Opowieści pani Gritty
Rozdział 23. Będę walczyć (Opowieści pani Gritty)
dodane 2013-11-01 23:26
Lekkie drewniane, okrągłe tarcze stały ustawione między stołem a murem ściany. Na oko można byłoby rzec, że w całym refektarzu może być ich nawet ponad setka. Większość tarcz była poobijana. Widać było, że ich właściciele stoczyli już niejedną walkę na śmierć i życie. Rzeczywiście. Waregowie znani byli w poprzednim świecie jako niezawodni wojownicy. Pewni, honorowi, dla innych wojsk dysponujących jedynie lekką bronią niepokonani.
Ciepły ogień z paleniska rzucał ciemnoczerwone światło na dwie postaci siedzące przy drewnianej ciężkiej ławie. Skpione na rozmowie nie zauważały, że ogień powoli dogasał. Cień rzucany na tarcze blakł. Jednocześnie królująca na nocnym niebie konstelacja Oriona rzucała już zarówno do refektarza jak i na jezioro Melmar i całe cysterskie opactwo bladoczerwoną poświatę.
- Nie możesz żądać ode mnie bym porzucił Varnheem - mężczyzna artykułował wyraźnie i dobitnie każde słowo. Rozmawiająca z nim kobieta uniosła dłoń w geście nakazującym milczenie.
- Wiesz dobrze Eryku, że nie mogę dopuścić by Krzysztof pozostał w niewoli. W moją pieczę oddane zostały przez Jerozolimę wszystkie dawne królestwa Europy, a sam wiesz, że po ostatnich wydarzeniach sytuacja jest dramatyczna.
- Birgitto. Także i my uczestniczymy w tej walce. Także i u nas goszczą ostatnimi czasy te potępione potwory burząc wieczny pokój Varnheem i okolic jeziora. Jestem potrzebny także tutaj.
- Nie Eryku. Europa była jednym ciałem wyrosłym ze wspólnoty starożytnego Kościoła. Tym bardziej i tu nie ma już ani granic, ani mórz dzielących Europę. Jesteśmy, musimy być, trwać razem. Rosnący, rozkwitający na pniu którzego korzeniem jest Jerozolima i nią Władający. Nie będzie takiej pełni życia Skandynawii o jakiej zawsze marzyłeś bez Wendów, bez Słowian, bez porządku zamierzonego na początku czasów w królestwie Iraju.
- Prosisz o wiele Birgitto.
- Myślisz, że naraziłabym na jakiekolwiek niebezpieczeństwo spadkobierców mojego rodzinnego Nortalje? Ufajmy Władającym Jerozolimą i tak jak zawsze poddajmy także los Varnheem pod ich sprawiedliwy osąd i opiekę.
- Masz rację. Zabiorę dwóch z naszych braci i jeszcze dziś wyruszę do Iraju.
- Dziękuję Eryku.
- Niech się dzieje wola Jerozolimy.
Król wstał. Palenisko tliło się już tylko lekko. Miał już wychodzić z refektarza, lecz odwrócił się jeszcze w kierunku Brygidy.
- Żegnaj.
Eryk skłonił się nieznacznie w kierunku dawnej zakonnicy po czym zaczął uważnie przypatrywać się jednej z drewnianych tarcz.
- Stare czasy - rzucił krótko po czym chwycił tarczę z wyrytymi na jej krawędzi runami: Wynjo oraz Gebo. Brygida uśmiechnęła się. Tak bardzo te stare znaki przypominały wschodniosłowiański monogram złożony z liter P oraz X.
- Żegnaj Birgitto!
Eryk wyszedł z refektarza. Okno błyszczało czerwienią nocnego nieba. Myśli Brygidy powędrowały do rzymskiej bazyliki świętego Pawła. Tam właśnie w wizji Ukzyżowany obiecał Brygidzie, że każdy kto przez cały ziemski rok uczci codzienną modlitwą Rany odniesione podczas drogi na Golgotę - uwolni bliskie sobie dusze czyśćcowe. Co więcej - nawracać się będą zatwardziali grzesznicy. Co więcej, spełniona zostanie każda prośba takiej osoby. Jeszcze wiele innych obietnic złożył Brygidzie w tamtej bazylice wobec osób oddających cześć Jego ranom Ukrzyżowany. Ale czy przypadkiem już tyle nie wystarczyłoby aby Krzysztof nie musiał cierpieć zanim przystąpi do Chwały Królestwa? Wydawałoby się, że drzwi łaski są szeroko otwarte i każdy może wyprosić nawrócenie i zbawienie dla swoich bliskich. Dlaczego więc tak niewiele osób przez te drzwi przechodziło czerpać garściami z Miłosierdzia?
