Opowieści pani Gritty
Rozdział 11. Vickersy cystersów (Opowieści pani Gr
dodane 2013-01-02 11:45
Dochodziło południe. Wóz, którym pani Gritty zmierzała z Iraju do swojego domu nad Wisłą powoli pokonywał nieco wyboistą drogę obsypaną drobnym, jasnym piaskiem. Koń stąpał rytmicznie, ale niezbyt szybko. Wydawało się, że razem z kobietą podziwia otaczające drogę łąki. O pół godziny jazdy w stronę rzeki droga rozgałęziała się. Schodząc nieco poniżej tej równiny można było dojechać aż do stacji kolejowej skąd regularne połączenie kierowało podróżnych albo do samego miasta, albo w przeciwną stronę - do portu Reefcool. Pani Gritty planowała jednak pozostać na miejscu i wybrać na rozstaju prawą drogę, którą tak często przemierzały razem z matką Józefa kierując się w stronę ich domów.
Pogoda przyjemnie rozleniwiała. Zdawało się, że jest ziemski czerwiec. Koń stąpał coraz wolniej. Dopiero gdy zatrzymał się zupełnie wyrwał panią Gritty z zamyślenia.
- Co tam, mój rumaku - zaśmiała się kobieta - do domu przecież jeszcze daleko.
Koń parsknął cicho zastygając w bezruchu i strzygł jedynie uszami. Pani Gritty zeskoczyła z wozu i obeszła go dookoła. Pośród licznych pakunków, które wiozła z miasta, znajdował się zwykły szary worek owsa. Kobieta zanurzyła w nim dłoń.
- No jedz, jedz. Niech ci będzie na zdrowie.
Zwierzę skorzystało chętnie z poczęstunku. Pani Gritty rozejrzała się raz jeszcze wokół. Pomimo ciepła słońca okolica żyła zielenią. Było wilgotno, ale nie parnie. Było ciepło, ale nie czuć było południowego skwaru i spiekoty. Łąka rozbrzmiewała delikatnymi odgłosami małych żyjątek. “Jak to było?” - pomyślała - “Gdyby serce twoje było proste, każde stworzenie stałoby się dla ciebie zwierciadłem życia i księgą świętej mądrości. Nie masz stworzenia tak małego i lichego, które by w sobie nie odbijało dobroci Bożej” (“O naśladowaniu Chrystusa”, II.4). W pewnej chwili do znajomych odgłosów przyrody dołączył jeszcze jeden. Pani Gritty rozglądała się dookoła w poszukiwaniu jego źródła. Bliżej nieokreślony odgłos zmienił się stopniowo w brzęczenie, potem szybko w warkot. Na horyzoncie od strony Jerozolimy ukazał się mały punkcik, który rósł szybko w oczach stając się znajomym dwupłatowcem. Samolot przeleciał nad drogą, zatoczył niepełny okrąg, następnie zaczął lecieć wzdłuż traktu.
- No, rumaku. Mam nadzieję, że tym razem Włodzimierz nie będzie lądować wprost na nas, co? - rzekła kobieta przypatrując się podniebnym akrobacjom. Swordfish jednak wyraźnie obniżał lot. Gdy koła miały już dosięgnąć pyłu drogi silnik zaryczał mocniej. Potem kurz wzbił się zasłaniając maszynę i wszelkie odgłosy umilkły. Pani Gritty położyła lejce na przednim siedzeniu na wozie i podeszła kilkanaście kroków w stronę samolotu.
- Włodek, ile razy ja mam powtarzać, żebyś mi zwierząt nie płoszył tym swoim monstrum, co? - zawołała przekornym głosem.
Mężczyzna zeskoczył z dolnego płatu samolotu na ziemię i zamiast odkrzyknąć stosowną odpowiedź pomachał tylko zapraszającym gestem. Pani Gritty ruszyła dalej. Z kurzu wyłoniły się w końcu jeszcze dwie postaci.
- Przepraszam cię bardzo, ale czas naglił - powiedział Włodzimierz, gdy pani Gritty dotarła w końcu do maszyny - pozwól, że ci przedstawię. To jest pani Sztolcmann i jej syn, Szymon. Szymon był na Ziemi jednym z przybranych przez Krzysztofa dzieci.
- Szymek! - zawołała pani Gritty - nareszcie skarbie, wszyscy tutaj na ciebie czekaliśmy! - dodała ściskając i matkę chłopca i samego Szymona.
- Czy Tobiasz jest w Iraju? - zapytał Włodzimierz.
- Nie, Tobiasz ostatnio przebywa w tym dworku, który znajduje się między drogą na stację a drogą do nas, no wiesz Włodek, za rozwidleniem...
- Wiem, wiem - tata Józefa położył swą wielką dłoń na ramieniu pani Gritty. Po chwili milczenia dodał tylko.
- Zawieziesz?
