New Age...
dodane 2012-02-13 12:17
Jeżeli nie wierzysz, że coś takiego jak New Age istnieje i ma druzgocący niekiedy wpływ na ducha człowieka, który nieudolnie stara się żyć z Panem Jezusem, to przeczytaj...
Nie myślałem, że kiedykolwiek zetknę się tak namacalnie z New Age’em. Przyszła jednak ta chwila.
Byłem ostatnio u pewnej osoby, której nie widziałem kilka ładnych miesięcy. Zawsze była (i cały czas jest) uduchowiona, mądra i zadająca pytania. Rozmawialiśmy po prostu o życiu i nagle zauważyłem, że coś tu nie gra.
Zahaczyłem o pojęcie RÓWNOWAGI i WALKI z nią związanej. Moje wyjaśnienie jest takie, że równowaga to stabilizacja, umiejętność widzenia tego co dobre i tego co złe, zawalczenie o miłość, o przyjaźń, o dobro, walka z grzechem.
Usłyszałem w odpowiedzi, że to nie prawda. Walka to coś jednoznacznie negatywnego i nie należy jej łączyć z chrześcijaństwem. Dążenie do harmonii wewnętrznej (np. poprzez medytację, którą ta osoba stosuje) ma spowodować osiągnięcie spokoju wewnętrznego.
Czyli w moim rozumieniu w jakimś sensie stanu chwilowej apatii. Wyłączam się na jakiś czas po to, by mnie zło nie zżarło, i żeby nic dobrego nie zrobić. Od razu mi się pojawił w umyśle znak tao, czyli harmonii dobra i zła i ich wzajemnego przenikania się. Do pewnego momentu mogę znajdować się na tej granicy, ale zło może przekroczyć granicę i mnie zaatakować. Grozi to przecież pomieszaniem dobra i zła. Niekoniecznie tylko w pojęciu czynu, ale również w kontekście mojego życia duchowego. Poznaję tylko swoje wnętrze i nic poza tym. To jest totalny egoizm. Bardziej się już nie da.
Walka natomiast nie kojarzy mi się wyłącznie z czymś jednoznacznie negatywnym. W kulturach starożytnych (mam na myśli przede wszystkim kulturę śródziemnomorską - judaistyczną na przykład) i kulturze rycerskiej czymś całkowicie naturalnym był i jest HONOR. Dzisiaj można to spotkać u Hiszpanów, u Włochów, u Greków i na północnym wybrzeżu Afryki. HONOR kojarzy mi się z walką o cnoty kardynalne: męstwo, roztropność, umiarkowanie i sprawiedliwość, co daje cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość! Walczę o poznanie siebie (mojego stanu duchowego, mojego grzechu, moich zranień, ale także moich dobrych stron), potem walczę o dobrą relację z Panem Jezusem, by móc korzystać z Jego propozycji drogi w dobru (co też jest walką, odsyłam do opisu kuszenia Pana Jezusa, Modlitwy w Ogrójcu i opuszczenia Pana Jezusa przez wszystkich na Krzyżu), wzięcia swojego krzyża na ramiona i w końcu dawanie siebie innym i roznoszenie Dobrej Nowiny tam, gdzie mnie nogi zaniosą.
Jest to radykalnie inna wizja, niż ta roztaczana przez osoby, które próbują zaczerpnąć z innych (dodajmy ultrapogańskich) religii (w przypadku prądów buddyjskich raczej systemów filozoficznych).
Tak się (jak zwykle dziwnie) składa, że dzisiaj akurat o tym mówi Słowo Boże:
Św. Jakub Apostoł w swoim liście pisze: "Wiedzcie, że to, co WYSTAWIA WASZĄ WIARĘ NA PRÓBĘ, rodzi WYTRWAŁOŚĆ. Wytrwałość powinna być dziełem doskonałym(...). Jeżeli komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga(...), a na pewno ją otrzyma. Niech prosi z WIARĄ, a nie wątpi o niczym. Kto bowiem ma wątpliwości, podobny jest do fali morskiej wzbudzonej wiatrem i miotanej to tu, to tam. Taki człowiek niech nie myśli, że cokolwiek otrzyma od Pana, bo jest mężem NIESTAŁYM i CHWIEJNYM na wszystkich swych drogach". Nic dodać, nic ująć - WALKA.
