Opowieści pani Gritty
Rozdział 12. Cielska nad Varnhem (Opowieści pani G
dodane 2013-07-06 01:03
Włodzimierz minął bramę wiodącą do opactwa. Przed murami okalającymi siedzibę cystersów po wydeptanej w trawie ścieżce w charakterystyczny dla siebie sposób przemieszczały się biało - szare ptaki. Jedynie ich głowa lekko odcinała się od innych części ciała mieniąc się jasnożółtą barwą. W pierwszej chwili Włodzimierz wziął je za gęsi, ale w powtarzanym co chwila “ara, arah” rozpoznał typowy odgłos głuptaków.
Włodzimierz minął bramę wiodącą do opactwa. Przed murami okalającymi siedzibę cystersów po wydeptanej w trawie ścieżce w charakterystyczny dla siebie sposób przemieszczały się biało - szare ptaki. Jedynie ich głowa lekko odcinała się od innych części ciała mieniąc się jasnożółtą barwą. W pierwszej chwili Włodzimierz wziął je za gęsi, ale w powtarzanym co chwila “ara, arah” rozpoznał typowy odgłos głuptaków. W głowie mężczyzny pojawiło się dawne wspomnienie, spacer z przyszłą żoną jedną z bałtyckich plaż. Szum fal i właśnie te głuptaki spłoszone głośnym śmiechem zakochanych. Włodzimierz przystanął pod bramą pozwalając ptakom spokojnie opuścić ścieżkę. Zimne kamienie budowli, nieogrzane jeszcze przez wschodzące słońce wydawały się wyjątkowo szorstkie. Głuptaki zniknęły gdzieś w zaroślach. Włodzimierz ruszył wzdłuż murów, minął ich załom i potężną ręką pomachał do czyszczącego łuczniczą tarczę chłopca.
- Hej, Kuba!
Skupiony dotąd chłopak zaprzestał swoich czynności, odłożył tarczę na bok i wstał by przywitać się.
- Witam panie Włodzimierzu. Jak tam nasz samolot? Gotów do lotu?
- Oj Kuba, ty to lepiej naucz się porządnie celować. Nasze strzelby nie załatwią wszystkiego - odparł Włodzimierz.
- Nie ma sprawy. Łuk jest, kołczan jest, strzały są...
- A duch do walki jest? - zapytał Włodzimierz przewrotnie się uśmiechając.
- Jest! Czekam tylko na rozkaz wymarszu! - odparł gorączkowo Jakub.
- To dobrze. Zdaje się, że coś dzieje się od dzisiejszego poranka. Piekło jakby ożyło. Gdy człowiek łapany w sieć śmierci płynie w jej odchłań, piekło jest zazwyczaj milczące. Zdaje się wtedy nawet, że nie istnieje i nigdy nie istniało. Wydaje się, że jest wtedy tylko fałszywą pieśnią dawnych grajków i poetów. Ale wtedy gdy człowiek zawraca ku wolności... wtedy piekło rusza z całą zawziętością po niego. Staje się namacalne, otacza, pochłania. Czujesz je, stara się wniknąć we wnętrze człowieka. I zobacz Kuba. Tam, na horyzoncie.
Kilkadziesiąt kroków od miejsca ćwiczeń strzeleckich chłopaka teren załamywał się. Pod stopami otwierała się przepaść. Ostatnie zarośla kończyły się kilkanaście metrów pod szczytem klifu. Niżej dostrzec można było tylko gołe skały niknące gdzieś daleko w wodach jeziora Melar. Dalej jezioro przechodziło w pofalowaną, pokrytą lasami równinę. Jakub wiedział, że za tymi lasami znajdują się wioski zamieszkiwane przez żyjących zgodnie z prawami Jerozolimy, ale znajduje się też rzeka. Za nią teren spowijał mrok rysujący jedynie wąski pasek na horyzoncie. Chłopiec wpatrywał się uporczywie w to miejsce wskazywane mu przez Włodzimierza. Horyzont zaczął jakby falować. Dwie drobne kropki oderwały się od tej brudnej szarości i uniosły w górę.
- To Silene? - spytał chłopak.
