Opowieści pani Gritty
Rozdział 10. Jezioro u stóp króla Eryka
dodane 2012-12-27 01:16
Spod stóp Kai z każdym krokiem toczyły się w dół stoku górskiego małe, drobne wapienne kamyczki. Ścieżka wiodąca na najwyższy ze szczytów górskich położonych nad jeziorem Melar usłana była tymi drobinami, które utrudniały nieco mozolną i tak wspinaczkę. Podróż odbywała się raczej w milczeniu.
Spory wysiłek, który w pokonanie tej trasy musieli włożyć zarówno pan Gritty, Tomek, Kaja oraz jeszcze jedna, poznana dopiero nad brzegiem jeziora osoba, uciszył wcześniejszy gwar rozmów. Tomek domyślał się, że opactwo cystersów położone na samym szczycie pozwoli mu zdobyć pewnego rodzaju sprawności, które okażą się przydatne podczas wspomnianej jeszcze w Reefcool przez ojca Stanisława wojnie. Wojnie o jego własnego tatę. Wielokrotnie pytał pana Grtitty o to, czy zna szczegóły nauk, których udzielają bracia cystersi, jednak pastor zawsze odpowiadał iż jedyne co chłopak musi teraz wiedzieć to to, jaka jest wola Jerozolimy. A jedyne co musi uczynić, to po prostu być jej posłusznym. Jeszcze zanim zaczęli wdrapywać się na tą górę musieli przeprawić się przez położone u jej stóp jezioro Melar. Był to niezwykle duży akwen. Gdy dotarli do jego brzegu pan Gritty po prostu zszedł po stromym brzegu aż do samej tafli wody. Lekko pofalowana w tym miejscu kraina porośnięta była gęstym lasem złożonym przede wszystkim z gigantycznych świerków, czasem także z mniejszych sosen. U stóp wędrowców często pojawiały się białe kwiaty rumianka pospolitego. Cała trójka w naturalny sposób omijała te jasne wyspy chcąc pozostawić ich urok nietkniętym. W pewnym jednak momencie las przerzedził się, ostatnia kępa rumianku nagle urywała się. W tym miejscu teren opadał do jeziora niczym ścięty jednym uderzeniem miecza. Pastor zsunął się po okrywającym ten spadek mokrym piasku na kilkumetrową najwyżej plażę. Kaja i Tomek czekali na skraju lasu na dalszy ciąg wypadków. Pan Gritty spojrzał jednak jedynie na zegarek, wyciągnął rękę i pomachał w charakterystyczny dla siebie samego sposób. Po kilku minutach zza klifu wyłoniła się niewielka, drewniana łódź. Mogła pomieścić najwyżej kilka osób. Zanim łódź dobiła do plaży Tomek dokładnie przyjrzał się osobie, która wiosłowała rytmicznie na jej rufie. Nie wyglądała ona ani na żeglarza, których chłopak poznał jeszcze przed wojną w Toruniu, ani na rybaka. Ta sylwetka przypominała mu raczej portrety zawieszone w muzeum miejskim w ratuszu.
- Chodźcie tutaj prędko - zawołał pastor widząc ociągające się rodzeństwo. Po chwili cała trójka była na dole. Pan Gritty widząc pytające oczy Tomka dodał:
- To jest Michał Urnow. Na Ziemi żył ho ho... jakieś sześćset lat przed nami. Był jednym z kupców w Gdańsku, którzy utworzyli jedyne wtedy w Koronie Polskiej bractwo świętego Eryka, a nawet w gdańskim kościele karmelitów ufundowali ołtarz tego świętego. Potem zawsze w maju urządzali procesje. W tym kościele często spowiadali się wtedy i kupcy, i marynarze. A że niespokojne to były wtedy czasy... wiele dusz uratowali członkowie naszego bractwa poprzez swoją działalność... Co tu mówić. Sam Ojciec Święty im w tym dziele pobłogosławił, a biskup szwedzki przysłał im relikwie króla Eryka.
- No tak! Od razu ten rybak nie pasował mi na... rybaka. Widziałem takie osoby u nas w ratuszu na starych obrazach pokazujących handel w dawnym Toruniu.
- Widzicie. To bractwo powołane przez kupców na Ziemi nadal trwa. A tutaj ich łódź dowiezie nas do samego świętego Eryka... Panie Michale! Zapraszamy tutaj! - ostatnie słowa pastor wykrzyczał w kierunku zbliżającej się łodzi. Postać przy wiosłach również pomachała w kierunku stojących na plaży i po chwili wyskoczyła wprost do wody.
- Witajcie w naszych skromnych progach! Pana Gritty już znam. A to są jak myślę...
