Dlaczego zwątpiłem

dodane 22:39

Dzisiejsza ewangelia: "Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a zostanie wam otworzone. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu zostanie otworzone." To jest właśnie ten punkt z całej nauki Kościoła, w który nie wierzę.

Od zawsze się modliłem. Od zawsze mnie tego uczyli. Uczyli mnie także prosić Boga o to, czego mi potrzeba. Mówili, że Bóg spełni prośby, jeżeli będą dobre i jeżeli będę w modlitwie wystarczająco wytrwały. Czasem stawiali dodatkowe warunki. A to, że aby modlitwa została wysłuchana, trzeba być bez grzechu. A to, że trzeba najpierw samemu zrobić wszystko, co było możliwe. A to, że trzeba podjąć jakieś umartwienie, np. post, pielgrzymkę czy choćby nawet rzucenie większej kwoty na tacę.

Kłamali.

Jak już kilka razy na tym blogu pisałem, Bóg nie wysłuchuje żadnej modlitwy, w której proszę o coś dla samego siebie. Wysłuchuje natomiast modlitwy, gdzie proszę o coś dla innych. Ale tylko wtedy, kiedy nic z tego nie mam. Obecnie boję się wręcz czegokolwiek pragnąć. Tzn. w kościele lub podczas modlitwy, bo w "normalnym" życiu mam pragnienia. Ale kiedy jestem w kościele, to muszę się pilnować, żeby nie wymsknęła mi się jakaś prośba. Nawet cień nadziei lub myśl "fajnie by było gdyby", Bóg może zinterpretować na moja niekorzyść.

Opowiem sytuację sprzed niecałych dwóch miesięcy. Miałem w pracy konflikt z pewną osobą. Byłem właśnie w kościele na mszy i naturalnie moje myśli krążyły wokół tej kwestii. Wiedziałem, że nie mogę się w tej intencji pomodlić, bo już się nauczyłem, jak to wygląda - Bóg nie tylko nie wysłucha, ale jeszcze dorzuci jakąś karę. Dlatego nie modliłem się o rozwiązanie konfliktu. Pomodliłem się tylko za tą osobę. Tak po prostu, bez żadnych próśb dla siebie. Tydzień później... straciłem pracę. Przyznam, że tego się nie spodziewałem. Bóg prawdopodobnie samą myśl, że miałbym z tego coś dla siebie, zinterpretował jako prośbę.

Tak jest z wszystkim, o co się modlę: jeżeli proszę o coś dla siebie, jeżeli prośba za kogoś innego może mieć pozytywny skutek także dla mnie, albo nawet jeżeli przemknie mi myśl, że czegoś pragnę, to w najlepszym wypadku nie stanie się nic a w najgorszym Bóg dorzuci jakieś nieszczęście.

Nie wiem, czego Bóg chce mnie tym nauczyć. Na razie staram się kontrolować, żeby żadna prośba ani pragnienie nie wymsknęła mi się w kościele albo podczas modlitwy.

 

O to mam pretensje do Kościoła i Boga, kiedy jeszcze głęboko wierzyłem. Dlaczego mi nie powiedzieli? Dlaczego zwodzili?

Jeśli chodzi o Kościół, tzn. ludzi, których wtedy spotkałem, to mam żal, że wzbudzili u mnie niepotrzebną nadzieję. O ileż łatwiej by było, gdyby po prostu nic się nie stało, zamiast obiecywania, że zaraz dostanę jakieś niesamowite łaski, tylko po to, żeby później właśnie nic się nie stało. Jeżeli mam to określić jakimiś słowami, to będzie to: złamana obietnica.

Natomiast do Boga mam pretensje, że nie odpowiedział od razu, że nie. Skoro i tak nie zamierzał mi nic dawać, to czemu patrzył, jak się modlę tak długo? Mógł po tygodniu od razu w jakiś sposób powiedzieć albo dać znak, że nic z tego. Nie traciłbym przynajmniej czasu i mógłbym się zająć czymś bardziej produktywnym.

Właśnie za to jestem zły na Ciebie, Boże.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane