Opowieści Pani Gritty. Rozdział 2. Józef
dodane 2012-07-23 22:31
Staromodny rower wydawał co chwila owe osobliwe dźwięki, które zazwyczaj świadczą o nieuniknionej potrzebie naoliwienia większości metalowych mechanizmów. Prowadzący go chłopak odgarnął na bok bujną czuprynę oceniając uważnie stan swojego pojazdu. Jednocześnie nie przestawał go prowadzić po ledwie widocznej wśród gęstych zarośli ścieżce nad rzeką. Koła roweru rytmicznie oznajmiały charakerystycznym piskiem o kolejnym pełnym obrocie. Chłopak po kilku minutach zatrzymał się mierząc wzrokiem długość przebytej już przy tym swoistym akompaniamencie drogi.
Staromodny rower wydawał co chwila owe osobliwe dźwięki, które zazwyczaj świadczą o nieuniknionej potrzebie naoliwienia większości metalowych mechanizmów. Prowadzący go chłopak odgarnął na bok bujną czuprynę oceniając uważnie stan swojego pojazdu. Jednocześnie nie przestawał go prowadzić po ledwie widocznej wśród gęstych zarośli ścieżce nad rzeką. Koła roweru rytmicznie oznajmiały charakerystycznym piskiem o kolejnym pełnym obrocie. Chłopak po kilku minutach zatrzymał się mierząc wzrokiem długość przebytej już przy tym swoistym akompaniamencie drogi.
Słońce prażyło niczym w sierpniowe późne przedpołudnie. Rzeka płynęła tutaj leniwie. Mieniła się raz na niebiesko, to znów szarobiałym, lub szarosrebrnym odcieniem. Ścieżkę od przybrzeżnego nurtu oddzielała bogata roślinność. Cienkie łodygi trzcin uginały się przy każdym lekkim powiewie. Ich wiechy szeleściły. Przypominały chłopakowi dawne, zostawione gdzieś tam hen na Ziemi gospodarstwo na wzgórzu nad Wisłą, jego rodzinny dom otoczony złoto - białymi łanami zboża, z drewnianą stodołą i murowaną oborą. Ile to razy rzucał takie oto właśnie trzciny zwierzętom na podściółkę... Tak, to były spokojne czasy. Aż do wybuchu wojny miejscowi Polacy żyli za pan brat z Niemcami. Ręka w rękę walczyli z rzeką, świętowali urodzaj, zajmowali pierwsze ławki w niedalekim kościele w nadwiślańskich Bobrownikach, a prosta bryła świątyni przyjmowała ich tworząc jedną wspólnotę. Dopiero potem przyszedł obłęd hitleryzmu. Polskie dziewczyny stały się w najlepszym wypadku opiekunkami dzieci niemieckich rodzin. Niemcy przejęli wszystkie dawne polskie gospodarstwa i majątki. Gdy pięć lat później nad Wisłą pojawiły się pierwsze wojska rosyjskie, Polki często ratowały te niemieckie dzieci przed zagładą ukrywając je lub przedstawiając jako swoje. Szumiące jasne trzciny, brązowe pałki i rzadkie drzewa przywoływały te dawne historie i wspomnienia.
Chłopak zdjął z kierownicy niewielkie, metalowe wiaderko na ryby. Zabrzęczało znajomo gdy odkładał je na porastającą dróżkę trawę. Między zielenią roślinności coś niespodziewanie mignęło w odległości kilkuset kroków. Przyłożył dłoń do czoła osłaniając wzrok przed dziennym blaskiem. Nie mylił się. Dwie nieznane osoby zbliżały się szybko od tej strony rzeki, gdzie łąka ustępowała miejsca piaskom.
***
Kaja wdrapała się na drzewo rosnące na skraju łąki i plaży. Z tej perspektywy zobaczyła, że oprócz łąk i lasów całkiem niedaleko znajdowały się zabudowania. Ceglane mury żywo kontrastowały z morzem zieleni wokół. Lekki wiatr tworzył na łąkach swoisty wzór przypominający morskie bałwany, które pędząc na wschód rozbijały się o zabudowania.
- Tam! Widzisz? Może w tamtych domach nam powiedzą gdzie nas wyrzuciła Wisła.
- Nie widzę - odrzekł Tomek również wdrapując się na drzewo. Po chwili oboje zeskoczyli na piasek i szybko ruszyli wzdłuż rzeki do miejsca, które wypatrzyła Kaja. Najpierw wspięli się na porośnięty wydeptaną nieco trawą pagórek z którego w obranym przez nich kierunku wiodła ścieżka.
- Zobacz, ktoś tam idzie - Tomek chwycił Kaję za dłoń i przyspieszył kroku. Dziewczyna z trudnością dotrzymywała mu kroku. Po kilku minutach znaleźli się naprzeciwko chłopca, który z uwagą im się przyglądał.
- Jestem Józef - powiedział w końcu nieznajomy - A wy?
Tomek podszedł bliżej do chłopaka z rowerem uważnie mierząc go wzrokiem.
- To jest Kaja, moja siostra. Ja jestem Tomek. Musiał nas porwać nurt Wisły i chyba dotarliśmy rzeką aż tutaj. Rzecz w tym, że nie wiemy do końca gdzie właściwie jesteśmy...
- Możesz nam powiedzieć którędy należy iść do Torunia? - dodała Kaja również podchodząc do nieznajomego, ale ten tylko uśmiechnął się przyjaźnie.
- Chodźcie za mną, wszystko wyjaśnię wam po drodze.
Józef podniósł wiaderko, założył ponownie na kierownicę. Rower zapiszczał i cała trójka poszła w kierunku ceglanych zabudowań, a w czasie tej wędrówki Józef zawzięcie tłumaczył rodzeństwu w jakiej to szczególnej krainie znaleźli się w niewiadomy dla wszystkich sposób.