- To jest moja siostra Kaja, ja jestem Tomasz - Tomek wysunął się przed pastora wyciągając dłoń.
- Jak tam nasz Toruń po takim szmacie czasu? - odparł Michał. Był to mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Silny uścisk dłoni sugerował jednak twardy charakter - Wasz port dalej konkuruje z naszym w Gdańsku o przychód ze zboża Królestwa Polskiego?
- Panowie sobie opowiedzą wszystko w trakcie podróży. Wiem, że król Eryk czeka już na nas - wtrącił pan Gritty, po czym cała czwórka wsiadła do łodzi.
Skierowali się najpierw za widniejący po prawej stronie urwisty klif. Za nim oczom podróżnych ukazał się tuzin niewielkich wysepek. Tylko niektóre porośnięte były świerkami, większość wieńczyły urocze kępy lubiących wodę traw. Między wyspami a odległymi, położonymi na przeciległym brzegu wzgórzami było ponad trzy godziny wiosłowania, zatem najpierw Tomek z Michałem wyjaśnili sobie zmiany, które zaszły na Pomorzu między piętniastym a dwudziestym stuleciem, potem rozmowa zeszła na zwyczaje panujące w opactwie w Varnhem, jednak zarówno pan Gritty jak i Michał byli powściągliwi w udzielaniu jakichkolwiek informacji. Fale na jeziorze były niewielkie, powodował je chyba rześki wiatr wiejący od wschodu. Fale uciekały na zachód po powierzchni lustra wody nie szkodząc łodzi, czasem rozpryskując się na wiośle i pokrywając wszystkich przyjemną, świeżą, chłodną wilgocią. W takim nastroju pokonywali kolejne setki metrów, a wzgórza na końcu ich drogi rosły w oczach, sczególnie jedno, a na jego szczycie coraz bardziej widoczne stawały się mury opactwa.
***
Owocowy sad zaczynał się na urwistym skraju wzgórza, a kończył dopiero przy zabuodwaniach opactwa, a właściwie przy cysterskim refektarzu. Między ostatnim rzędem niskich jabłoni a białym, ułożonym u dołu z polnych kamieni, a u góry z jasnych cegieł murem ciągnął się kilkumetrowej szerokości trawiasty, miejscami wydeptany do brunatnej w tym miejscu gleby pas ziemi. Oboko muru ustawiona była tarcza z wymalowanymi białą farbą okręgami. Niecałe trzydzieści metrów od tarczy stał niski chłopiec trzymając łuk. Jego prawa dłoń ściskała napiętą cięciwę. Po chwili uwolniona strzała przeszyła powietrze.
- Świetnie Jakubie, jeszcze kilka tygodni i będziesz najlepszy z nas wszystkich! - stwierdził zakonnik towarzyszący chłopcu.
- Nareszcie, najwyższa już pora wyruszyć po Krzysztofa - odparł Jakub.
- Nie martw się. Dzieci Krzysztofa już są w drodze do nas. Poza tym już wkrótce mają do nas nadejść nowe rozkazy z Jerozolimy. Musimy być cierpliwi i czekać na decyzję Krzysztofa.
- Ojcze, my też jesteśmy jakby dziećmi Krzysztofa. Wszyscy ocaleni przez niego od śmierci. Wszyscy ochrzczeni dzięki niemu. Siły piekła nas nie przemogą, a prawo Jerozolimy zwycięży nad tymi tam... z drugiej strony rzeki...
- Myślisz, że to zwątpienie Krzysztofa potrwa jeszcze długo? - zapytał zakonnik podając chłopcu kolejną strzałę. Ten zawahał się chwilę, ale odrzekł już pewnym głosem.
- Jak tylko się skończy, moje strzały przeszyją każdego, kto stanie Krzysztofowi na drodze do Jerozolimy.
Kolejna strzała utkwiła w tarczy, a wraz z głuchym odgłosem trafionego celu nad opactwem rozbrzmiał dzwonek sygnaturki i głos z murów okalających zabudowania.
- Brat Michał na drodze! Brat Michał na drodze!
Jakub odłożył łuk. Wraz z towarzyszącym mu zakonnikiem obeszli mury refektarza, minęli wewnętrzne zabudowania gospodarcze i skierowali się do bramy wychodzącej na drogę. Tam czekał już na przybyszów Eryk Jedvardsson. Zakonnik ucałował dłoń dawnego króla Szwecji.
- Oto i dzieci króla Iraju i ich opiekunowie przed nami - Eryk wskazał na cztery sylwetki idące w ich stronę w odległości kilkuset metrów od bramy - potrzebują naszej pomocy i ją uzyskają - dodał dobitnie.