Zaczęło świtać.
***
Tomek ściskał otrzymany od Włodzimierza różaniec. Paciorki odciskały na dłoni małe ślady, ale szczęśliwy ze spotkania w zamku chłopak nie zważał na to. “Módl się za nami grzesznymi. Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.” Kolejny paciorek przesunął się między palcami. Tomek szybkim krokiem przemierzał kolejne metry mostu drogowego łączącego Toruń z Kujawami. Dybowski zamek pozostał daleko za plecami. Rwący nurt Wisły kilkanaście metrów pod metalową konstrukcją przeprawy błyskał słonecznymi refleksami. Rześki wiatr smagał od wschodu. Gdzieś tam daleko za wiślanymi meandrami, za Włocławkiem, Bobrownikami i w ogóle rodzinnymi stronami Włodzimierza i Józefa wciąż w gruzach leżała Warszawa. Chłopak uświadomił sobie, że Wisła jest w tym miejscu bardzo podobna do rzeki oddzielającej Królestwo Jerozolimskie od piekieł w tamtym świecie. Tylko zamiast wysiosłej góry z mieniącą się szmaragdowo - błękitnym światłem Jerozolimy gdzieś na horyzoncie majaczyła w tym świecie świadomość ruin stolicy dawnej, przedwojennej Polski. Wuj Jan z trudem mówił i jemu i matce o tym jak wygląda Warszawa po powstaniu. Dawny ułan nie potrafił się jakoś pogodzić z tym, że zwyczajnie tamtego pięknego miasta już nie ma.
Pisk opon wyrwał Tomka z zamyślenia. Huknęły drzwiczki z wojskowego, zielono-burego gazika. Wolnym krokiem wysunął się z niego mocno przygarbiony żołnierz. Tomek chciał według swojego planu ruszyć do katedry by wołać do niebios o łaskę dla swojego ojca, ale przygarbiona postać obleczona w mundur czerwonoarmisty nadzwyczaj sprawnie zagrodziła mu drogę.
- Witajcie. Pan Tomasz ma się rozumieć?
- Tak. Tak jest.
- Towarzysz pułkownik Iwan Zacharow. Ty pójdziesz z nami.
Drzwiczki samochodu znów huknęły otwierając się.
- Nic nie zrobiłem - Tomek nie rozumiał całej tej absurdalnej sytuacji.
- Przysłał nas wasz wuj Jan. Wasza matka znalazła się w szpitalu. Jest ciężko chora. Zawieziemy was.
Drzwiczki gazika zamknęły się z łoskotem jeszcze większym niż podczas otwierania. Samochód ruszył. Tomek znalazł się oszołomiony na tylnym siedzeniu. Dopiero gdy samochód zjechał z mostu i minął krzywą wieżę chłopak uświadomił sobie, że przecież wuj Jan jako weteran wojny z bolszewikami w 1920 roku i obrońca Warszawy nigdy nie wysłałby na poszukiwanie Tomka czerwonoarmisty. Było już jednak za późno. Oficer nie spuszczał go z oka. Tomek rozglądał się uważnie, jednak wbrew obawom rzeczywiście najpierw samochód skierował się wzdłuż ulicy Kopernika, potem Piekarami, uliczką Ducha Świętego, rynkiem i Szeroką aż do umieszczonego nieopodal ruin zamku krzyżackiego tymczasowego szpitala. Gazik gwałtownie zahamował. Tomek ściskając wciąż różaniec nie utrzymał równowagi i zderzył się z twardym oparciem przedniego siedzenia. Chwilowo zamroczony zanotował tylko wyciągniętą w stronę jego dłoni rękę oficera. Zbierając wszystkie siły cofnął dłoń z różańcem chowając go do kieszeni spodni. Drzwi ponownie się otworzyły i chłód powietrza nieco otrzeźwił Tomka pozwalając na samodzielne wydostanie się z samochodu. Przed chłopakiem znajdował się kilkupiętrowy budynek miejskiego szpitala.
