Jest takie miejsce (3)
dodane 2011-12-30 15:12
Częścią tego życia, a przynajmniej jakiejś jego części miała być też Maja. I ona szła kamiennymi schodami zamyślona. Prawda odsłonięta w zupełności czasem zdumiewała, czasem zaskakiwała.
Częścią tego życia, a przynajmniej jakiejś jego części miała być też Maja. I ona szła kamiennymi schodami zamyślona. Prawda odsłonięta w zupełności czasem zdumiewała, czasem zaskakiwała. Wszystko układało się w jedną całość będącą obrazem swego rodzaju walki, bitwy o nią między dwiema stronami świata. Z jednej strony światło zdawało się jej przypinać skrzydła. Miłość obojga rodziców okupiona tak wieloma wyrzeczeniami, marzenia o wielkich sprawach. Były chwile, tak dobrze widziane z pomieszczenia pod najwyższą kopułą, gdy chciała tą miłość, dobro przelać na kogoś. Te wskazówki, drogowskazy, powracały nieustannie. Nawet po rozpoczęciu pracy w sklepie był taki moment. Pewnego dnia pod sklepem zatrzymał się samochód, stary zielony Polonez. Wysiadł z niego mężczyzna, przystojny, schludnie ubrany. Najpierw otworzył tylne drzwi samochodu. Wysiadły nimi dzieci. Brat i siostra. Starsze z nich miało około dziesięciu lat, młodsze kilka lat mniej. Oboje mieli zespół Downa. Mężczyzna zaprowadził je do sklepowej lady, poprosił by wybrały coś słodkiego dla siebie. Miał w sobie coś opiekuńczego, coś z jej ojca. Chciała zapytać go o cokolwiek, ale ubezwłasnowolniona w dziwny sposób przez obecność chorych dzieci nie odzywała się w ogóle. Kilka tygodni wcześniej ukrywając to przed rodzicami podpisała obywatelski projekt ustawy o dopuszczalności aborcji w przypadku dzieci chorych na nieuleczalne choroby, w tym zespół Downa, do szóstego miesiąca ciąży. Tą trójkę klientów szybko potem wyrzuciła z pamięci. Razem z tymi dziećmi stopniowo wyrzucała ze swego życia także swoje dzieci, swoich rodziców i całe tradycyjnie nastawione środowisko w którym wyrosła. Byli jak ból, który należało uśmierzyć, odciąć od świadomości, aby móc zacząć żyć w nowym świecie bez wyrzutów sumienia.
Kiedy dotarli do dolnej sali zastali Krzysztofa śpiącego w staromodnym fotelu. Ilość teczek na stole świadczyła o sporej ilości ludzi, których przyjął podczas ich pobytu na górze.
- Ojcze Krzysztofie, ojciec śpi podczas gdy my poznajemy prawdę swoje dotychczasowe życie na nowo? – powiedziała wypowiadając kolejne słowa coraz głośniej. Krzysztof ocknął się i zerwał się na nogi szukając jednocześnie czegoś nerwowo wzrokiem.
- Tak, tak, oczywiście czekałem tu na was. Cieszę się, że stanęliście w całej prawdzie wobec siebie samych – odparł pośpiesznie. Znalazł w końcu teczki Piotra i Mai.
- Czy zatem chcecie udać się do miasta, które przygotował dla was nasz Pan?
- Tak! – odpowiedzieli jednocześnie Piotr i Maja.
Krzysztof zapisał coś w teczkach uśmiechając się.
- Dobrze, po wyjściu z obserwatorium przejdziecie na drugą stronę naszej poczekalni. Tam znajduje się domek, który już zresztą jak rozumiem widzieliście. Przy nim gromadzi się kolejna grupa ludzi udających się właśnie do Nowej Jerozolimy. Czekają tam na was z radością. Prowadzi do niej kilka dróg. Jedne są dłuższe, drugie krótsze. Dla was przeznaczono drogę przez las Paedor. Nie jest on niebezpieczny o ile będziecie trzymać się ustalonej trasy wyraźnie oznaczonej przez naszych aniołów.
- Czy ktoś nas poprowadzi przez ten las? – zapytał Piotr.
- Nie ma takiej konieczności. Posiadając już pełną wiedzę o świecie sami w zupełności sobie poradzicie – odpowiedział anioł Piotra – Nasza rola tutaj już się kończy – dodał.
– Nie wszystko przebiegło według woli naszego Pana – dodał drugi anioł – jednak ostatecznie trafiliście na właściwą drogę. Do zobaczenia w Jerozolimie!
- Żegnajcie! – odpowiedzieli Piotr z Mają, a aniołowie podeszli do niewielkiego romańskiego okienka, które nagle rozświetlił nagły snop słonecznego światła. Aniołowie spojrzeli w górę, a ich postacie zaczęły zlewać się z tym blaskiem. Po chwili jedynie Krzysztof towarzyszył już przybyszom, ale i on skierował ich tylko ku wejściu, za którym na ławce ujrzeli siedzącego starszego mężczyznę. Zauważyli, że od wejścia do obserwatorium w kierunku domku na stacji prowadziła wąska dróżka. Na jej końcu czekało kilka osób. Przechadzali się to w jedną, to w drugą stronę. Pobiegli ku nim lekko i radośnie.