- Tak. I jeszcze jakiś drugi. - odparł spokojnie Włodzimierz. Spokój ten był czymś niezwykłym zważywszy, że punkty stawały się minuta po minucie coraz większe. Po pewnym czasie można było rozpoznać, że mają one skrzydła, potem głowy, szpony. Dwa ogromne cielska zawisły przed strzelającą w niebo z jeziora Melmar górą zawodząc z cicha lub skomląc. Omiatając wzrokiem opactwo zatrzymały się na chłopaku. Włodzimierz zacisnął swą potężną dłoń na ramieniu Jakuba. Potężne cielska odepchnęły się od powietrza zamaszystmymi ruchami skrzydeł i ze skowytem runęły w stronę jeziora. Włodzimierz z Jakubem podbiegli do krawędzi urwiska.Zobaczyli jak szpony jednego ze smoków pochwyciły z jeziora jakieś żywe stworzenie unosząc w stronę piekła.
- Zostaw!
Mężczyźni odwrócili się nagle aby rozpoznać wypowiadającego ten niespodziewany rozkaz. Był nim stojący na murze opactwa król Eryk. Silene zaskomlała słysząc głos króla tej krainy i upuściła stworzenie do jeziora.
- Nie mają tu żadnej władzy - wyszeptał Włodzimierz - ale przyleciały zobaczyć co się święci. Widać wola Krzysztofa zaczyna na powrót skłaniać się ku Jerozolimie.
Jakub uśmiechnął się. Zacisnął mocniej dłoń na bogato zdobionym, o złotej rękojeści sztylecie przymocowanym do skórzanego pasa.
- Już niedługo... tato... - szepnął równie cicho co Włodzimierz wpatrując się w znikające na horyzoncie smoki.
***
Strzelby, a właściwie karabiny zostały przymocowane do samolotu w sposób umożliwiający swobodne celowanie w szerokim zakresie kątów. Zwrotność Swordfisha była ogromna, jednak nawet taki samolot nie dałby rady nadążyć obracać się za zwinnymi smokami. Stąd ruchome mocowanie karabinu było wskazane. Tomek obchodził płatowiec sprawdzając różne położenia automatu. Mierzył okiem odległość do skrzydeł. Starał się zapamiętać dokładnie ewentualne przeszkody na które mogą napotkać kule wystrzeliwane to zupełnie z boku, to prawie na wprost. W trakcie walki to dłonie powinny pamiętać takie rzeczy, na myślenie nie będzie czasu - twierdzili cystersi. Tomek chodził zatem, badał, starał się poukładać sobie wszystko w głowie.
- No, jak tam moja maszyna? Podoba się?
- Jak nie wiem co - odparł chłopak rozpoznając głos Włodzimierza. Tata Józefa podszedł do płatowca. Starł z lewego skrzydła jakąś niewidzialną chyba dla chłopaka plamę.
- Dziś twoja kolej Tomku. Wsiadaj na miejsce pilota. W razie czego będę na miejscu obok.
- Ale...
- Nie ma wymówek. Wsiadaj.
Głos Włodzimierza był stanowczy. Tomek wiedział, że to nie przelewki, zatem bez dalszej zwłoki wskoczył na dolne skrzydło i zajął wskazane mu miejsce.
***
Marta kończyła przekładać do lnianej torby zerwane jeszcze nieopodal Reefcool kwiaty bzu. Zapach wypełniający dawną zakonną celę stawał się nie do zniesienia. Dziewczyna miała za chwilę spotkać się z Kają. Otworzyła jeszcze tylko okno. Cela usytuowana w murze od strony jeziora wypełniła się momentalnie chłodnym porannym powietrzem. Słońce świeciło zapowiadając ładny dzień. Brak jakiejkolwiek chmury na niebie zachęcił, by na moment wyjrzeć na zewnątrz. Jezioro mieniło się lazurem. Wtem coś wielkiego przecięło ten pejzaż sunąc z błękitu nieba w dół. Po kilku sekundach kolejny świst przeciął powietrze. Marta z obrzydzeniem dostrzegła dwa rozlane cielska sunące w stronę jeziora. Zamknęła szybko okno. Chciała wybiec poinformować kogoś z braci o swoim spostrzeżeniu, ale w tym momencie z hukiem otworzyły się drzwi do celi i w pomieszczeniu znalazła się siostra Tomka.
- Król Eryk przegonił te potwory! - krzyknęła łapiąc oddech - Jeden z nich to był podobno ten smok, z którym walczył święty Jerzy - opowiadała dalej z przejęciem. - Podobno teraz ma z nimi walczyć Tomek. Ale ja się chyba na to nie godzę. Jako siostra mojego brata - nie godzę się!
- A czy ufającym Władającym Jerozolimą spadł kiedyś włos z głowy? - odparła niepewnie Marta.
“Będziecie znienawidzeni przez wszystkich z powodu mojego imienia. Lecz nawet włos wam z głowy nie spadnie. Przez swoje wytrwanie zapewnijcie sobie życie.” (Łk 21, 17-19)