Prawdziwa radość

dodane 19:18

Ciągle jestem pod wrażeniem Franciszkowej opowieści o tym, na czym polega prawdziwa radość. Chyba tak nie umiem. Szkoda. Ale....

Żadna nowość. Często chodzę ostatnimi miesiącami przybity, zgarbiony... Nie to, że nic mi się nie chce. Tylko się boję. Wszystkiego, co choćby na milimetr wystaje ponad codzienną rutynę. Pewnie to początki depresji. „:To się leczy” powiedział ktoś kiedyś... Ba, ale trzeba by do lekarza.  A to jak skoczyć wzwyż 192 centymetry....

Może jednak nie jest tak źle. Czasem mimo wszystkopotrafię się cieszyć. Na przykład dziś.  I to prawie bez powodu. Ot, ostatnio cieszą mnie kolędy i pastorałki w wykonaniu Golców. Zwłaszcza „Bóg się rodzi”. Śmieję się od ucha do ucha, śpiewam cicho z nimi (cicho, żeby ich nie zagłuszać) i prawie tańczę. Albo te „fujareczki, okarynki, skrzypki dudy basy”, które mają grać Jezusowi. Już słyszę ten harmider robiony przez pięćdziesiąt instrumentów :) Bardzo to fajne....

Więcej też ostatnio czytam. To też odsuwa smutki. Choć czasem, gdy czytam o miejscach które znam czy ludziach, których na moment spotkałem, budzi się nostalgia, to nie taka beznadziejna, rozwalająca, ale właśnie taka, która każe się zebrać do kupy, każe planować, wysilić się...

Radość prawdziwa? Też się czasem pojawia. Zdarza mi się uśmiechać, gdy  ktoś mi dowala. Bywa, że uśmiecham się, gdy niby boleśnie doświadczam swoich porażek... Nie wiem dlaczego. Ot, tak....

Piszę to wszystko, bo przypomniałem dziś sobie swój nie tak odległy spór o chrześcijańską radość. Bardzo mnie bolało parę lat temu, gdy przybity i przygnieciony życiem słuchałem, jak papież Franciszek mówił, że prawdziwy chrześcijanin powinien być radosny. To nie dość, że mnie takie łobuzy skopały, to jeszcze ja jestem złym chrześcijaninem, bo jest mi smutno, a oni dobrymi, bo zadowoleni szczerzą zęby?

Oj, oberwało mi się wtedy, że ośmieliłem się nie zgadzać z papieżem...

Myślę dziś, że papież miał na myśli nie tyle smutek, ile taką „chrześcijańską powagę”, co to jest dostojna jakby połknęła kij i nie pozwala sobie na uśmiech z byle czego, bo zbyt poważnie siebie samą traktuje. Nie mam jednak zamiaru się tłumaczyć. Jestem złym chrześcijaninem, bo się nie uśmiecham i koniec. I właśnie kiedy tak mówię, uśmiecham się. Głupie, nie? Tak zupełnie bez powodu. A może właśnie z tego powodu, że w czyichś oczach jestem złym chrześcijaninem, choć przecież nastrój nie jest miernikiem wartości chrześcijaństwa.. To chyba ta prawdziwa radość.

Ona tak naprawdę nawet w tych ciemnych dniach we mnie nie zgasła. Umiałem się uśmiechać. Wobec życzliwych, często nieświadomych moich smutków. Takich co traktowali mnie zwyczajnie, a nie przypatrywali mi się z dezaprobatą czekając, że zacznę się zachowywać jakby nigdy nic.... Przecież nie da się  śpiewać syjońskich pieśni w obcej krainie, nie tak? Tak  to mówi Psalm 137....

Dziś, choć jak wspominałem, ocieram się chyba o jakąś depresję, uśmiecham się znacznie więcej. Czasem, gdy mnie ogarnia taka radość z niczego, to nawet muszę ją skrywać. E, nie przed wszystkimi. Boję się że ci moi dawni ciemiężyciele, których chcąc nie chcąc czasem widuję,  dojdą do nie wiadomo jakich wniosków, więc wolę im wtedy schodzić z oczu...

To już prawie sześć lat. Coś mi się zdaje, że od pewnego czasu sami stali się bardziej smętni, przybici i przygarbieni. Nie wiem czemu, mogę się tylko domyślać. Nie chcę ich śmiechem i dobrym humorem  kłuć w oczy, żeby nie przyszło im do głowy, że szykuję jakąś zemstę. Albo że śmieję się im na złość.. Uciekam.....

I choć zazwyczaj jest w moim sercu zupełnie ciemno, czasem jakiś ogienek się zapala. Wtedy, jak w tej chwili, jest pięknie...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Kategorie