Niewdzięczność
dodane 2016-09-05 23:43
Jedną z ważniejszych, chociaż nie najważniejszą przyczyną, dla której oddaliłem się od Kościoła, była kwestia seksualności.
Większość moich kolegów i koleżanek miała oczywiście pierwsze doświadczenia seksualne w liceum. (Gimnazjów jeszcze wtedy nie było.) Burzyło mi to krew, ale nie przejmowałem się tym jeszcze aż tak bardzo, bo mimo wszystko wiedziałem, że będę w mniejszości.
Kościół słowami księży wiele razy obiecywał za to, że "chrześcijańskie" małżeństwa są lepsze. Że bardziej się kochają, mniej zdradzają, są bardziej zgodne itp. Seks pozamałżeński był wręcz przedstawiany jako przyczyna problemów. Kto uprawia seks przed ślubem, będzie miał gorzej w małżeństwie, a kto zacznie po ślubie, ten lepiej.
Równolegle, wiele razy od księży słyszałem, że to Bóg łączy ludzi w pary i że jest to wręcz główne Jego zajęcie. Że ludzie nie spotykają się przypadkowo, tylko Bóg ich na siebie kieruje w określonym momencie. Tutaj opinie ludzi się różniły - jedni twierdzili, że kwestia przyszłej żony / męża jest całkowicie zdeterminowana, inni że trochę jednak zależy od nas lub też od przypadku. W każdym razie w wyborze żony Bóg miał mieć istotny udział.
Na marginesie dodam, że zarówno moi chrześcijańscy jak i niechrześcijańscy znajomi lubią opowiadać, w jakich to niezwykłych okolicznościach spotkali swoje drugie połówki. Że poznali się takim dziwnym zbiegiem okoliczności lub w taki niecodzienny sposób, że z pewnością musiała być w to zaangażowana siła wyższa - w zależności od preferencji Bóg, los, przeznaczenie, Zunifikowane Pole czy w co kto tam wierzy. Jakąś dziwną satysfakcję sprawia ludziom myśl, że to nie od nich samych to zależało.
Wracając do tematu, wierzyłem kiedyś, że za moje wstrzymywanie się od seksu Bóg mi się jakoś odwdzięczy. Że postawi przede mną w pewnym momencie przyszłą żonę i że moje małżeństwo będzie dobre. Traktowałem to jako obietnicę.
Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy zauważyłem, że wszyscy dookoła się żenią a ja nie. Moją pierwszą myślą było wtedy, że coś robię źle w kontekście wiary. Skoro Bóg innym udziela łaski małżeństwa a mi nie, to znaczy, że robię coś, co blokuje tą łaskę - taki wtedy miałem tok myślenia. Ale litanie do wszystkich świętych od małżeństw i łączenia się w pary mimo wszystko nie pomagały. (Zdradzę, że dwaj różni księża polecili mi się modlić w tej intencji odpowiednio do św. Józefa i św. Rity.)
Ale naprawdę otworzył mi oczy przykład jednego kolegi. Uprawiał on seks z kobietami, nie wiem z iloma, a następnie znalazł żonę, pobrali się, wzięli ślub kościelny i mają dzieci. Dzisiaj już wiem, że to norma i że w naszym języku jest nawet na to określenie "wyszalał się a potem ustatkował", ale wtedy nie mogłem w to uwierzyć. To jak to? To on sobie całą młodość beztrosko hasał a ja w tym czasie zawiązałem sznur na supeł jak mnich u habitu, ale to jemu Bóg dał żonę a mi nie?
Nie od razu, ale po przeanalizowaniu jeszcze kilku podobnych przypadków zrozumiałem, że byłem ostatnim frajerem. Bóg prawdodpobnie nigdy nie zamierzał w jakikolwiek sposób mi za to nic dawać. Jedyne, co znalazłem w Biblii w tym kontekście, to przypowieść o robotnikach w winnicy.
Podkreślam, nie był to główny powód mojego oddalenia od Kościoła, ale jeden z ważniejszych.
Podejście Kościoła do seksualności było za czasów mojej młodości kompletnie błędne. Recepta: "ty się tylko wstrzymuj i się módl a Bóg załatwi resztę" nie sprawdziła się w ani jednym procencie.
Wiem, że dzisiaj jest trochę inaczej i Kościół już docenia rolę aktywnego poszukiwania żony lub męża. Że są na ten temat kazania, książki, rekolekcje itd. Ale to wszystko już za późno.
Głównym moim zarzutem pod adresem nauki Kościoła z tamtego okresu jest to, że mówił, czego nie robić, ale nie mówił, co robić. Że popęd seksualny nie ma żadnego pozytywnego ujścia. Jedyne, co warto z nim zrobić, to go stłumić. Jak się komuś nie udało, to jeszcze pół biedy, bo mógł się ożenić ze swoją dziewczyną. Gorzej miał ten, komu się udało, bo dla niego nie było żadnej oferty. Stłumić i czekać, aż magicznie pojawi się żona i wtedy dopiero go odkorkować. Dzisiaj wiem, że właśnie to było jedną z przyczyn, dla której nie udało mi się nikogo znaleźć, bo kobiet raczej nie pociągają mężczyźni o niskim popędzie.
Wiem, że dzisiaj Kościół uczy inaczej. Ale wtedy tak było. O to też mam żal do Boga. Nie największy, bo ten największy to za depresję, ale za to również.