyjemy na swój własny rachunek, tak?
- Tak - odpowiedziała Anna.
- Zapewne domyślasz się, że władającym Jerozolimą nie jest to na rękę, zgadza się?
- Oczywiście.
- Te ptaszki to ich słodcy posłannicy, co wam będę mącił w głowach, szpiedzy, po prostu szpiedzy, haha!
Głos Ladona powoli stawał się coraz bardziej głośny i pełen oburzenia.
- To jest scena jak z kiepskiego lukrowatego filmu, wiecie? Te ptaszki mają takich jak wy doganiać i swym słodziutkim kwileniem przekonywać do porzucenia marzeń o wolności. A jak ich metody skutkują, to tacy jak wy chcą spróbować tej całej Jerozolimy. Potem już do nas nie wracają, rozumiecie?
- Nie bardzo - wtrącił Adam.
- No pomyśl Adamie. Jeśli taki słodziutki ptaszek szczebioczący nad uszkiem potrafi kogoś zwieść, to czy taka osoba oprze się tym wszystkim lukrom serwowanym w Jerozolimie?
- No, chyba nie... - odparł Adam z wahaniem.
- No! - wykrzyknął prawie Ladon - dlatego je tępimy! Nasi najlepsi łucznicy wypatrują je na drogach prowadzących do Jerozolimy i tępią. Taka konieczność. Zrozumcie, z naszych miast w piekle zawsze możecie odejść i pójść spróbować tego jerozolimskiego lukru. Bo u nas jest wolność. Dla wszystkich. Ale z Jerozolimy wyjść udało się niewielu, ba, właściwie tylko jednostkom.
- Takim jak ty! - odparła uśmiechając się Anna. Od czasu gdy zobaczyła martwe ptaki jakaś wątpliwość wkradła się w jej serce. W ten obraz wolnej osoby mieszkającej w wolnym mieście, decydującej w pełni o swoim losie wkradło się to niespodziewane, brudne pociągnięcie pędzla. Nie spodziewała się takiego widoku w drodze na wolność, ale wyjaśnienia Ladona były w zupełności wystarczające.
- Tak moja droga. Tymczasem nie traćmy czasu. Musicie się spieszyć. Dziś wieczoremw Seboim odbędzie się wiec, na którym pojawi się sam założyciel naszych miast. To wspaniała osoba! Do tego czasu musicie się urządzić w tym mieście. Jeśli będziecie jeszcze mieć jakieś wątpliwości - na wszystkie pytania odpowiedź uzyskacie od niego na wiecu. Szczegółowo poinformuje was o zagrożeniach płynących z głębszych warstw piekła oraz jak się przed tymi niebezpieczeństwami skutecznie bronić. Tymczasem ruszajcie już. Tu jest plan wędrówki - powiedział Ladon wciskając Annie kolejny skrawek papieru - cała droga nie potrwa dłużej niż godzinę, może dwie.
***
Anna nie miała pewności, czy dalsza wędrówka do Seboim ma sens. Była jednak pewna, że chce spróbować. Jak się okaże, że Seboim nie spełni jej oczekiwań, to może wtedy wróci do Jerozolimy. Po wyjściu z chaty Ladona przeszli niespełna kilometr drogą która według mapy oddzielała piekło od lasów wiodących do Jerozolimy. Ladon zakazał wkraczać na tereny piekła zanim nie zobaczą wyraźnego drogowskazu i drogi do Seboim. Ta specyficzna troska ich garbatego znajomego dodawała Annie otuchy, że postępują z Adamem właściwie. Po kilometrze stanęli przed drogowskazem, który nakazywał iść w lewo. To miał być pierwszy krok, który postawić mieli w piekle. Wbrew wszystkim ziemskim wyobrażeniom nikt ich na to piekło tutaj nie skazywał. Dopiero teraz Anna zdała sobie sprawę z tego, że bardzo niewiele wiedziała jak wygląda to “drugie życie”. Właściwie jej wyobrażenie o tym miejscu było podobne jak u małych dzieci. Lukrowane aniołki, jakaś bozia. Próbowała sobie przypomnieć co wie na temat sądu ostatecznego. Ale tej wiedzy nie było. Trafiając do tego świata przeszła całą procedurę w obserwatorium. Widziała siebie uczącą się języków, goniącą za konkretem, pieniądzem i tak dalej i tak dalej. Tylko który z tych skarbów zgromadzonych na tamtym świecie pomoże jej podjąć decyzję o wejściu bądź co bądź na teren piekła? Czuła pustkę.
- Czy jest coś, co sprawia, że nie powinniśmy tam iść? - spytała Adama.
- Nie, moja droga. Wiemy, że tylko w Seboim możemy żyć razem. Dlatego powinniśmy teraz skręcić zgodnie z tym znakiem w lewo.
Adam mówiąc to przeskoczył na nową drogę. Anna popatrzyła na niego. Chyba nic się nie zmieniło, w każdym razie Adam był taki sam jak przed chwilą, choć formalnie stał już w piekle.
- Możesz wrócić z powrotem? - zapytała.
Adam posłusznie wykonał krok w stronę Anny znajdując się znów poza piekłem.
- Widzisz? Nic się nie dzieje - podał jej rękę. Po chwili oboje szli nową drogą oddalając się od lasów Paedor. I od Jerozolimy.
***
Czerwona czapka czupurnie sterczała na głowie nastolatka. Widocznie czekał na kogoś, bo co chwilę patrzył to w lewo, to w prawo wzdłuż murów miasta. Nagle zobaczył dziewczynkę wychodzącą z bramy.
- Dokąd idziesz! - krzyknął w jej stronę.
- Poczekaj! Poczekaj! Jestem Kostka, Staś Kostka! Mam dla ciebie zadanie! Poczekaj! - krzyczał biegnąc ile sił w nogach.
Rozalka przystanęła przypatrując się temu biegnącemu do niej chłopakowi.
- Ho, ho, kto by pomyślał, że taki z ciebie sportowiec! - krzyknęła gdy Staś znalazł się po przeciwnej stronie drewnianego podestu stojącego przy bramie.
- Wiesz, święci muszą szybko biegać, szczególnie gdy rodzina nie pozwala im iść do zakonu i ściga ich aż do Rzymu - odparł ze śmiechem chłopak.
- Ładnie to tak opowiadać o swojej rodzinie takie niestworzone rzeczy? - rzekła Rozalia - czy to nie twój brat pomaga budować te drewniane kostrukcje, co?
- Tak, ten sam - odparł ze śmiechem Staś.
- No dobra, o co chodzi z tym zadaniem - odpowiedziała poważnym tonem dziewczynka.
- Napiszesz list do swojej mamy. Napiszesz kim jesteś, co teraz robisz. Jak jest ci tutaj w Jerozolimie. Napisz co chcesz zresztą. Potem zaniesiesz list Hubertowi, który mieszka przy gotyckiej baszcie. On przekaże list twojej mamie przez gołębia.
- Dobra, dobra, wiem, jak to się mówi? Kochaj i pisz co chcesz. Tak?
- No, powiedzmy - odparł Staś.