Opowieści pani Gritty
Rozdział 21. Uliczkami starego miasta (Opowieści p
dodane 2013-09-23 22:39
Minęło wiele dni. Ciepły dom państwa Gritty w Reefcool tonął w oplatających go winoroślach. Dojrzewające grona spoglądały zachęcająco spoza gąszczu liści. Ciszę i harmonię dni przerywał tylko od czasu do czasu gwizd z komina nadjeżdżającej lokomotywy. Na ten dźwięk można było wstać z wiszącego leniwie hamaka i podejść do metalowej bramki znajomo skrzypiącej na zawiasach. Drogą wiodącą do portu zazwyczaj przechodziło wtedy kilkoro przyjezdnych. Jeśli byli tu pierwszy raz nie naruszali spokoju zachwyceni, a jednocześnie przytłoczeni burzą żółtych i białych kwiatów na łąkach wokół górującego nad miasteczkiem wzgórza.
XIII-wieczne mury nieopodal Krzywej Wieży w Toruniu
Kaja zsunęła się z drewnianej, pokrytej miękkim brązowym kocem ławki. Odłożyła na bok książkę i uważnie wsłuchała w odgłosy płynące z drogi wiodącej ze stacji. Lekki, ciepły powiew wiatru przyniósł nareszcie charakterystyczny dźwięk stawianych szybko, wręcz niecierpliwie, a jednocześnie lekko kroków. Dziewczyna poprawiła jasne włosy i ruszyła na spotkanie.
- Kaja! Nareszcie! - podróżna ciężka torba rezolutnie przeleciała przez niskie ogrodzenie posesji państwa Gritty. Bramka zamiast łagodnie zaskrzypieć zaśpiewała, a właściwie zapiszczała donośnie otwierając się z ogrmną prędkością. Niezbyt wygodne buty właścicielka torby pozostawiła w biegu uniemożliwiając bramce swobodne zamknięcie się po czym rzuciła się Kai na szyję.
- Wiem, wiem, słyszałam o wszystkim od pana Włodzimierza. Ale to tylko tak na chwilę, wiesz? Wszystko będzie po naszej myśli. Już ja wiem swoje. Nie martw się. Mówię ci to ja, która już sporo tu przeżyłam. Ale co to? Widzę, że zaniedbałaś lawendowe poletko pani pastorowej?
- Marto… - głos Kai łamał się, odsunęła przyjaciółkę gestem na odległość wyciągniętych ramion - Marto, ja już nie mogę. Rozumiesz? Nie potrafię. Tak chciałam, żebyśmy tu z tatą i Tomkiem razem spędzili choć kilka wieczorów zanim wrócimy tam… - Kaja lekko skinęła w górę - to znaczy na Ziemię. I po co było wieźć te lawendowe kosze?
- To nie tak! Wiesz co? Pani Gritty już tu idzie. Porozmawiamy wieczorem, dobrze?
Kaja uśmiechnęła się smutno. Odsunęła lekko Martę na bok wyglądając właścicielki domku. Rzeczywiście. Po chwili za niskim płotem lekko podpierając się laską ukazała się żona pastora.
***
Stary, ceglany mur pamiętający jeszcze trzynastowieczne wojny z pogańskim plemieniem Prusów kruszał pod naporem palców. Będąc dość wytrwałym można było odłupać od niego nawet całkiem spory kawałek. Tylko w tym miejscu ostał się taki właśnie stary fragment. Całą resztę murów krzyżackiego miasta rozebrali potem Prusacy. Tomek machał nogami siedząc na blankach owej obronnej budowli. Tuż za nim teren opadał stromo do Wisły. Po prawej stronie zaś stary mur zakręcał kończąc się dawną basztą. Baszta była dość wysoka, ale krzywa. Legendy mówiły, że postawił ją kiedyś w zadośćuczynienu krzyżacki zakonnik by świadczyła jak krzywe było jego życie.
Krzyżacy. Nikt nie chciał wierzyć w opowieść chłopaka. Ba. Po tych opowieściach sprowadzono do domu Tomka specjalnego lekarza, podobno specjalistę w takich przypadkach. Ów lekarz służył w wojsku rosyjskim wciąż stacjonującym w Toruniu choć było już przecież kilka lat po wojnie. Medyk orzekł, że póki co należało Tomka zostawić w spokoju. Szok wywołany utratą siostry oraz najwidoczniej traumatycznym przeżyciem jakim musiała być walka z żywiołem rzeki mógł przecież skutkować takimi dziwnymi wizjami. Po kilku próbach przekonania matki o prawdziwości swoich wspomnień chłopak stracił nadzieję, że ktokolwiek mu uwierzy. Jedynie wuj Jan, dawny ułan w służbie starej Rzeczypospolitej zdawał się serio podchodzić do tych opowieści.
