Parafialna psychologia
dodane 2012-07-26 09:01
W ostatnią niedzielę miałem wątpliwą przyjemność wysłuchać kazania, w którym znalazł się szereg elementów, na które jestem szczególnie uczulony.
Ksiądz mianowicie twierdził, że nie należy "szukać własnego szczęścia". Że kiedy dzieje się coś, z czego nie jesteśmy zadowoleni, to zamiast zmienić tą sytuację, należy w niej pozostać. Powiedział nawet, że kto będzie szukał szczęścia, ten nie otrzyma łaski Boga. Powiedział to wyraźnie 2 razy, więc to nie jest nadinterpretacja.
Przykłady podał dwa: raz skrytykował chodzenie po kościołach w poszukiwaniu lepszych kazań :). Drugi przykład był znacznie bardziej niebezpieczny, bo dotyczył właśnie problemów w rodzinie. Wspomniał o źonie, która ma złego męża oraz o dzieciach, które mają złego ojca. Zdaniem tego księdza nie wolno w takim wypadku próbować nic zmienić, należy pozostać w tej rodzinie, gdyż próba poszukiwania własnego szczęścia skończy się odebraniem łask od Boga.
Mam nadzieję, że większość ludzi albo zapomniała to kazanie 5 minut po wyjściu z kościoła albo jeszcze lepiej je przespała, ale nie daj Boże, żeby ktoś wziął takie rady na poważnie. To właśnie było moim udziałem przez wiele lat. Zamiast siedzieć podczas kazania i ziewać jak wszyscy, ja niestety próbowałem się takimi słowami kierować.
Większość księży niestety nie ma pojęcia o psychologii a wynika to moim zdaniem z pychy. Nie da się ukryć, że w dwudziestym wieku nauka "wyprzedziła" Kościół pod takimi względami, jak medycyna czy osobiste szczęście. O ile kiedyś leczenie czy udzielanie kierownictwa w problemach życiowych były wyłączną domeną Kościoła, to w minionym wieku ludzkość wynalazła lepsze metody. Kościół, zamiast z pokorą przyznać, że musi nadrobić dystans, obraził się na świat nauki.
Stosowałem się w swoim życiu przez wiele lat do rad Kościoła i przez kilka lat do rad psychologii. Te pierwsze nie zaprowadziły mnie donikąd - ani nie dały mi ludzkiego szczęścia ani nie zbliżyły do Boga. Psychologia przynajmniej pozwoliła mi osiągnąć równowagę umysłową. Do Boga mnie nie zbliżyła, bo się tym nie zajmuje, ale przynajmniej jeden z moich problemów został rozwiązany.
To, co głosi dzisiaj z ambon większość księży, niestety nijak się ma do rzeczywistości. Nie wiem, jaka jest dobra droga, ale wiem, że ta jest zła, bo kroczyłem nią wiele lat. Być może Kościół stracił kierownictwo Ducha Świętego, bo nie chce mi się wierzyć, że to Bóg inspirował słowa księdza, o którym mowa w tym poście. Drzewo rozpoznaje się po owocach - słowa księży, którymi kierowałem się przez większość życia nie wydały dobrych owoców - ergo: drzewo jest złe.
Oczywiście są także dobrzy księża, takich też w życiu spotkałem, ależ o ile więcej mogliby zdziałać, gdyby przestali bawić się w głupią grę pod tytułem "udowodnimy światu, że Kościół lepiej się zna na wszystkim". Przekonanie o własnej wyższości to pycha, tym większa, kiedy jest ono nieprawdziwe.
Tymczasem w tysiącach kościołów w Polsce co niedzielę jakiś ksiądz głosi kazanie, które może spowodować czyjeś nieszczęście. Oby wierni wykazali się zdrowym podejściem do tematu i wszystko przespali. Bo kto weźmie te słowa na poważnie, temu biada.