Osoby, które praktykują medytację (nawet tą tzw. chrześcijańską, z którą zetknąłem się jakiś czas temu) mówią o niesamowitych przeżyciach wewnętrznych z tym związanych. Np. Dostałem wyraźny znak, że osiągam harmonię ze sobą, z przyrodą, z czymkolwiek. Ale niestety nie ma tam mowy o czynieniu czegokolwiek, tylko o dążeniu - krótko mówiąc - do doskonałości, która praktycznie rzecz biorąc do niczego się nie przydaje. Chyba tylko do utwierdzania się w egoizmie. Św. Paweł pisze tak: "Cokolwiek czynicie, na chwałę Bożą czyńcie". W tym zdaniu trzykrotnie brzmi słowo AKCJA. A skoro jest AKCJA-DZIAŁANIE, to jest i REAKCJA. W medytacji jest TRWANIE. A trwanie to nie do końca dążenie. To stan jakby zawieszenia. Jeżeli mówię, że "chcę trwać przy Tobie Jezu", albo śpiewam "Maryjo, jestem przy Tobie pamiętam", to jednocześnie deklaruję CZYN. Deklaruję akceptację mojej drogi (CZYNU), a więc podjęcie WALKI.
Zapożyczanie różnych elementów i wciąganie ich na siłę do chrześcijaństwa to najczęściej zaprzeczanie chrześcijaństwu. Próba UŁATWIENIA sobie drogi do... no właśnie - nie wiadomo czego tak naprawdę. Chętnych odsyłam do filmiku Wojciecha Cejrowskiego pt. "Buddyzm" z serii Boso. Filmik na dzisiaj dostępny na youtube.
Ma być widoczny znak. Cud, odczucie, emocja, kontrola nad umysłem.
Święty Marek w Ewangelii pisze dzisiaj: "Faryzeusze(...) chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: "Czemu to plemię domaga się znaku? Mówię wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu". I znowu Słowo Boże zawstydza. Pan Jezus dawał znaki po to, by 1) czynić dobro, 2) walczyć ze złem, 3) uzdrawiać, a nie po to, by 1) pokazać swoją siłę, 2) uczynić z siebie wszechmocnego szarlatana, 3) bawić ludzi. Taki jest buddyzm i innego rodzaju okultyzm. Obfituje w kolory, efekty, uniesienia, itp., a pożytku z tego nie ma. W pewnym momencie można przejść na tą czarną stronę znaczku tao i udomowić demona sądząc, że osiąga się szczyty piękna i dobra zwanego harmonią z naturą (np. samego ze sobą).
Kiedy już miałem od tej osoby wychodzić, zwróciłem uwagę, że zniknęły z tego mieszkania krzyż, jakiś ryngraf z Maryją, a na stoliczku stały dwie, malutkie, niepozorne figurki grubego, śmiejącego się Buddy.
Uważajcie na wszelkiego rodzaju jogi, buddyzmy i medytacje chrześcijańskie. Ja już dwa razy się spotkałem z czymś takim i bardzo to przeżyłem. Nie mogłem się modlić, odczuwałem niepokój przez kilka dni.
Coś, co ma piękną otoczkę, może spowodować bardzo duże spustoszenia w duszy. Nie będę strzelał nazwiskami, ale wielu duchownych i osób rzeczywiście głęboko wierzących przez takie "naśladownictwo" odeszło z Kościoła i teraz osiąga harmonię i na Jezusa pluje. Bo co? Bo jest to po prostu ATRAKCYJNE i PROSTSZE od jakiegoś tam Pisma Świętego - bo nie trzeba czytać, od jakiegoś tam RÓŻAŃCA, czy KORONKI, czy BREWIARZA, czy nawet (!!!) Mszy Świętej, przy której trzeba chociażby często zawalczyć o koncentrację na tym Kto staje w Eucharystii przed moimi oczyma.