Opowieści pani Gritty
Rozdział 20. Zwycięstwo (Opowieści pani Gritty)
dodane 2013-09-19 23:39
Daleki odgłos uderzeń metalowych elementów jakiejś wielkiej machiny stawał się coraz bardziej wyraźny. Ciemność przed oczami nie pozwalała odkryć tajemniczego źródła tego hałasu, jednak powtarzające się wciąż dźwięki stawały się coraz bardziej głośne. Stopniowo wracała pamięć. Pod palcami czuć było miły, aczkolwiek nieco szorstki materiał. Miło pachniał. Jakoś tak - można by powiedzieć - domowo.
Daleki odgłos uderzeń metalowych elementów jakiejś wielkiej machiny stawał się coraz bardziej wyraźny. Ciemność przed oczami nie pozwalała odkryć tajemniczego źródła tego hałasu, jednak powtarzające się wciąż dźwięki stawały się coraz bardziej głośne. Stopniowo wracała pamięć. Pod palcami czuć było miły, aczkolwiek nieco szorstki materiał. Miło pachniał. Jakoś tak - można by powiedzieć - domowo.
- Tomku! Tomku! - uszy doskonale odbierały te pełne napięcia i oczekiwania słowa. Czy to Kaja może postanowiła zorganizować poranne loty Swordfishem? A może Marta knuje kolejne plany w sprawie odbicia ojca zza rzeki… Zaraz… Przecież już widziałem ojca! Tak, to było na wieży tego zamku! Czy go odbiłem? Zaraz… Nie, ten smok. Zawadziłem o jego ogon. Tak, pamiętam, spadłem do wody. I to wspomnienie jasnego piasku, do ktorego chciało się dopłynąć ze wszystkich sił.
Nos. Wyraźnie swędział. Chłopak zmarszczył go, ale ulga była tylko chwilowa. Próbował znowu. Próbując uspokoić uporczywe swędzenie poczuł w końcu, że ma władzę nad mięśniami całej tej części twarzy. Że w końcu może też poruszyć powiekami. Uszy rozpoznały powtarzające się odgłosy uderzeń. Ktoś wrzucał widelce, czy też noże do metalowych kuwet. Tomek otworzył oczy. Biel sufitu poraziła go jakby spojrzał wprost w reflektory wojskowych samochodów. Oczy jednak szybko przyzwyczajały się. Minęła jeszcze chwila i Tomek wiedział już. Znajdował się w szpitalu.
***
- Myślisz, że to miało jakikolwiek sens? - Kaja smętnie stawiała stopy na kolejnych stopniach schodów zamkowej wieży. Krzysztofa w zamku nie było, a przecież jeszcze rano Ewa dała wszystkim jasno do zrozumienia, że ojciec jest za tą przeklętą bramą. Wystarczyło sięgnąć, chwycić.
- Sens jest w tym, by być w zgodzie z planami Jerozolimy. Co miało się wydarzyć - wydarzyło się. Nie ma sensu tego rozpatrywać.
Józef towarzyszył dziewczynie idąc kilka kroków przed nią. Strome schody wiodły ich w dół krętą drogą. Łatwo było poprzez nieuwagę runąć po tych stopniach. Dodatkowo co kilka, kilkanaście metrów na schodach musieli omijać martwe ciała chudych łuczników, którzy polegli w walce z zakonnikami. Przy każdym z nich Józef przystawał na moment.
- Ty nie rozumiesz, twój ojciec jest razem z tobą. Razem pracujecie, żyjecie po tej stronie rzeki. Dzielicie się sobą. A mojego ojca tu nie ma. Bo niby co jeszcze możemy zrobić? Przecież i ja, i Tomek przyszliśmy tu po niego. A gdzie on teraz jest? No powiedz mi! Gdzie on jest?!
Józef nie odpowiadał. Kaja wiedziała, że jeśli coś powie, znów stwierdzi jedynie że trzeba być posłusznym i zdać się na Władających Jerozolimą. A wtedy to by już chyba nie wytrzymała. Może więc lepiej było, że zamiast dyskutować chłopak pochylał się nad tymi trupami leżącymi na schodach. W pewnej chwili gdy oboje znajdowali się już prawie na samym dole Józef ponownie zatrzymał się nad jednym z łuczników. Ten z kolei lekko poruszył dłonią.
- Poczekaj - Józef zatrzymał gestem dziewczynę po czym pochylił się nad leżącym. Odwrócił go na plecy. Usta łucznika poruszyły się nieznacznie. Chłopak przyłożył do nich ucho.
- Jest jeszcze dla mnie nadzieja, prawda? - łucznik po każdym słowie musiał nabierać tchu - Zabierzcie mnie… Do Jerozolimy… Jeśli mam umrzeć to tam… Krzyżacy zabili mi dziecko, a ono zawsze miało blask fiołków w oczach… Takie fiołki rosły nieopodal domu…naszego domu… i na pewno są nieopodal Jerozolimy… Są, prawda?... Przebaczam im… Przebaczam…
Ostatnie słowa były już ledwo słyszalne. Józef podniósł głowę.
- Widzisz? Po niego tu przyjechaliśmy!
Kaja spuściła wzrok, a Józef wyciągnął ze sztywnej dłoni leżącego tkwiący tam wciąż łuk.
- Jakie jest twoje imię? - zwrócił się do łucznika.
- Mikołaj - szepnął leżący. Niewielki portal stanowiący wejście do wieży znajdował się może o dwadzieścia stopni poniżej łucznika. Gdy padło jego imię wydało się, że światło wpadające przez ten otwór do wnętrza wieży wzmogło się. Jasny snop światła wędrwował po kolejnych schodkach w niewytłumaczalny sposób. W końcu objął całego Mikołaja. Józef odsunął się pozostawiając łucznika z Kają. W kilka sekund pokonał drogę do wyjścia po czym krzyknął.
- Bracia! Radujmy się! Oto Mikołaj wrócił do świata żywych. Był umarły, a ożył! Zaginął, a odnalazł się!
Na to wołanie rycerze zakonni zbegli się do stóp zamkowej wieży. Po chwili z portalu wyłoniła się twarz łucznika. Widać było, że dzienne światło oślepiało go niemiłosiernie. Mrużąc oczy zbliżał się na środek dziedzińca zamkowego. Za nim szła Kaja. Przed gromadę zakonników wyszedł Herman. Mistrz krzyżacki podniósł przyłbicę i energicznie przygarnął wątłego łucznika klepiąc go w plecy z całej siły. Tych doznań było już mu chyba za wiele, na szczęście szybko znalały się nosze, które wraz z rannym przytroczone zostały do zaprzęgu. Krzyżacy żegnali Mikołaja pędzącego na tej prowizorycznej konstrukcji między czterema zakonnikami na koniach w stronę rzeki i jaśniejącego jej jerozolimskiego brzegu. Nad nimi wszystkimi powiewała chorągiew z gryfami i orłami na biało-czerwonej szachownicy. Zgnilizna zieleni powoli ustępowała. Gdzieniegdzie pod murami Castrum Eve dostrzec można było za to wschodzące kwiaty lawendy.