Świadectwo
O byciu w stanie błogosławionym....
dodane 2014-03-28 09:27
Hormonach i wszechobecniającym cię strachu o wszystko. I o tym jak każdy ma dla ciebie milion wspaniałych rad.
AAAAAAAAAAAA! Krzyczę i padam na twarz.
Odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży, wszystko powolutku zaczęło nabierać zupełnie innych wartości i znaczenia. Każdy szybszy krok- o kurde! bo dziecko; alkohol? zapomnij w ogóle!; nerwy w pracy....- ja wam dam! przecież mogę poronić...; każdy lek nawet przeciwbólowy- czy ta dawka jest dozwolona?; wizyta u lekarza- nie ma innej opcji, że nie pójdę! mogę stracić dzień w pracy a do lekarza i tak muszę iść; itd, itp.
Pierwsze chwile od zerknięcia na test ciążowy? "Nie wierzę! Przecież 4 pozostałe wskazywały negatywnie!" i płacz. Niepohamowane morze łez wzruszenia, szczęścia i... strachu. Przecież tyle było nerwów i płaczu po diagnozach lekarskich. I czarnych myśli, które same wchodziły do głowy i za żadną cenę nie chciały z niej wyjść. Bo lekarz powiedział, że podwyższony cukier, że nadciśnienie, że policystyczne jajniki i że nadwaga... Przecież z takimi objawami ja w ogóle nie będę nigdy matką. No proszę! A Pan Bóg jak zwykle... Nie wierzysz? No to ja ci pokażę! Lekarze niech mówią co chcą, wyniki niech będą jakie mają być, a ja i tak obdarzę cię szczęściem, bo taki mam plan wobec ciebie :) Ot i postawił na swoim. 20 grudnia, przed samymi świętami dowiedziałam się o ciąży. Numer męża na komórkę wybierałam drżącymi rękoma. Ale po euforii przyszedł strach. I już został z nami. O wszystko... O to jaką będę matką. O to jak to będzie z finansami. O to żeby było zdrowe. O to żebyśmy umieli dać mu to co najlepsze. I tak przeplatają się te myśli ze wszystkim innym. Jeden dzień euforii, pięć dni strachu. Dziesięć minut śmiechu, aż do rozpuku- trzy godziny płaczu o wszystko. Ale to akurat hormony... Sam człowieku nie wiesz kiedy jesteś szczęśliwy, a kiedy chce ci się umrzeć od razu, bo nic nie ma sensu. Mówią że to normalne....
Jesteśmy dalej niż na półmetku, wiemy też że będziemy mieli córeczkę :) Imię już wybrane- Tosia w skrócie, Antonina w pełni. I tutaj pojawiają się schody. "A czemu Antonina? Znaliśmy taką jedną. Co to była za wstrętna baba!" A ja zawsze mówię:" Nie obchodzi mnie co kto myśli. Dla nas się imię podoba i tak ochrzcimy naszą córkę. Nasza mała będzie dobra, wrażliwa i wyjątkowa!" No to potem są następne komentarze: "Nie rób tego! Tego nie jedz! A czemu ty tak siedzisz? Nie powinnaś! I dlaczego pijesz gazowane? Dziecko krost od tego dostanie!" A ja.... kiwam głową na znak zrozumienia, jednym uchem słucham, drugim zaraz wypuszczam i myślę... niech se mówią co chcą. Jak będę potrzebować rady dam znać. Na razie czuję się dobrze, dziecko rozwija się dobrze i nie potrzebuję zbędnych komentarzy.
Podsumowując, bycie w stanie błogosławionym czasami błogosławionym nie jest. Jak człowiek zderzy tą wspaniałą wiadomość, jaką jest oczekiwanie dziecka z prawdziwą rzeczywistością, nie jest wesoło. Nie zawsze. Myśli tłuką się do głowy, zaczyna się szarpanina z samym sobą. Bardzo często brak jest właśnie Maryjnej pokory i powiedzenia Bogu FIAT! na wszystko. Ale są też miłe chwile... Bardzo miłe.... :)