Wchodzisz w to?!
dodane 2012-01-03 10:43
Przeglądając stronę „Gościa Niedzielnego” natrafiłam na świetny komentarz pana Jacka Dziedziny pt. „TIE, czyli o lenistwie woli”. Pozwolę sobie zacytować fragment:
Ciągle stajemy przed wymogiem dokonywania jakichś wyborów: tych mniejszych i poważniejszych. Skok w nieznane. Obawa przed trudnymi do przewidzenia skutkami naszych wyborów skutecznie paraliżuje nas przed podejmowaniem jednoznacznych decyzji. Zamiast tak lub nie, wychodzi nieokreślone TIE. Stoimy w rozkroku. Nowy Rok to zawsze okazja, by ruszyć do przodu i skoczyć w nieznane. Nie ma innego wyjścia. Lepiej dokonać niewłaściwego, ale własnego wyboru niż trwać w nijakości. Hiszpański jezuita Carlos G. Valles w książce „Sztuka wyboru” pisze, że „większość decyzji na świecie podejmuje się raczej poprzez niepodejmowanie żadnej decyzji i pozwolenie, by sprawy toczyły się swoim własnym biegiem”. Nazywa to zjawisko „lenistwem woli”. Lepiej pozwolić, żeby „los” zadecydował lub znajomi czy rodzina. Byle nie czuć ciężaru odpowiedzialności i żyć nieustannie „między”, „od do”. Jedną z najbardziej paraliżujących umysł rzeczy jest własna nieokreśloność, nieustanne życie w poczekalni. I nic bardziej nie rozwija niż kolejne etapy przełamywania lenistwa woli czy lęku przed ryzykiem. (źródło: http://gosc.pl/doc/1042569.TIE-czyli-o-lenistwie-woli).
Kiedy czytałam ten tekst szybko moje myśli pobiegły do osób rozeznających powołanie (mam na myśli szczególnie powołanie zakonne, bo w tym temacie najczęściej się poruszam). Iluż to młodych, stojących przed wyborem drogi życiowej, w pewnym momencie staje w rozkroku: niby chcą iść za Chrystusem, ale się boją. Niby wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią im, że to właściwa droga, a jednak nie stać ich na wzięcie odpowiedzialności za własne życie. Niby próbują się odnaleźć w swoim misternie konstruowanym światku, miejscu ucieczki, a jednak myślami i sercem są gdzie indziej. Niby tu, a jednak tam (i niby tam, a jednak tu…). Jedną nogą w zakonie, a drugą… I tak zostają „w poczekalni”, na peronie, zamiast rozpocząć fascynującą podróż. Włażą w nieokreśloność, zamiast stawać się wyrazistym znakiem szczęśliwego życia. A przecież – jak ktoś kiedyś trafnie zauważył – skrzyżowanie to nie jest dobre miejsce na budowanie domu…
Tyle komentarza do komentarza. U początku nowego roku pozostaje mi życzyć sobie i czytelnikom, a szczególnie pewnie tym, którzy stoją przed ważnymi życiowymi decyzjami, byśmy się za bardzo nie rozgaszczali na skrzyżowaniach (ileż można ustać w rozkroku), ale potrafili dokonywać wyborów i brać za nie odpowiedzialność. Wszak lepiej dokonać niewłaściwego, ale własnego wyboru niż trwać w nijakości. I, co więcej, abyśmy w relację z Bogiem wchodzili nie tylko obiema nogami, ale cali!