Opowieści pani Gritty
Rozdział 17. Pod murami Castrum Eve (Opowieści pan
dodane 2013-08-19 00:39
Widniało. Ciepłe, bladoczerwone światło zachodzącego obłoku gwiazdozbioru Oriona blakło w niesamowitym tempie. Na wschodzie łuna światła dziennego obejmowała kolejne połacie gęstego lasu. Jedynie strzeliste wieże Jerozolimy jaśniały swoim stałym, jasnym blaskiem. Wzgórze zaczęło rzucać wyraźny cień. Poranek rozświetlił usłaną drobnym piaskiem drogę wiodącą z obserwatorium przez wzniesienie i lasy Paedor do miasta na wgórzu. W swoisty sposób zaczął też lśnić ustawiony w dawnych czasach na szczycie wzgórza krucyfiks.
Światło rozprzestrzeniało się powoli także pośród ustawionych u stóp wzgórza namiotów. Konie w ogromnej ilości zaczęły rżeć jakby witając się z nowym dniem. Nie minął kwadrans i cały obóz ciężkiej jazdy został sprawnie zwinięty. Ponad dwustu rycerzy odzianych w białe peleryny z czarnymi krzyżami lub układającymi się w literę “T” pasami ruszyło ku mokradłom poprzedzającym ogromne rozlewisko. Końskie kopyta zanurzały się w błoto. Zwierzęta poruszały się niechętnie, aczkolwiek posłusznie po tej nieprzyjaznej okolicy. Na czele chorągwii podążał słynący niegdyś z odwagi, znany na europejskich dworach Herman von Balk. Tuż obok odziany w strój półbrata zakonnego poruszał się dawny książę mazowiecki Konrad. Z tą dwójką potężnych mężczyzn podążali rówież konno Kaja i Tomek. Dziewczyna uważnie wypatrywała charakterystycznej wieży Castrum Eve, Tomek zaś dzierżył ciężki sztandar chorągwi, który łopotał na ciągle przybierającym na sile wietrze. Nawet przyroda zdawała się wiedzieć, że tego dnia wydarzyć się mogą rzeczy ważne i gwałtowne. Jazda zmierzała w dół. Daleką wieżę zamczyska przykryła wkrótce wisząca nad rozpostartymi między lasami a rzeką nieużytkami mgła, a zakonna jazda nabierając tempa przebijała ją niczym ostra włócznia powietrze. Po godzinie wszyscy stanęli na brzegu rozlewiska. Przed nimi sterczały powalone kiedyś przez wodę kikuty drzew i ciemnozielone zarośla. Za mętną wodą czerniał zamek.
***
- Będzie ci tu dobrze, odpoczniesz, przygotujesz się do dalszej drogi - Ewa mówiła cicho, wręcz szeptała do ucha Krzysztofa. Ten z kolei równym krokiem minął ruiny czegoś, co dawnej chyba znajdowało się przed głównymi murami zamku. Zimna, wręcz posępna brama fortecy otwarta była na oścież. Zdziwiło to nawet nieco mężczyznę. Wszakże w nieprzyjaznej okolicy chętni na przeprawę do Jerozolimy powinni zachować ostrożność. Brama wybita była w okalającym ceglany czworobok murze. Wewnątrz niego w niebo strzelały dość wysokie zabudowania zakończone skośnymi dachami. W murach zamku czerniały szpiczaste, gotyckie okna. Po cztery w każdym skrzydle zamczyska. Ogromna, ośmioboczna wieża znajdowała się na dziedzińcu. Ewa poprowadziła Krzysztofa dookoła wzdłuż owej potężnej ceglanej ściany. Po przeciwnej do bramy stronie znajdowała się położona już za obrębem murów wolno stojąca niska wieża lub baszta. Ustawiona była na czterech monumentalnych, ceglanych filarach. Dopiero na wysokości kilkunastu metrów zaczynała się najniższa, wyglądająca na drewnianą podłoga. Filary dotykały rzeki. Dwa z nich były całkowicie zanurzone w wodzie, pozostałe dwa obmywały co chwila rzeczne fale. Z bryłą zamku wieżę łączył murowany obronny ganek.
Ewa lekko stąpając po czerwonych schodach wspięła się na mur obronny od strony owej baszty. Krzysztof bez przekonania podążył za nią chcąc właściwie wycofać się z noclegu w tym miejscu. Chciał już coś powiedzieć, ale Ewa wyciągnęła rękę w kierunku wieżyczki.
- Gdy nadejdzie poranek z zapadni umieszczonej w dole wieży nasi towarzysze spuszczą drewnianą łódź. W niej znajdziemy się my, oraz jeszcze jeden pasażer. Razem przeprawimy się na drugi brzeg rzeki. Zgadza się? - Ewa znów przyciszyła głos, a ostatnie pytanie ponownie wypowiedziała szeptem. Krzysztof uważnie przyglądał się rozciągającej się z tego miejsca panoramie. Po lewej stronie rzeka wydawała się dość wąska, jednak znajdujące się po drugiej stronie elementy krajobrazu zbytnio lśniły by móc coś więcej o nich powiedzieć. Właściwie zlewały się tylko w jedną szmaragdowo - złotą poświatę. Z prawej strony, nieco zasłonięta basztą część wydawała się dalsza, ale za to Krzysztof doskonale widział falujące na jej brzegu szuwary. Te dwie jakże różne krajobrazy rozdzielała jakaś odnoga rzeki, może jej dopływ.