- Tak, oczywiście - odparła szybko żona pastora - mam zresztą po drodze.
- Dziękuję. Ja mam jeszcze coś do załatwienia w Iraju... i poza nim....
- Jak zwykle. Ty jesteś taki jak mój mąż. Zawsze coś, nigdy nie możesz usiąść i nic nie robić?
- Podobno to nie po męsku - odparł Włodzimierz ze śmiechem.
- Jak nie po męsku, co ci znowu strzeliło do głowy? - odparła pani Gritty z przekąsem.
- A pamiętasz ten słynny obraz, na którym mężczyzna leży na kanapie i spogląda na malarza?
- Nie pamiętam - odparła kobieta po chwili.
- No, ten w tym wielkim muzeum w Nowym Jorku.
- Nie, nie, a kto go malował?
- Nie pamiętam nazwiska, pewnie ten słynny realista z Francji czy Hiszpanii...
- Daj spokój, nie pamiętam.
- No ten niebieski z czerwonymi kwiatami za łóżkiem.
- Nie denerwuj mnie nawet. Jaki znowu obraz, nie pamiętam.
- Nikt nie pamięta. Bo takiego obrazu nie ma! - zaśmiał się Włodzimierz - Leżące na kanapach są w dobrej sztuce tylko kobiety. I słusznie. A my - do pracy rodacy...
- Oj ty! Ja ci tu dam stroić sobie ze mnie takie żarty! Leć zatem tym swoim żelastwem. A panią i pana - pani Gritty wskazała śmiejąc się na chłopca i jego matkę - zapraszam do naszej karocy. Po chwili cała trójka machała odlatującemu Swordfishowi na pożegnanie. Koła wozu turkotały dalej rytmicznie. Rosnąca na rozstaju dróg stara brzoza była coraz bliżej. Za brzozą wóz minął zjazd na stację i skierował się ku rzece. Nie minęła minuta i z lewej strony drogi, na skraju skarpy ukazał się dworek. Budynek skąpany w kwiatach z ogrodu ożywiał te struny w duszach, które wygrywały cud i piękno życia rodzinnego. Pusty - zdawało się - budynek zapraszał matkę z synem. Jedynie na ganku lśniło coś, co odcinało się od tego sielskiego krajobrazu.
- Spójrz mamo, jaki wspaniały - zawołał Szymon.
- To coś, to znaczy ten miecz należy, to znaczy będzie należeć do Tomka - odparła pani Gritty.
***
Pomimo grubych murów opactwa jego wnętrze dogłębnie przenikało ostre, chłodnawe i szorstkie powietrze, które wieczorami docierało od jeziora Melmar na sam szczyt góry. Wśród zgromadzonych przy stole w refektarzu panowała ożywiona atmosfera. Gwar rozmów ucichł dopiero, gdy najpotężniejszy ze zgromadzonych mężczyzn wstał i stanowczym gestem nakazał milczenie.
- Drodzy moi. Jesteśmy niezwyle zaszczyceni mogąc gościć syna i córkę króla bratniej nam krainy. Varnhem dla ziemskiej Skandynawii było tym, czym dla Słowian była kiedyś Jasna Góra. Przewrotne plany mocy piekielnych nakazały szwedzkiej koronie uderzyć w wasze Varnhem wiele setek lat przed ziemskimi narodzinami Krzysztofa, króla Iraju. Zrządzeniem Władających Jerozolimą skandynawskie Varnhem może stać się dla was początkiem ocalenia Krzysztofa. W tym świecie jednak granice między dobrem a złem przebiegają ostro i wyraźnie. Nie ma miejsca na niepewność i niezdecydowanie. Musicie wiedzieć, że każda chwila obecności Krzysztofa po tamtej stronie rzeki sprawia, że jest on coraz bardziej gotowy wybrać zło. Brygidzie, córce książęcych rodów Skandynawii, Chrystus powiedział kiedyś jasne słowa: “Robię wyrzut tym, którzy mną pogardzają i są nieczuli na moją miłość.”. Ufam, że całe życie Krzysztofa, a także heroiczne wybory, których dokonywał na Ziemi sprawią, że odrzuci drogę, którą proponują mu zastępy piekielne. Wtedy przyjdzie kolej na nas. Piekło będzie bronić dostępu do niego z całą stanowczością, ale będzie musiało ugiąć się przed królestwami Jerozolimy, przed Varnhem, przed Irajem oraz przed wolną wolą człowieka. Musimy zatem być gotowi. Przed wami - tutaj król Eryk zwrócił się do rodzeństwa - wiele ćwiczeń. Gdy nadejdzie już czas, ty Tomaszu poprowadzisz wraz ze mną odsiecz. Aniołowie przynieśli kilka godzin temu do naszego opactwa wiadomość, że wszystkie dzieci, które Krzysztof próbował ocalić na Ziemi, znajdują się już w dworku państwa Kruszyńskich niedaleko Iraju. Jedynie Jakub pozostaje jeszcze u nas, ale po ukończeniu nauk i on znajdzie się za jeziorem Melmar by dołączyć do swoich sióstr i braci. Dla ciebie Kaju Jerozolima przewidziała bardzo ważną rolę. Gdy nadejdzie czas twoja silna wiara może przesądzić o losach całej tej wojny.