***
Czarna smuga dymu wydobywającego się z komina lokomotywy znikała powoli za okolicznymi pagórkami. Wóz zaprzęgnięty w dwa konie miarowo wspinał się z położonej w dolinie stacji na jedno ze wzgórz. Powożący nim Józef spoglądał co chwila na swą towarzyszkę. Dziewczyna była małomówna. Skupiona na przetaczających się przez jej głowę myślach.
- Kaju, ludzie z Varnheem jadą już do ciebie.. Musimy się pośpieszyć. Jesteś gotowa?
- Tak - odparła krótko dziewczyna.
Wóz wspiął się w końcu na sam szczyt. Za wyróżniającym się wysokością drzewem znajdowało się rozwidlenie. Jadąc w prawo docierało się do Iraju. Droga w lewo prowadziła nad rzekę i do domu Józefa. Wbrew przewidywaniom Kai Józef zawrócił wóz w kierunku rzeki.
- Mięliśmy jechać do Iraju - żachnęła się siostra Tomka.
- Wiem. Ale sytuacja się zmieniła. Brygida poczyniła pewne kroki i musisz się spotkać z kimś… tutaj… - Józef wskazał na wyłaniający się zza krzewów bielony dworek. Kolor ten wyjątkowo kontrastował z otaczającymi go kwiecistymi ogrodami. Kolumny ganku wręcz mieniły się różnymi odcieniami, natężeniami, odmianami bieli. Wóz zatrzymał się. Józef zeskoczył z wozu. Z jednego z worków wyciągnął owies i podał koniom na dłoni.
- Ja tu zostaję. Ty powinnaś tam iść - powiedział do Kai w wyjątkowo poważny sposób. Kaja po raz pierwszy od wyruszenia ze stacji wykazała swego rodzaju zainteresowanie całą tą sytuacją. Lekko zsunęła się z kozła zaprzęgu. Idąc w kierunku ganku miała niejasne wrażenie jakby nowe siły wstępowały w jej duszę. Kwiaty wydzielały woń coraz intensywniejszą. Kontury drzew, krzewów i samej drogi stawały się niezwykle wyraźne. Jedynie kolumny mieniły się jakby nie mogły znieść natężenia światła od nich bijącego. Krok za krokiem dziewczyna była coraz bliżej budynku. Będąc o kilka metrów od wejścia musiała spuścić wzrok na trawę oplatającą prowadzącą do dworku drogę. W tym momencie usłyszała zmieszane ze sobą dźwięki świstu miecza tnącego powietrze wraz z trzepotem skrzydeł. Zadziwiająco silny wiatr uderzył jej twarz. Cofnęła się o krok chcąc zachować równowagę. Podnosząc głowę jej oczy wypełnił obraz archaniołów. Jeden z nich trzymał rękojeść miecza z wygrawerowanym na niej napisem Christo-pheros. Archanioł wyciągnął go w stronę Kai.
- Walcz! - krzyknął. Kaja na ten okrzyk zamknęła oczy. Gdy po chwili je otworzyła ze zdumieniem stwierdziła, że znów znajduje się przy wozie Józefa.
- Już jadą, zobacz! - stwierdził jak gdyby nigdy nic wskazując na drogę biegnącą od Iraju. Rzeczywiście. Trzech jeźdźców wzniecało niesamowity tuman kurzu. Kaja rozpoznała w jednym z nich króla Eryka. Chciała coś odpowiedzieć chłopakowi, ale w tym momencie zorientowała się, że do ściskającego jej talię pasa przytwierdzony jest miecz. Spojrzała na dworek. Nic nie świadczyło, żeby ktokolwiek był w jego wnętrzu lub na ganku. Otwarte drzwi budynku zachęcały aby zwyczajnie się w nim rozgościć. Kaja przesunęła dłoń po rękojeści. Wyczuła wygrawerowany na niej napis. “Będę walczyć” - szepnęła do siebie i uśmiechnęła się do Józefa.