Trochę światła w poście...
dodane 2013-03-05 17:48
Za nami już kawał Wielkiego Postu, a ja dopiero teraz… Dopiero teraz piszę o początku. Może dobrze, że teraz. Może warto wrócić. Może dobrze, że już trzeci tydzień noszę to słowo w… no właśnie – głowie? sercu? Pewna nie jestem, ale że noszę, to fakt. I w dodatku mam nadzieję, że zostanie ono we mnie dłużej, niż tylko do końca Wielkiego Postu. Ale – do rzeczy!
W Środę Popielcową w pierwszym czytaniu (Jl 2, 12-18) Pan wzywał nas do nawrócenia, do „rozdzierania serc”. Pokazywał, jak to robić. Cały tekst jednak zwieńczony jest nie tyle wezwaniem, co obietnicą, wręcz zapewnieniem. Po całym katalogu pokutnych wymogów, w wersie 18 czeka nas genialna niespodzianka:
Pan zapalił się zazdrosną miłością ku swojej ziemi i zmiłował się nad swoim ludem.
To zdanie rzuca światło na cały Wielki Post, a przynajmniej mój Wielki Post. Zdałam sobie sprawę, że absolutnie wszystko, co się wydarzy, takie czy inne praktyki pokutne, zmagania z własną słabością i cokolwiek jeszcze można mieć na myśli w związku z tym okresem liturgicznym, musi być przeżywane w świetle tej prawdy – że Bóg zapalił się zazdrosną miłością ku mnie, ku moim braciom i siostrom, i czeka tylko na jakiekolwiek otwarcie z naszej strony, na jakiś – choćby bardzo mały – wysiłek, na szczelinkę, przez którą mógłby tą swoją „płonącą miłość” w nas wlać… Żeby móc obdarować nas swoim zmiłowaniem. W tej perspektywie przeżywanie Wielkiego Postu, podejmowanie drogi nawrócenia, praktyki pokutne – wszystko to nabiera sensu, właściwego znaczenia. Przynajmniej dla mnie…