Południowe słońce sprawiło, że odsłonięty w tym miejscu teren rozgrzewał się nieprzyjemnie. Tomek zeskoczył. Od czasu wyjścia ze szpitala lubił tu przychodzić. Te krzyżackie mury stały się mu jakoś bliskie. Lubił tu rozmyślać o tym jak dalej potoczyły się losy walki o Castrum Eve. Kocie łby pokrywały uliczkę u stóp murów. Tomek przeciął ją kilkoma krokami. Dalej wgłąb Starego Miasta wiodła wybrukowana w równie staranny sposób dróżka. Dawniej zwana była ulicą świętej Anny, ale od kiedy urodzony przy niej syn pewnego śląskiego kupca wstrzymał Słońce i ruszył Ziemię - nazwano ją ulicą Kopernika. Ciasna, kilkusetletnia zabudowa dawała cień. Tomek minął Piekary, następnie ulicę Ducha Świętego. Po prawej stronie strzelała w niebo dawna Brama Klasztorna. Gdyby dobrze jej się przyjrzeć, to można było na niej dostrzec zakonne białe tarcze herbowe z czarnymi krzyżami. Po lewej stronie ulicę zamykał dawny protestancki, barokowy zbór. Równe czworokątne kamienie bruku wiodły jednak dalej na wschód. Po chwili zza kupieckich kamieniczek, tuż za dawnym spichrzem pełniącym potem rolę składu wszelkiego towaru mającego znaczenie handlowe wyłaniała się monumentalna wieża katedry świętych Janów. Na jej szczycie prawie pół tysiąclecia wcześniej mieszczanie umieścili potężny dzwon. “Tuba Dei” był po słynnym “Zygmuncie” drugim w Polsce. Uderzano w niego tylko podczas największych uroczystości, śmierci królów. Albo najważniejszych przebłagań. I teraz właśnie Tomek miał ochotę stanąć tam wysoko i zawołać jego donośnym głosem. Wołać do niebios o pomoc dla taty i siostry.
***
- Gdybym miała sprawniejszą nogę sama stanęłabym naprzeciwko tej całej Ewy - odrzekła po chwili zadumy pani Gritty. Opowieść Kai zasmuciła wszystkich zebranych w ogródku przed domem w Reefcool. Nawet wesołe odgłosy cykad i świerszczy nie mogły w tej chwili oderwać ich myśli od wydarzeń, które miały miejsce nad rozlewiskiem.
- Niech mi pani teraz wytłumaczy moją rolę tutaj. Przecież wszystko stracone, tata na pewno jest już w drodze do któregoś z miast po tamtej stronie rzeki. Nie mógł z nami do tego zamku jechać ktoś od króla Eryka zamiast niemieckich Krzyżaków? Cystersi świetnie by sobie poradzili z łucznikami z zamku. Sami na pewno o wiele lepiej strzelają. Nie mogło tak być? No niech pani coś powie!
- A Mikołaj? - odparła spokojnie pani Gritty.
- Ale co z Mikołajem?
- Gdyby wojska Jerozolimy były zbyt skuteczne - Mikołaj mógłby nie mieć szansy przetrwać tej bitwy. A teraz nie cieszyłby się powrotem do domu, do swojej żony, córki…
Grymas bólu przeszył twarz dziewczyny. Marta pogładziła ją po jasnych włosach.
- Cieszymy się przecież ich szczęściem, prawda Kaju?
Kaja milczała.
- Plany Władających Jerozolimą są nieprzeniknione - przerwała ciszę żona pastora - Pamiętacie? Kiedyś opowiadałam wam o dziewczynie z którą przemierzałam lasy Paedor w drodze do Jerozolimy. Ona rzeczywiście straciła kogoś po tamtej stronie rzeki…
- Ona też straciła? - Kaja przerwała wywód pani Gritty - ale nie ojca!
- Nie zakładaj, że i ty stracisz. Tego, co dzieje się z twoim tatą nie wiemy. I musimy…
- ...zaufać. Wiem, wiem. Słyszałam to już chyba tysiąc razy. Tylko że z tego zaufania póki co mało wynikło dobrego. Nie wiedziałam gdzie jest ojciec. Teraz nie wiem nawet gdzie jest Tomek.
- Mamy gościa! - tym razem to Marta przerwała wywód Kai. Furtka skrzypnęła znajomo. Do zebranych podeszła dość wysoka, szczupła kobieta.
- Gości, Marto - poprawiła nowo przybyła. Rzeczywiście. Zza błękitnej sukni dziewczyny wyłoniła się na oko siedmioletnia dziewczynka. Ubrana również w niebieską sukienkę była jakby odbiciem wysokiej kobiety.
- Ja jestem Rozalka - stwierdziła pewnym głosem wykonując nieco niezgrabne dygnięcie - a to jest moja mama Ania.
***
Zatrudnieni przy zasypywaniu wejścia do tunelu pod Wisłą robotnicy co chwilę przerywali pracę racząc się dowiezionymi przez radzieckie wojsko trunkami. Liczne ciemnobrązowe butelki toczące się co chwila po murach dawnego zamku dybowskiego świadczyły, że tych przerw było już całkiem sporo. W pewnej chwili jeden najwyższych robotników zatrzymał się. Odłożył na bok butelkę z alkoholem.
- Ty no, co to takiego - szepnął sam do siebie - No coś takiego. Co u licha…
Mężczyzna schylił się sięgając po coś, co błyszczało zakopane w większości w ziemi.
- Nie przerywać! - krzyknął w tej chwili niski, mocno przygarbiony człowiek w mundurze oficera Armii Czerwonej.
- Rabotac! Nie prierywajte!
- Już, już towarzyszu kochanieńki mój! - odkrzyknął robotnik chowając znalezisko w dłoni - Napić to już się nie można? Na zdarowie!
- Rabotac! - odkrzyknął radziecki oficer.
- A wracajcie wy sobie do tej Azji towarzysze spod ciemnej gwiazdy - mruknął mężczyzna.
Chwytając szpadel spojrzał jeszcze raz na ów wydobyty z ziemi drobiazg. Był to mały różaniec. Drobne szmaragdowe paciorki łączył łańcuszek wokół ktorego wiły się wyrzeźbione filigranowe kwiaty lawendy.