Król usiadł za stołem. Rodzeństwo patrzyło na niego z podziwem w oczach. Jakie to właściwości tej krainy sprawiały, że każdy kto wybrał Jerozolimę tak bardzo wzrastał w siłę, stanowczość, tak wielką zyskiwał pewność siebie?
- Tęsknisz? - z zamyślenia wyrwał Kaję kobiecy głos. Dziewczyna odwróciła głowę.
- Marta! Skąd ty tutaj! Nie poznałam cię! - Kaja nie kryła zaskoczenia, ale i radości - Myślałam, że zostałaś w Reefcool.
- Pan Włodzimierz zabrał mnie swoim aeroplanem - zaśmiała się Marta.
- Widzę, że już wszyscy latali tym samolotem, tylko jeszcze nie ja! - obruszyła się dziewczyna.
- Nie martw się siostra - wtrącił Tomek - na każdego przyjdzie kolej - uśmiechnął się witając się jednocześnie z Martą.
- A gdzie jest pan Włodzimierz? - przerwała powitania Kaja.
- Wylądowaliśmy z godzinę temu na skraju tego urwiska, które zaczyna się tuż za murami. Pan Włodzimierz poprosił bym odszukała was, a sam miał iść szukać w klasztornych piwnicach urządzeń do swojego samolotu...
- Jakich znowu urządzeń? Przecież ten samolot chodzi jak zegarek szwajcarski - żachnął się Tomek.
- Pewnie wojennych - kolejny głos odpowiedział Tomkowi. Cała trójka rozmawiających spojrzała na kobietę, która stanęła za krzesłem Kai.
- Witajcie, jestem Birgitta. Birgitta Birgersdotter, zwana również Brygidą. Pan Włodzimierz szykuje ten samolot dla ciebie Tomku. A dla ciebie Kaju mamy tutaj coś specjalnego. Zapraszam was dziewczęta po kolacji na małą przechadzkę.
- To będzie dla nas zaszczyt - powiedziała Marta wpatrując się w wyniosłe, ale pełne ciepła rysy twarzy rozmówczyni.
- Do zobaczenia zatem wieczorem - stwierdziła Brygida odchodząc w stronę króla Eryka.
- Kto to jest? - zapytała Kaja po cichu.
- Tą panią znają wszystkie królestwa wyrosłe tutaj z cywilizacji europejskiej. To święta Brygida. Jest opiekunką całej Europy... choć najpierw była mamą ośmiorga dzieci. Bardzo pragnie, by wasz tata wrócił do Iraju. Jak to matka - wie jak bardzo dzieci lgną do swoich rodziców. I muszę wam powiedzieć, że jeśli Brygida o coś prosi, to i król Węgrów Stefan, i król Hiszpanii Ludwik, no i w końcu król Eryk nie odmawiają.
***
- Jak tam trening Jakuba? - Włodzimierz odłożył na bok wieko skrzyni których cystersi zgromadzili w piwnicy pod refektarzem kilkadziesiąt.
- Jeszcze kilka tygodni i będziesz mógł zawieźć Jakuba do pozostałych dzieci - odparł zakonnik pomagając przesunąć skrzynię bliżej wyjścia. Gruba warstwa kurzu wzniosła się w ciasną przestrzeń podziemia rozświetlaną jedynie małym okienkiem kilkanaście centymetrów pod sklepieniem.
- Jakub strzelał dziś z łuku bardzo celnie, ale nieco brakuje mu jeszcze cierpliwości w trakcie celowania. Chciałby w ciągu kilku sekund przeszyć przeciwnika nawet i dziesiątką strzał. Jeszcze chwila Włodku.
- Dobrze, zatem za kilka tygodni przylecę po niego, albo może Józef przyleci, strasznie się ten mój chłopak pali do tego by choć zobaczyć to wspaniałe miejsce - zaśmiał się Włodzimierz.
- To co, wyciągamy je ze skrzyni?
- Jasne. Ciekawe czy jeszcze działają po tak długim czasie.
- To są Vickersy, pewnie że działają - odparł zakonnik. Po chwili dwa ponad metrowej długości i również pokryte kurzem karabiny maszynowe ułożone zostały obok skrzyni.
- Świetnie będzie się na nich ćwiczyło naszemu Tomkowi - rzekł Włodzimierz przecierając kurz - weźmy po jednym, w końcu to ponad dziesięć kilo. Jeszcze dziś przymocuję je do naszego dwupłatowca.