- Co to takiego? - Krzysztof wskazał na odcinającą te dwie różne krainy wodę.
- Nie martw się - rzekła jakby nieco zdenerwowana Ewa - To jest główny nurt rzeki oddzielający niebo od piekieł. To odgałęzienie rzeki nad którym położony jest nasz zameczek płynie dalej wgłąb niziny Siddim.
- Czyli musimy przepłynąć tą odnogę rzeki? - Krzysztof wskazał kierunek skąd dobiegała błękitna poświata.
- Albo tak, albo najpierw przeprawimy się na tamten brzeg - Ewa wskazała szuwary - potem przeniesiemy łódź po lądzie i przepłyniemy właściwy nurt rzeki. W przeciwnym razie musielibyśmy płynąć spory kawałek rzeki pod prąd. Tak jak mówię jest najlepiej dla nas wszystkich.
Dziewczyna odwróciła głowę, a kruczoczarne długie włosy znów znalazły się na moment na dłoni Krzysztofa. Poczuł, że są jakby bardziej wilgotne, może bardziej tłuste niż ostatnio. Chciał jeszcze o coś zapytać, ale Ewa zniknęła już za schodami i szybko zmierzała ku wejściu do jednego ze skrzydeł zamku przywołując dłonią mężczyznę. “Rób co w twojej mocy” - pomyślał Krzysztof. Na moment jeszcze odwrócił wzrok w kierunku jaśniejącego jerozolimskiego brzegu rzeki. Uśmiechnął się nieco i podążył za swą towarzyszką na odpoczynek.
***
- Jak przedostaniemy się na drugi brzeg? - Kaja mierzyła wzrokiem odległość do zamku, a na jej twarzy malowała się wyraźnie coraz większa wątpliwość.
- Pamiętaj, przede wszystkim musimy zaufać - Józef mrugnął do niej wraz z odpowiedzią.
- Tomka z nami nie będzie? - Kaja chciała dalej przedstawiać swoje kolejne wątpliwości, ale w tym momencie wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, woda w rzece wyraźnie zmarszczyła się, drobne powierzchniowe fale zaczęły biec w kierunku przeciwnym do normalnego rzecznego prądu. Z zarośli nieopodal wyłoniła się znana już Kai postać Michała Urnowa. Posyłając uśmiech dziewczynie zwrócił się jednak do Hermana von Balka.
- Czcigodny mistrzu, wiatr za chwilę odsłoni bród rzeczny w stopniu wystarczającym. Pora ruszać.
Mówiąc ostatnie słowa skłonił się lekko, ale krzyżak jakby nie zauważał gdańszczanina i uważnie przypatrywał się falom.
- Niech ci Jerozolima wynagrodzi twoją wierną służbę Michale - odpowiedział dopiero po chwili - Zatem, zaczynamy? - rycerz odwrócił się do wciąż stojącego obok półbrata zakonnego. Ten z kolei skinął lekko głową, po czym głośno zawołał do pozostałych:
- W imię Władających Jerozolimą - ruszamy!
Na dźwięk tego rozkazu fale jakby westchnęły stłumionym okrzykiem przywodzącym na myśl skargi wznoszone przez udręczonych więźniów, konie zarżały, mokre błoto rozbryzgło się. Krzyżacka jazda skierowała się w kierunku z którego przyszedł poprzednio Michał Urnow. Kaja i Józef bez słowa sprzeciwu ruszyli za Hermanem i Konradem. Konie wdarły się w rzeczne fale. Bród okazał się być dość głęboki i Józef musiał niezwykle uważać, by nie upuścić drzewca proporca jazdy. Biało czerwona szachownica z wizerunkami orłów i gryfów zbliżała się do zamku pośród ustępującej przed jazdą wody. Po kwadransie krzyżacka chorągiew wynurzyła się po drugiej stronie rzeki. Wiatr ustał, nad bród powróciły gęste fale. Rycerze uważnie przyglądali się zamczysku, które zdawało się być puste i wymarłe.
***
Kładąc się spać Krzysztof próbował pocieszać się, że jest to już ostatnia noc poza Jerozolimą. Co prawda ze zdziwieniem zauważył, że zamiast kilku osób czekających tak jak on na przeprawę w zamku znajdowało się bardzo wiele wątłych, nienaturalnie chudych postaci. Ewa zdawkowo tylko wytłumaczyła mu, że są to dawni rycerze francuscy, chyba łucznicy. Okupowali oni pomieszczenia refektarza i dawnego zamkowego dormitorium. Byli małomówni, ale i Krzysztof pragnął już tylko odpoczynku i nie wdawał się w dyskusje. Zresztą, Ewa mówiła że trzeba sprawy wziąć w swoje ręce, zaplanować i potem konsekwentnie realizować. Takie postawienie sprawy coś mu się teraz kłóciło z tym zaufaniem Jerozolimie, ale sen zmagał owe przemyślenia. Po chwili ogarnął króla Iraju do końca, a na oświetlonych światłem ognia ceglanych ścianach przemykały tylko co chwila cienie wątłych postaci.