3 etapy choroby psychicznej - część 1
dodane 2014-06-30 01:07
Pewnie już o tym pisałem wiele razy na różnych forach, ale napiszę to jeszcze raz tutaj. Otóż zauważyłem, że podczas przeżywania wielu chorób psychicznych, takich jak depresja, nerwica czy nawet alkoholizm, człowiek przechodzi przez 3 etapy. Opiszę tutaj po kolei każdy z nich. Dzisiaj pierwszy.
"Ja wcale nie jestem chory."
Jest to etap pierwszy i zarazem najdłuższy. Dominują w nim korzyści z choroby. A przede wszystkim człowiek wcale nie uważa, że jest w jakikolwiek sposób chory psychiczne, dlatego pomóc takiej osobie jest w tym momencie niemożliwe.
Ponieważ jest to etap najdłuższy, więc statystycznie najwięcej osób będzie właśnie go przechodzić.
Nie oszukujmy się - oprócz cierpienia i trudności, z choroby można mieć także różnorodne korzyści. Jedną z nich jest przykładowo troska ze strony bliskich. Rodzina czy przyjaciele mówią: "On jest chory, trzeba się nim opiekować." Dodatkowo, chory zdaje sobie sprawę, że gdyby nie był chory, to nikt by się nim nie opiekował. Dlatego woli pozostać w stanie, w jakim jest. Nie mówię absolutnie, że chorym (psychicznie) nie należy się opiekować. Należy tylko czynić to umiejętnie, najlepiej w porozumieniu z prawdziwymi lekarzami. Oraz dać do zrozumienia, że jeżeli chory z tego wyjdzie, to wcale o nim nie zapomnimy.
Często bliscy wręcz będą przytrzymywać chorego na tym etapie. Opiekować się nim i odbierać mu samodzielność do tego stopnia, że nigdy z choroby nie wyjdzie. Dotyczy to zwłaszcza alkoholizmu. Rodzina często "wspomaga" alkoholizm chorego, podnosi go leżącego na ulicy, pomaga mu tuszować ekscesy albo pożycza pieniądze. To nie tak. Droga wyjścia wiedzie dokładnie w drugą stronę.
Wracając do tematu, chory na tym etapie nie wierzy, że jest chory. Owszem, odczuwa cierpienie i ból, ale przypisuje je innym czynnikom niż chorobie. Kiedy ja miałem depresję, to myślałem w ten sposób: "Cierpię, ponieważ mam problemy w życiu, w rodzinie, w pracy, w szkole." W rzeczywistości powinienem był myśleć: "Cierpię, bo mam depresję." To nie problemy życiowe były przyczyną bólu. Była nim depresja. Problemy życiowe były skutkiem.
Spotkałem się ponadto z taką wypowiedzią: "OK, może i mam jakąś chorobę (depresję, nerwicę), ale mój ból mimo wszystko wynika z mojej sytuacji." Nieprawda, zarówno ból jak i sytuacja wynika z choroby.
Kolejnym powodem, dla którego chorzy wcale nie chcą się leczyć jest to, że choroba psychiczna potrafi być swego rodzaju niezwykłym przeżyciem. To jakby odmienny stan świadomości. W pewnym sensie substytut narkotyków. (Narkomania to też choroba psychiczna BTW.) Kto z nas czasami nie chciałby się poczuć jak we śnie, przeżyć coś niesamowitego, niczym spotkanie z UFO?
Jest w polskim internecie pewna strona dla schizofreników, którzy udowadniają, że "nie jest ona chorobą, tylko fenomenem". (Kto chce, ten znajdzie.) Jest to bardzo niedojrzałe podejście do swojej choroby. Prowadzą ją ludzie znajdujący się właśnie na etapie pierwszym.
Tu specjalna uwaga. Choroby psychiczne najczęściej objawiają się ogromnym bólem i cierpieniem. Ale to również może być na swój sposób wciągające. Chory może polubić swój ból. Na przykład spora część alkoholików wcale nie pije po to, żeby było im wesoło. Oni piją po to, żeby było im smutno. Bo są uzależnieni od tego uczucia, nawet jeśli jest ono nieprzyjemne. Na marginesie, ludzie zdrowi też mają podobną przypadłość, mianowicie szukają nie tyle dobrych emocji, co silnych emocji. Silny ból będzie przyciągał mocniej, niż słaba przyjemność, nawet ludzi zdrowych. Taką mamy dziwną naturę.
Czasami chory będzie uważał, że jest w jakiś sposób lepszy od reszy ludzi. Jeśli chodzi o schizofreników, to mogą twierdzić, że widzą więcej i inaczej, niż reszta ludzi. Jeśli chodzi o depresję lub nerwicę, to chory może sobie myśleć, że przykładowo odczuwa cierpienie, bo jest bardziej wrażliwy niż inni. Oczywiście jest to okoliczność wykluczająca chęć wyzdrowienia. Bo jeżeli przestanie cierpieć, to będzie to oznaczało, że stał się tak samo niewrażliwy, jak cała reszta. Kto chciałby czegoś takiego?
I w końcu dochodzimy do tematu, o którym często tutaj piszę. Chory może mianowicie myśleć, że jego choroba jest przeżyciem mistycznym. Ja sam tak miałem. Niestety, Kościół katolicki tylko w tym utwierdza swoją nieodpowiedzialną katechezą. Ileż mniej bólu i cierpienia byłoby na świecie, gdyby ksiądz z ambony powiedział raz: "Żaden Bóg się wam nie objawił, idźcie lepiej do psychiatry." Podobno takie słowa usłyszała siostra Faustyna, miała zatem dobrego spowiednika. Ale większość księży głosi coś przeciwnego.
- "Każdy nosi swój krzyż." "Każde cierpienie ma sens." "Znoś cierpliwie ból, Bóg się kiedyś odezwie." "Ofiaruj swoje cierpienie za biedne dzieci w Afryce." - Kiedy słyszę podobne teksty, to nóż mi się w kieszeni otwiera. To jest nic innego jak utwierdzanie ludzi w ich chorobie. Gdybym ja był księdzem, to mówiłbym ludziom tak:
- Dzieci w Afryce nie obchodzi, że masz zaburzenia rytmu serca i nie możesz jeść. Idź do psychiatry, wylecz się, a potem zrób dla dzieci w Afryce coś sensownego.
- Bóg się może odezwie a może nie. Duch wieje kędy chce. W każdym razie nie ma to nic wspólnego z twoją chorobą. Idź do lekarza i się wylecz, im szybciej tym lepiej.
- Nie każde cierpienie ma sens. Sens ma tylko takie, z którego wynika coś dobrego. Wylecz się, żeby móc robić dobre rzeczy.
- Krzyża nie należy nosić. Krzyż trzeba wnieść. Raz a dobrze. Bóg na pewno nie oczekuje od nas trwania w chorobie przez wiele lat.
Kościół katolicki słabo asymiluje odkrycia psychologii i psychiatrii, chociaż w ostatnich latach zmienia się to na lepsze. Mimo wszystko przewiduję, że minie jeszcze wiele lat, zanim księża nauczą się autentycznie pomagać ludziom w takich sytuacjach, zamiast nieprzemyślanymi słowami przytrzymywać ich w bezsensownym cierpieniu.