Opinie
Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie
dodane 2018-07-26 23:58
Co jakiś czas na różnych katolickich portalach czy też grupach przewija się temat dzieci w kościele. Specjalnie piszę to z małej litery, bo do Kościoła dzieci są przyjmowane podczas sakramentu chrztu. Pytanie jest zawsze to samo: prowadzać czy odpuścić? Ten temat jest tak szeroki, że postanowiłam o tym napisać. Wiele razy zabierałam głos w dyskusjach, pisałam komentarze, rozmawiałam w dniu codziennym z innymi rodzicami, mówiłam o sakramentach. Trzeba to zebrać więc w jedno i mam nadzieję, że komuś to pomoże.
Jestem związana z Kościołem od dnia swojego chrztu. Niestety, jako dziecko nie pozwalałam się tam prowadzać. Moja mama zawsze wspomina, że "Justysia mogła spać jak zabita. Tylko przekraczało się próg kościoła, a ona jak poparzona budziła się i darła wniebogłosy". No cóż, łatwym dzieckiem nie byłam. Ale nadszedł mój dzień Pierwszej Komunii i odtąd wszystko się zmieniło. Justysia zaczęła latać do kościoła jak szalona. Dziecięca scholka, młodzieżowy zespół, animator dzieci i młodzieży. Później już na studiach dziennikarskich miałam praktyki w katolickim miesięczniku diecezjalnym. Dzięki tym wszystkim wydarzeniom mogę dzisiaj stwierdzić, że mój stosunek z kościołem jest jak stare dobre małżeństwo. Każde z nas ma swoje zdanie, ale i tak jesteśmy razem bo się nawzajem uzupełniamy.
Dzięki temu co wyżej napisałam, dzisiaj jestem świadomym rodzicem, który prowadzi swoje dziecko do kościoła co niedziela. Ja od lat czuję się tam jak w domu, dlatego swoją córkę też do tego przyzwyczajam. Kiedy Antonina była maluszkiem, rozkładałam kocyk i pozwalałam jej leżeć na dywanie przy tabernakulum (u nas w parafii, jest to miejsce za ołtarzem, gdzie nikt praktycznie nikogo nie widzi). Później powolutku zaczęłam jej tłumaczyć wszystko co i jak. Dlaczego przychodzimy do kościoła, kto to jest ten Pan na Krzyżu, dlaczego On tam wisi, każdą część Mszy próbowałam tłumaczyć i każde wydarzenie. Jeśli jest Msza w plenerze i jedziemy np. na święto rodziny lub do Sanktuarium Matki Boskiej Szkaplerznej tez staram się tłumaczyć. Wiem, że dziecko 2-letnie czy 3-letnie nie zrozumie tego jak dorosły, ale "czym skorupka za młodu nasiąknie.." Z racji mojego domowego samopoczucia UWAGA! pozwalam mojemu dziecku też na zabawę. Jeśli wiem, że dzisiaj jest akurat taka niedziela, że moje dziecko wstało lewą nogą i że może nie zapanować nad swoimi emocjami bo wciąż się tego uczy (tak drogie babcie, dziadkowie, ciotki, wujkowie i inni parafianie- dziecko uczy się swoich emocji i czasami samo nie rozumie dlaczego tak się zachowuje). Zabieram do kościoła kredki, kartki lub coś innego i pozwalam jej być i bawić się w kościele, sobie na uczestnictwo na Mszy i innym na przeżywaniu Mszy bez krzyków i płaczu. Czasami spotykam się z dziwnymi spojrzeniami lub komentarzami, ale zazwyczaj odwracam głowę albo pytam się czy Pani lub Pan pamiętają co było w dzisiejszej Ewangelii, czy moje dziecko, mimo moich wysiłków, nie pozwoliło im na uczestnictwo we Mszy. Dlatego jako świadomy rodzic prowadzę swoje dziecię do Boga, daję jej przykład, ale też pozwalam jej poczuć się tam jak w domu patrząc na jej potrzeby.