Rozdział V
Kolumna złożona z kilku osób poruszała się jeden za drugim w zupełnej ciszy. Szli po wąskiej drodze wysadzanej kamieniami, nieco już wydeptanymi, a więc śliskimi. Po obu stronach drogi znajdowało się coś w rodzaju błota, a wdepnięcie w tą kleistą maź nie należało do największych przyjemności, o czym już kilkukrotnie przekonał się Piotr. Każda z osób zatem całą uwagę skupiała na uważnym stawianiu kroków.
Błoto znajdowało się na czymś w rodzaju pola, przez które należało przejść aby trafić do lasów Paedor. Gdy siedzieli na ławce na stacji, pole to wydawało się być pustą przestrzenią za pruskim domkiem, ale z bliska widać było, że między pooraną glebą znajdowały się porośnięte kępami burych traw i niewielkimi krzewami miedze. Nie można było dojrzeć dokąd one prowadziły, gdyż przesiąknięte wodą pole parowało uniemożliwiając ocenę sytuacji.
Piotr szedł jako drugi w grupie. Przed nim znajdował się jedynie Adam, właściwie rówieśnik Piotra. Oboje szybko znaleźli wspólny język podczas oczekiwania przy pruskim domku. Oboje ukończyli zarządzanie. Adam kończył ten kierunek studiów z myślą o pracy w służbie zdrowia. Jego ojciec był chirurgiem, a Adam przez całą szkołę słyszał o tym jak szpital tonie w długach. Miał wiele pomysłów na wyprowadzenie szpitala na prostą. Zresztą nie tylko szpitala, także całej służby zdrowia! Ukończył więc studia, zaczął doktorat, zaczął jednocześnie pracę w jednym ze szpitali. W ciągu kilku lat doprowadził do znaczącej poprawy jego kondycji. Czuł się w swoim żywiole, może niezbyt dobrze opłacany, ale szczęśliwy ze względu na umożliwienie leczenia wielu ludzi, ze względu na znaczącą likwidację kolejek i całe to dobro, które przyniosła jego praca. Potem pojawił się przedstawiciel firmy farmaceutycznej. Przekonał go do przejścia na próbę do koncernu. Adam zachłysnął się dochodami. Pracował dużo, wydajnie, generował ogromne zyski, ale podobnie jak i Piotra, także jego wciągnął ten nowy świat. Pieniądze, zabawa, odreagowanie, narkotyki. Przedawkował.
Piotr i Adam zrozumieli się od razu. Oboje postanowili trzymać się razem podczas tej wyprawy. Po kilkunastu minutach we mgle zniknął wysoki budynek obserwatorium. Dopiero z oddali można było zobaczyć jego ogrom. Szli równym krokiem pamiętając by nie zbaczać z trasy. Drogowskazy do lasu ustawione były w miarę równych odstępach. Po godzinie wymagającej uwagi wędrówki droga rozszerzyła się. Błotniste pole powoli zamieniało się w łąkę. Bure, zgniłe trawy ustąpiły miejsca zielonym kępom, a na horyzoncie przed nimi ukazała się ciemnozielona linia drzew. Sytuacja napawała optymizmem. Postanowili zatrzymać się na krótki odpoczynek. Wkrótce też nadarzyła się ku temu okazja. Droga wspinała się na łagodne wzniesienie. Na jego szczycie znajdowało się coś w rodzaju znaku, pomnika. Postanowili rozbić obóz w tamtym miejscu.
Drobne, białe kamyki potrącone ludzkimi stopami toczyły się w dół ścieżki. Grupa wspinała się wytrwale czując już zmęczenie.
- To jest krzyż! Zwykły przydrożny krzyż! – zawołał nagle Adam. Wszyscy zatrzymali się przykładając dłonie do oczu by wyraźnie widzieć ów pomnik. Po kwadransie jako pierwsza dotarła do niego Maja.
- Tu jest coś napisane – powiedziała do zbliżających się za nią.
- Jest jeszcze nadzieja, jeszcze nie wszystko stracone – przeczytał Piotr. W tym momencie Adam spojrzał na przeciwległą stronę wzgórza, w kierunku lasu. W oddali wyraźnie widoczna była potężna góra, a na jej szczycie coś mieniło się bladoniebieskim, to znów szmaragdowym światłem.
- Nowa Jerozolima – szepnął, jakby bał się, że głośniejsze wypowiedzenie tych słów zniszczy cudowny obraz docelowego miasta. Między nimi a znajdującą się na wschodzie Jerozolimą znajdował się las. Zaczynał się u podnóża pagórka na którym stali. Na skraju lasu odcinała się od zieleni wyraźnie szara droga. Maja zauważyła, że od północnej jej strony ktoś zmierza w stronę przecięcia z ich ścieżką.