Jako świadoma i wierząca mama, uczę swoją córkę modlitwy. Tak "klepiemy regułki", ale w ciągu dnia czasami podczas rozmowy, mimochodem wtrącam też, że trzeba z Panem Bogiem rozmawiać. Przepraszać, prosić i dziękować. Że Pan Bóg to nasz Tata w niebie, że się nami opiekuje, że zawsze możemy się do Niego odezwać, że nas kocha. Ostatnio w samochodzie wynikła taka rozmowa:
-Zobacz Tosiu. Tutaj mama z tatą kiedyś mieszkali.
-Tak? A ja gdzie byłam? W twoim brzuszku?
-Nie kochanie. Nie było ciebie w moim brzuszku jeszcze. Byłaś wtedy u Pana Boga, bawiłaś się z aniołkami i czekałaś na nas. Kiedy Bóg zobaczył, że mama i tata są gotowi na twoje przyjście, zesłał ciebie do nas.
Tak. Taką historię opowiadam swojemu dziecku. Chcę, żeby wiedziała, że Bóg to nie wymysł, a ktoś Kto naprawdę jest. I szczerze, jeśli komuś ta historia się nie podoba, lub śmieszy... cóż, jego problem. Ja wiem, że moje dziecko jest pewne, że nie wzięło się znikąd. Na razie taka historia ją satysfakcjonuje. Kiedy będzie starsza, przejdziemy do szczegółów ;)
Ostatnio, na jednej z grup katolickich na facebook`u wywiązała się dyskusja na temat tego czy wypada odmówić bycia chrzestnym. Zdania były bardzo podzielone. Część uważała, że nie, bo wtedy odmawiasz dziecku sakramentu, część uważała, że można. A ja na to odpowiedziałam, że jak najbardziej wypada odmówić. Dlaczego? Jestem chrzestną dla dwójki już dzieci i ostatnio zostałam poproszona raz jeszcze. Odmówiłam. Bycie chrzestnym to obowiązek. To wypełnianie przysięgi złożonej przed Bogiem. Ja wiem, że w dzisiejszych czasach bardziej chodzi o pieniądze i odbębnienie sakramentu, bo "co ludzie powiedzą". Ale nie dla mnie. Swojego chrześniaka mam blisko siebie. Nie tylko zabieram go ze sobą czasami do kościoła, ale też z nim rozmawiam o Bogu, np kiedy kładę go do snu. Dawid jest dzieckiem z indywidualnymi potrzebami, dlatego próbuję też innych sposobów. I mimo tego, że wiem, jak dużo moją siostrę kosztuje stresów codzienność, i mimo , że jestem w ciąży obiecałam jej, że pomogę w przygotowaniach Dawida do Pierwszej Komunii. Bo to właśnie przysięgałam: pomoc w wychowaniu w wierze.
Moja chrześnica mieszka w Polsce. Widuję ją raz, czasami dwa razy do roku. Nie mogę być dla niej kimś kim bym chciała. Czuję, że zawodzę jako chrzestna, jako ciocia i moja przysięga jest właśnie pusta. Jedyne co mi pozostało to modlitwa za nią codziennie i prośba do Boga, żeby miał ją w opiece.
I właśnie dlatego, że jestem w dwóch różnych sytuacjach jako chrzestna, wiem, co jest lepsze. Ale do tego potrzebna jest świadomość, a nie staroświeckie przekonanie, że dziecku się nie odmawia lub "bo co ludzie powiedzą"...
I tu przechodzimy do sedna sprawy. Rodzicielstwo, wychowanie w wierze, musi być świadome. Jako katoliczka, mocno związana z kościołem osoba, wierząca i świadoma mama, chcę podzielić się swoją opinią i doświadczeniem. Widziałam wielu młodych ludzi, którzy nie mają oparcia w domu, wielu poszukujących swojej drogi. Tyle młodzieży , która gdzieś się pogubiła w relacji z Bogiem. I jest mi przykro, że większość dorosłych (rodziców) psioczy na Kościół, ale sakramenty odhacza, bo tak wypada. Że starsze osoby, takie które najwięcej zawsze mają do powiedzenia na temat młodzieży, same przykładu nie dają. Że księża, którzy powinni przygarniać te owieczki do wspólnoty, nieraz bardziej je odpychają. A przecież to czy oni przyjdą do Boga, zależy nie rzadko od nas. Od naszej świadomości. Tego czego się podejmujemy.